[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wrazie czego mam klucz od jej domu i znam kod alarmu.- Niedobrze, że jedziesz sama.- Nie panikuj, Jan.Na pewno nic się nie dzieje, a poza tym niezapominaj, że przeszłam szkolenie w Akademii.- Niby tak.- Odezwę się do ciebie.Ashley rozłączyła się, jej wzrok przemknął po pokoju.Nie, napewno niczego nie brakuje, ale ktoś grzebał w jej rzeczach.Obsesja, normalna obsesja.Spokojnie, dziewczyno.Ty nigdy tychdrzwi nie zamykasz na klucz.Może zaglądał tu Nick albo Sharon.Sharon.To ona zajmowała się sprzedażą posiadłości, której adresStuart zanotował na kartce.Stuart, który leży teraz w szpitalu i walczyo życie.A Karen.znikła.Ashley chwyciła za torbę i wypadła z pokoju.Do domu Jesse'ego, ukrytego wśród drzew, dojeżdżało sięprywatną, nie oznakowaną drogą.Jesse najpierw nakarmił gościa,potem obaj zasiedli nad mapą południowych rejonów stanu.- Jake? Czyli po tej wizycie u Bordona doszedłeś do wniosku, żecała ta sekta była tylko parawanem, zasłoną dymną?- Zastanawiam się nad tym.I zaczynam wątpić, czy to Bordonzlecał te morderstwa, chociaż na pewno w jakiś sposób był w niezamieszany.Nasza ostatnia denatka pracowała w nieruchomościach.Posiadłości, którymi się zajmowała, znajdują się na odludziu.Wszystkie ciągną się wzdłuż drogi wodnej, którą można przepłynąćprzez całe Everglades.Nie sądzę, żeby to był przypadek.Dobrze wiemy, że Evergladesto świetny azyl dla przemytników, morderców, złodziei i innychmętów, nie ma przecież sposobu, żeby ten teren systematyczniepatrolować.Jednym słowem, coraz bardziej jestem pewien, że sekta toparawan, a tak naprawdę chodziło o coś innego.- Narkotyki?- Chyba tak.Heroina albo kokaina.Małe paczuszki przewiezieszbyle łódką, a sam wiesz, ile taka jedna paczuszka jest warta.- Będziemy mieć to na oku, Jake.I gdyby co, zawsze możesz nanas liczyć.- Dzięki.Jake, kiedy usiadł już za kierownicą swego wozu, przedewszystkim sprawdził komórkę.Cisza.No, tak.Na tych cholernychmokradłach nie ma przecież zasięgu.Ciekawe, kiedy komórka ożyje.Dobre pół godziny jazdy, dopiero wtedy mógł odsłuchać pocztę.Nagrał się i Franklin, i Marty, żaden z nich nie przekazał niczegoistotnego.Dopiero trzecia wiadomość.Jakiś nieznajomy głos,zdenerwowany, prawie wyszeptał:- Dzwonię z polecenia Petera Bordona.On chce z tobąporozmawiać.Ale po cichu, rozumiesz.Przyjedziesz z obstawą, to zrozmowy nici.On chce gadać tylko z tobą.Len nadal siedział w barze, wciśnięty między Sandy'ego i Curtisa.Ashley, po obdarzeniu każdego z panów uśmiechem, przystąpiła dorzeczy.- Len, czy Karen do ciebie dzwoniła?- Do mnie? A niby dlaczego miała do mnie dzwonić? Widziałemsię z nią wczoraj wieczorem i to wszystko.- Ale dziś nie ma jej w pracy.Nagrałam się, a ona nic oddzwania.Czy ona nie wspominała ci o swoich planach na dzisiaj?- Nie.- Trudno.Sprawdzę sama, co tam się dzieje.Dom Karen i cale otoczenie wyglądało tak jak zwykle.Starannieprzystrzyżony żywopłot z wiśniowych drzewek, na środku trawnikapiękne drzewko rodem z Madagaskaru.Po obu stronach dróżkiegzotyczne kwiaty.Na podjezdzie stała znajoma toyota.W domupaliło się światło, ale przytłumione.Wszystkie światła na zewnątrz były pogaszone.Ashley, klnąc wduchu lekkomyślność przyjaciółki, podeszła do drzwi, nacisnęła nadzwonek, walnęła kołatką i dodatkowo krzyknęła.Brak odpowiedzi.Wyciągnęła więc zapasowy klucz, otworzyła drzwi i zawołała jeszczeraz.Niestety.Cisza jak makiem zasiał.Wyłączyła alarm, weszła do środka i zamknęła drzwi.Teczynności wcale nie dodały jej pewności, przeciwnie, czuła się conajmniej nieswojo.- Karen!Wolnym krokiem przeszła przez wytworny salon.Czysto ischludnie, wszystko leży na swoim miejscu.Na półeczce rząd fotografii w ramkach.Karen z rodzicami irodzeństwem.Karen z wielkim psem, Otterem, ulubieńcem całejrodziny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]