[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na tę myśl niemiły dreszczprzebiegł jej po plecach.Tymczasem Sabine poszła do sypialni, gdzie czekała już na nią naga Madele-ine.Gdy skończyły się kochać, Sabine postanowiła wziąć prysznic.Po pewnymczasie jej drzemiącą partnerkę obudził szum suszarki do włosów.Sabine stałaprzed toaletką.- Chodz do mnie - szepnęła Madeleine, wyciągając do niej ramiona.- Za moment.Muszę odpocząć.Nie jestem już taka młoda - odparła Sabine.- No, dobrze.To idę spać.Za pózno, żebym wracała do siebie.Sabine popa-trzyła na swoje nagie ciało odbite w lustrze.Nie było najgorzej.Piersi nadal po-zostawały z grubsza na swoim miejscu.Potem, wciąż jeszcze z niedosuszonymi włosami, usiadła na krześle przed to-aletką, rozmasowała twarz i sięgnęła po słoiczek z kremem.Starannie rozprowa-dziła go na czole, policzkach i szyi.Niemal natychmiast poczuła silne skurcze w lewym ramieniu, a następnie, wmiarę jak neurotoksyna atakowała jej system nerwowy, w całej lewej części cia-ła.Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej, wzrok jej się mącił.Zesztywniałyminagle dłońmi uchwyciła się blatu toaletki, próbując zapanować nad bólem.Widziała w lustrze śpiącą Madeleine, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu,nie wspominając o artykułowaniu słów.Dopiero gdy zwymiotowała, Madeleineocknęła się i wyskoczyła z łóżka, śmiertelnie przerażona.LRT - Sabine, co ci jest? Co się dzieje? Czy to coś z sercem? - krzyknęła, nie uzy-skując jednak żadnej odpowiedzi.Wtedy przypomniała sobie o policjantach przed domem, podbiegła więc dookna, otworzyła je i wychyliwszy się, zaczęła wzywać pomocy.- Wezwijcie karetkę! Szybko! Błagam, wezwijcie karetkę!Jeden z funkcjonariuszy rzucił się do radia, a drugi popędził na górę.W sy-pialni zastał konającą Sabine, która leżała na ziemi, półnaga, z obrzmiałą, zde-formowaną przez truciznę twarzą, brudna od własnych wymiocin.Złapał porzucony na krześle ręcznik, otarł ją i próbował reanimować - bez re-zultatu.Sabine pojękiwała niewyraznie, nie mając już żadnej kontroli nad swoimciałem.Przez łzy widziała twarz chłopaka uciskającego rytmicznie jej klatkępiersiową, świadoma, że biedak nic nie poradzi.Chciała powiedzieć ściskającejjej prawą rękę Madeleine, że ją kocha, ale nie była w stanie.Nie była w stanienawet utrzymać wyschniętego na wiór języka w ustach.Zanim zjawili się lekarze, trucizna podstępnie podana Sabine Hubert przezojca Alvarado zdążyła zrobić swoje.Jednakże tej zimnej nocy ofiarą zabójców zKręgu Octogonus miała paść jeszcze jedna osoba.- Zimne piwo proszę.- Już się robi - odrzekł barman.John Fessner, kanadyjski specjalista od metody radiowęglowej, postanowiłspędzić na mieście ostatni wieczór przed powrotem do domu.Berno o tej porzewydawało się niezwykle spokojne.W zamontowanym w lokalu telewizorzemożna było obejrzeć retransmisję meczu hokejowego między Dublin Rams aDundalk Bulls.- Są za wolni - rzucił mężczyzna siedzący przy barze obok Fessnera.- Amatorzy.W Kanadzie to się dopiero gra w hokeja.Irlandczycy powinnizostać przy rugby.- Jest pan z Kanady? - spytał nieznajomy.- Tak, konkretnie z Ottawy.Kibicuję drużynie Senators.LRT - Ja pochodzę z Irlandii.I wolę Calgary Flames.- Litości! Przecież oni nie potrafią podać krążka! Powinni nosić kaski na tył-kach.Ale co tam, i tak stawiam panu piwo - zaśmiał się Fessner.- Zgoda.Pod warunkiem, że ja zapłacę za następną kolejkę.- Dobrze.Tylko muszę uważać, żeby nas ktoś razem nie sfotografował.Przypiwie z fanem Flamesów! Nie mógłbym się pokazać na oczy znajomym.Po kilku piwach Irlandczyk wyjawił, że nazywa się Mike Coonan i wyemi-grował z kraju sześć lat wcześniej.- Pracuję dniami i nocami, żeby ściągnąć do siebie rodzinę.Tutaj moje dziecibędą miały lepszy start.A zasługują na to, prawda?- Wiesz, Mike, ja nie mam dzieci.Jestem kawalerem, choć oczywiście liczęna to, że pewnego pięknego dnia spotkam odpowiednią dziewczynę, najlepiejKanadyjkę, katoliczkę i fankę zespołu Senators, z którą spłodzę masę małychFessnerów  oświadczył mocno już wstawiony Kanadyjczyk.Około czwartej nad ranem Coonan zaproponował, żeby skoczyli na ostatniąkolejkę do słynnego irlandzkiego baru w okolicach Murtenstrasse, tuż koło roz-budowywanego akurat głównego dworca kolejowego.Fessner przystał na to z ochotą, po czym, zataczając się nieco, opuścili lokal.Nie zwrócił uwagi na plastikową rurkę, którą nie przestawał się bawić jego nowyznajomy.Wsiadł do rozklekotanej łady Coonana i ruszył ku swemu przeznaczeniu.Gdyzaparkowali w ciemnej uliczce, Irlandczyk pierwszy wygramolił się z samochodui obszedł go, by pomóc wyjść bardziej pijanemu Fessnerowi.Rozejrzał się,sprawdzając, czy w pobliżu nikogo nie ma, wyjął z kieszeni giętki metalowy pręti błyskawicznie przeciągnął go przez plastikową rurkę.Potem szybkim ruchemzarzucił go na szyję Fessnera i zacisnął.Naukowiec szarpał się przez chwilę i rozpaczliwie walczył o choćby odrobinępowietrza, ale wkrótce znieruchomiał, bezsilny wobec wprawy ojca Pontiusa.Z mroku między domami wynurzył się ojciec Alvarado.LRT - Fructus pro fructo.- Silentium pro silentio.- Nie żyje?- Nie żyje.- Zabierz mu teczkę z dokumentacją, paszport i bilet samolotowy, bracie.Mamy mało czasu - powiedział Alvarado [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •