[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paweł oparł się o drewnianą balustradę.Niedaleki był już koniec nocy ipowietrze, jak zawsze na przedraniu, ochłodziło się.Chore płuco szybko dało o sobieznać lekkim kłuciem.Ale nie chciał wracać do pokoju.Owinął się tylko szczelniejpłaszczem.Pomyślał o swoich towarzyszach, z których wielu musiało w tej chwiliczuwać w karpackich okopach.A może przedzierają się przez zawieję? Może niejedenz nich kona właśnie? Oto tam, w sercu gór i innych ziemiach jak Polska długa iszeroka, i dalej: na polach Francji, na wielu frontach i pod różnymi niebami,wszędzie, gdzie toczy się walka, giną ludzie jednego narodu, ożywieni jedną myślą,jednym pragnieniem.O każdej godzinie dnia i nocy krew Polaków wsączała się wziemię.A on, cóż on czyni? Nagle posłyszał za sobą głos Anny:  Pawle, zaziębisz się!Odwrócił się.Stała we drzwiach, w koszuli tylko.Gdy podszedł, pociągnęła go za rękę do pokoju. Jak możesz tak wychodzić - powiedziała z wyrzutem.- Wiesz, że musiszna siebie uważać.Nie jesteś przecież zdrowy.To było.Przeszło.Po cóż poruszał zamazane ślady? Od dawna nie wracał dotych wspomnień.Czemu więc dzisiaj same wróciły? Nie wiedział.Dopiero za kilkagodzin zrozumie, że ani jeden z naszych czynów nie ginie, lecz każdy o oznaczonejporze powraca i staje przed nami, aby zażądać drugiej odpowiedzi.%7łe jest równieżczas, kiedy minione lata musimy na nowo przeżyć i osądzić.Lecz nigdy po raz ostatni.Dochodził do szczytu wzgórza.Ponieważ szedł na przełaj, ostatnich kilkametrów okazało się nieoczekiwanie stromą pochyłością.Pokonał ją jednak łatwo.Gliniasty grunt stanowił dobre oparcie dla nóg, a krzaki jałowców pomagały dłoniom.Wspinał się szybko.Czarne strugi wiatru chłostały go po plecach.Znalazłszy się na górze, obejrzał się za siebie.Daleko, po drugiej stroniekotliny, jak wątły ognik połyskiwało okno gajówki.Tu otwierał się las pełen szumów iech.W porównaniu z drogą dotychczasową dalsza mogła uchodzić za łatwą.Biegłaprosto lasem, potem koło zelwiańskich mokradeł.Obliczył, że nie śpiesząc siępowinien za godzinę dotrzeć do domu.IXGejżanowski nie miał żadnego planu rozmowy.Był tym wszystkim, cowydarzyło się w ciągu ostatniej godziny, zbyt wstrząśnięty, aby zdobyć się na celowośćdziałania.Kiedy pod pierwszym wrażeniem śmierci Buraka, o której dowiedział sięprzy podwieczorku przerzucając świeżą gazetę, wybiegł z domu w poszukiwaniuNawrockiego, nie zdawał sobie nawet wyraznie sprawy, dlaczego z posterunkowymmusi się zobaczyć.Poszedł za instynktownym i nie kontrolowanym odruchem.Gdybynie zastał Nawrockiego u Litowki, być może wróciłby z powrotem do siebie i poczekałprzynajmniej jeden dzień, dopóki cała sprawa nie ułoży się jakoś i nie wygładzi.Alespotkanie, którego w równym stopniu pragnął, jak chciał uniknąć, przekreśliłomożliwość wycofania się.Było już za pózno.Chociaż nie zamienił z Nawrockim anijednego obowiązującego zdania, odczuł tych kilka minut spędzonych w gospodzie wtaki sposób, jakby pomiędzy nim a posterunkowym zadzierzgnął się węzeł mocniejszyod jakichkolwiek słów.Musiał biernie i cierpliwie zdać się na dalszy rozwójwypadków.Ale to oczekiwanie było również okrutne.Zwiadomość poniżającejzależności od człowieka, którym pogardzał, ponieważ się go bał, paraliżowała w niminstynkt obrony.Gdyby miał przynajmniej niezbite dowody, iż Nawrocki orientuje sięw owej niesławnej, a tak zdawało się doskonale zatuszowanej sprawie sprzed dwóch lat.Ponieważ ich nie miał, każdy ruch posterunkowego, każdy jego uśmiech ipowiedzenie nasuwały podejrzenia tym więcej drażniące, im bardziej mogły uchodzićza niepewne i niejasne.Seweryn posiadał dużą pewność siebie.Umiał nienagannymi manieramipokrywać swoje neurasteniczne i histeryczne odruchy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •