[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odskoczyła, patrząc ze zdumieniem i przerażeniem, jak miotam się po kobiercu niczymprzerażona ryba.Uderzyłem twarzą we własne kolano, potem wrzeszcząc, zacząłem tłucgłową w ścianę, jakbym chciał się za coś ukarać.Nie za mocno, żeby nie zemdleć, alewystarczająco, żeby rozbić nos i rozmazać krew po twarzy.Wywróciłem stolik, miskipotoczyły się po podłodze, lampa wpadła w kałużę sosu i na szczęście zgasła.Wydawałem zsiebie jakiś chrapliwy ryk, niepodobny do ludzkiego głosu, charczałem, trzymając się zagardło i tłukąc głową o poduszki, udało mi się nawet spienić ślinę w ustach, po czymwypuściłem ją na wargi.Dziewczyna patrzyła przez chwilę, na jej pobladłej twarzy wstrętmieszał się z przerażeniem, zobaczyłem, że zaczyna cofać się na czworakach do wyjścia, wkońcu chwyciła swój koszyk i uciekła.Zostałem nareszcie sam.Przez jakiś czas wydawałem jeszcze rozmaite dzikie dzwięki, ciskając się po niszy, ale wkońcu zacharczałem i ucichłem, jakbym osłabł.Nasłuchiwałem tylko.Wiedziałem, że jeśli adeptka wróci zamienić szkatuły w nadziei, że zemdlałem, będęmusiał ją zabić.Bo przypomniałem sobie.Poznałem ją.A przynajmniej tak mi się wydawało.To było niemal niemożliwe, lecz jeśli się niemyliłem, wiedziałem, że gdybym został z nią choćby jeszcze przez chwilę, gdybym spojrzałjej w oczy, gdybym jej dotknął, ona poznałaby mnie również.Na własną i moją zgubę.Mirah.Nałożnica, z którą moja nauczycielka i kochanka Aiina, moja jedyna Aiina, całe wiekitemu rozkazała spędzić noc na miłosnych zmaganiach.Mirah, która miała sprawdzić, jak wiele się nauczyłem.Wieki temu, w dalekim mieście,w pawilonie pałacowego kompleksu zwanego Wioską Chmur.Młody książę i ona.Piękna,smagła niczym kebiryjska księżniczka.Zgoliła czerwone włosy, zmieniła zwiewne jak mgłatkaniny na szorstkie płótno szaty adeptki, zdjęła delikatne łańcuszki z kostek i nadgarstków,wytatuowała policzki, dłonie i czoło w święte znaki, wychudła, ale wciąż miała te same oczypodobne do szmaragdów.Te same usta.I te same dłonie, które wciąż pamiętałem.Siedziałem na posłaniu, ocierałem skrawkiem szmaty krew z nosa i czułem, jak zprzerażenia, podniecenia i wysiłku wali mi serce. W podbrzuszu czułem ostry ból niespełnienia, czułem też, że trzeszczy mi w poobijanejgłowie.Miałem nadzieję, że się myliłem, może to był ktoś tylko podobny, może jakaś krewna,lecz wiedziałem, że się oszukuję.Są rzeczy, których się nie zapomina.Czas może spłukaćmyśli niby deszcz.Może zmazać nawet takie rzeczy, które kiedyś były najważniejsze.Alepieszczoty i spojrzenia kochanków zostają.Zwłaszcza takie pieszczoty, jakimi potrafiłaobdarzyć Mirah, i takie spojrzenie.Jej usta, jej oczy i jej palce.Byłem pewien.Do rana siedziałem i nasłuchiwałem.Głęboka, czarna noc labiryntu niosła jakieś dzwięki,jakby szepty lub kroki, ale kiedy wyglądałem z niszy, nie widziałem nikogo.Zasypiałem nakrótko, lecz wystarczył świst wiatru albo krzyk ptaka i budziłem się natychmiast.Dla pewności przeniosłem skrzynkę, starając się jej nie dotykać inaczej niż przez szmatę,i umieściłem tak, żeby nie dało się po nią sięgnąć niepostrzeżenie podczas mojego snu.Jednak i tak spałem niewiele i bardzo płytko.Brus wrócił dopiero rano.Wczołgał się do niszy i usiadł pod ścianą, rozcierając ramiona,jakby trząsł się z zimna.Był bardzo blady, a na jego ramieniu pojawił się napuchnięty,purpurowy ślad po ukąszeniu.Spojrzał na mnie, ale dotknął pięścią ust, zanim zdążyłem się odezwać.Siedziałnieruchomo i widziałem, że walczy ze zmęczeniem.Głowa opadała mu na kolana i po chwiliznowu się budził.Tak samo jak ja.O świcie przynieśli nam wiadro wody do mycia i odrobinę papki z warzyw, a nawetlekko słodkawe orzechowe ciasteczka.Wszystko przyniósł łysy starzec, Mirah się niepojawiła.Zebraliśmy swoje rzeczy w milczeniu.Nie miałem pojęcia, co wydarzyło się tam, zkomnacie archimatrony.Przyszło mi tylko do głowy, że gdyby Brus zabił ją, jak podpowiadałrozsądek, wróciłby w nocy.Poza tym nie nakazywał pośpiechu.Zaraz po śniadaniu założyłmaskę i nie mówił do mnie w inny sposób, niż wydając krótkie rozkazy, podobne do tych,jakie wydaje się psu.Najczęściej jednak wskazywał jedynie coś palcem.Ledwo zawinęliśmy szkatułę i uporządkowaliśmy szaty, pojawił się ten sam kapłannieodgadnionej płci, który prowadził nas poprzedniego dnia.- Archimatrona przekazuje na drogę kosz owoców i życzenia, by droga, którą podróżujeSłowo wysłana była błogosławieństwami Podziemnej Matki - wyrecytował.- Niech Matka ma w opiece tę Wieżę i wszystkich, którzy chronią się w jej cieniu - odparłBrus, odzywając się ludzkim głosem po raz pierwszy tego dnia. Odprowadzono nas na zewnętrzny dziedziniec.Szedłem w milczeniu, czując, że sercewyskoczy mi zaraz z gardła.W każdej chwili spodziewałem się widoku świątynnej straży,muru okrągłych tarcz z wizerunkiem Podziemnego Aona i włóczni.Raz byłem pewien, żebędzie ich prowadzić Mirah, raz, że archimatrona lub obie, a czasem zakładałem, że będą poprostu czekali przy bramie.Zamiast tego zobaczyłem nasz zdobyczny wózek z naprawioną osią, zaprzężony w tesame zwierzęta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •