[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ariana patrzyła na to z rozdartym ser-cem.- Czy to ofiary wczorajszej bitwy? - spytała mężczyznę, który przyglądał się, po-dobnie jak ona, temu pochodowi.- Transporty z Quatre Bras - odparł.Przejeżdżał wóz za wozem, wszystkie z rannymi, a przy każdym Arianę ogarniałatrwoga, że znajdzie w nim Jacka.Wreszcie nadjechała furmanka z żołnierzami w mundu-rach bardzo podobnych do tego, jaki nosił Jack.Podbiegła bliżej.- Jesteście z Regimentu Wschodniego Esseksu? - spytała.- Tak - odpowiedział jej ktoś słabym głosem.- Znacie porucznika Vernona? Co z nim?- Ostatnio kiedy go widziałem, był cały.- A generał Tranville? Nikt niczego nie wiedział.Przejechało jeszcze dwanaście wozów, zanim zdobyła informację.RLT- Jestem z Regimentu Szkockiego - powiedział jej żołnierz.- Byliśmy w Dziewią-tej Brygadzie.- Czy wiecie coś o losie generała Tranville'a?Mężczyzna roześmiał się pogardliwie.- Jest taki sam jak zawsze.- To znaczy, że nie został ranny?- Nie, proszę pani - odrzekł tamten.- Diabelnie szkoda, że nie.Ariana szybko wróciła do hotelu, by przekazać nowiny pani Vernon.Mary czekałana nią w saloniku razem z Wilsonem i Betsy.- Dowiedziałam się, że Jackowi i lordowi Tranville'owi nic się nie stało - poinfor-mowała.- Dzięki Bogu! - Pani Vernon opuściła powieki.Wilson dotknął jej ramienia.- Znalazłem dla nas czworga miejsce w dyliżansie, ale musimy natychmiast wyje-chać.- Wy troje jedzcie - zdecydowała Ariana.- Ja zostaję.- Zostaje pani? Po co? - Pani Vernon pochyliła się w jej stronę.Ariana spojrzała na nią stanowczo.- Odbędzie się następna bitwa.Gdyby Jacka raniono, prawdopodobnie zostałbyprzywieziony do Brukseli.Muszę być tutaj, aby w razie czego się nim zaopiekować.- Wobec tego ja również nie wrócę do Anglii - oświadczyła pani Vernon.Wilson skłonił głowę.- Moim obowiązkiem jest zostać z panią.Betsy spoglądała to na swoją panią, to na matkę Jacka.- No nie, sama nie pojadę.Wkrótce hotel był pełen rannych, więc wszyscy czworo zaczęli pomagać w pielę-gnacji żołnierzy, oczekując na następną bitwę i nowe wieści.Tego wieczoru lało jak z cebra.Tranville rozejrzał się po chałupie i z obrzydze-niem wciągnął w nozdrza nieświeży zapach.Kwatera składała się z zaledwie jednej izbyRLTwyposażonej w siennik oraz stół i krzesło pokancerowane przez licznych użytkowników.Przynajmniej jednak dach nie przeciekał, a kominek obficie zaopatrzono w drewno.Wydawał rozkazy oficerom, z których większość, to musiał przyznać, spisała siępoprzedniego dnia dobrze.Przeszył wzrokiem stojącego przed nim człowieka.- Nie toleruję guzdralstwa, słyszycie? Macie powiedzieć swoim ludziom, że albobędą się ruszać migiem, albo sam z nimi porozmawiam.- Tak jest! - pisnął młody porucznik.Kapitan Deane, odebrawszy rozkaz, spojrzał obojętnie na Tranville'a.Generał nig-dy nie wiedział, co ten człowiek myśli.Kapitan Landon nieznacznie skinął głową.- Landon, znajdziecie dziś wieczorem Pictona.Sprawdzcie, czy ma coś dla nas.Landon zerknął w kierunku okienka, którego okiennice głośno stukały, szarpanewichurą i deszczem.- Tak jest.- Zostajecie jutro przy mnie.Mogę was potrzebować podczas bitwy.- Tak jest.Landon znał swoje obowiązki, rozmyślał Tranville.Przekazywał rozkazy bez ocią-gania.Bez wątpienia odebrał w swoim czasie stosowne wychowanie.Zresztą, pochodziłz dobrej rodziny, nie z jakichś drobnomieszczańskich dorobkiewiczów jak Deane, któryawansował na kapitana stopień po stopniu.To była zresztą dla Deane'a wystarczającowysoka ranga i Tranville pilnował, by na tym jego kariera się zakończyła.Szkoda tylko,że Landon zaprzyjaznił się z Deane'em, a nie z Edwinem.Tranville'owi zależało na tym,by awansować Edwina, ale, niestety, nie wszystko zależało wyłącznie od niego.Zerknąłna syna, który siedział na stołku przy drzwiach i pociągał brandy z flaszki.Tak, Landonmiałby z pewnością dobry wpływ na Edwina.Rozległo się pukanie do drzwi, więc Tranville dał znak Edwinowi, aby otworzył.Ten skrzywił się, ale usłuchał.- Coś takiego - wycedził, odsuwając się na bok.Na progu stanął Jack Vernon, o pół głowy wyższy od Edwina.- Buty, Vernon! - powiedział oschle Tranville.- Wystarczy, że mam tu klepisko.Nie musicie dodatkowo nanosić błota z dworu.RLTJack wytarł podeszwy o próg.- Pospieszcie się - rozkazał Tranville.- Deszcz wpada do środka.Jack zdjął czako i strząsnął z niego krople, po czym w końcu wszedł do środka.Płaszcz ociekał wodą.Tranville niechybnie wygarnąłby mu z tego powodu, gdyby nieodwrócił jego uwagi kapitan Deane, który szturchnął w bok Landona i wskazał głowąJacka.O co mu chodziło, do diabła?Jack wymienił spojrzenia z obydwoma oficerami i dopiero potem zwrócił się kuTranville'owi, choć nie spojrzał mu prosto w oczy.Stanął jednak na baczność.- Wiadomość od podpułkownika Hamertona, panie generale - zameldował.Tranville wyrwał kartkę z wyciągniętej dłoni Jacka.Obdarzył go najbardziej per-fidnym spojrzeniem, na jakie umiał się zdobyć, i celebrował czytanie listu najdłużej, jaktylko mógł.Wreszcie z powrotem złożył kartkę.- Poczekacie na odpowiedz.Inni mogli się zastanawiać, dlaczego przez cały czas trzyma Jacka na baczność, aleTranville był przekonany, że Jack doskonale to wie.Po prostu nadarzyła się okazja, byprzypomnieć mu, że jeszcze nie wyrównali rachunków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]