[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kosz na śmieci z zielonego drutu.Nieregularne pęknięciew chodniku.Rząd czerwonych pelargonii rosnących w podłużnejdoniczce pod oknem na drugim piętrze.Kiedy wchodzę do sklepu zcukierkami, sprzedawca z Bliskiego Wschodu uśmiecha się zza lady imówi  dzień dobry , jak gdyby mnie rozpoznał.Być może rzeczywiściemnie pamięta.Może zauważył, że Ben jest teraz sam. Uśmiecham się i proszę o czekoladowo-waniliowego loda zmaszyny w cukrowym wafelku i z kolorową posypką.Kupuję równieżbutelkę wody Evian i opakowanie miętowych gum.Brakuje mi czterechcentów, więc wyjmuję kartę kredytową, lecz sprzedawca oznajmia, żenic nie szkodzi, przecież jeszcze tu wrócę.Prawie mu mówię, że taknaprawdę wcale nie wrócę, lecz ostatecznie tylko dziękuję.Biorę rożek,wracam tą samą drogą i ponownie naciskam dzwonek, na wypadekgdyby w międzyczasie zjawił się Ben.Nadal nikt nie odpowiada.Siadam na najwyższym stopniu i parę razy liżę waniliową stronęloda.Nie wiem, dlaczego stale kupuję mieszane smaki, skoro o wielebardziej lubię waniliowy.Chyba po prostu mam wrażenie, żepowinnam woleć czekoladowy.Poza tym dochodzę do wniosku, żekolorowa posypka była kiepskim pomysłem.Dobrze wygląda natalerzu, lecz na rożku robi zbyt dużo bałaganu.Jem trochę szybciej,gdyż lód zaczyna topnieć.Mówię sobie, że będę czekać na Bena tylkotyle czasu, ile potrzeba na zjedzenie loda.Gdybym czekała dłużej,mogłabym poczuć się jak natręt.Czucie się jak natręt jest ostatniąrzeczą, jakiej teraz potrzebuję.Poza tym mój rausz zdążył już zupełniezniknąć i zastąpił go lekki ból głowy z rodzaju tych, które nieuchronnieprzybierają na sile.Trzymając loda w jednej dłoni, drugą odkręcambutelkę wody i jednym haustem wychylam około połowy.Zaczynamodrobinę panikować, zastanawiając się, co powiem Benowi.Zastanawiając się, czy moja wizyta w tym miejscu w ogóle ma jakiśsens.Samotny gołąb człapie w moim kierunku.Ben nazywa gołębieszczurami ze skrzydłami.Liżę czekoladową stronę loda i zastanawiamsię nad ruszeniem z powrotem w kierunku metra, gdy nagledostrzegam Bena, który biegnąc w miejscu jakąś przecznicę dalej, czeka,aż światło zmieni się na zielone i będzie mógł przedostać się na drugąstronę West End Avenue.Ma na sobie ceglaste szorty do joggingu, szarąbejsbolową koszulkę Wake Forest i swoją ulubioną czapeczkę WhiteSoksów.Czuję nerwowy skurcz w żołądku, po czym ogarnia mnieuczucie satysfakcji  zgadłam, że poszedł pobiegać.Nadal cię znam, szepczę, po czym macham, żeby mógł mnie dostrzec.Nie jest to żadenentuzjastyczny gest, a jedynie zwyczajny znak wykonany uniesionądłonią.Czekam, aż on również pomacha, lecz nie robi tego.Poprawiatylko czapeczkę, wyginając dłonią daszek.Wycieram usta serwetką istoję, myśląc, że lada chwila mnie zobaczy.Zamiast tego odwraca się w inną stronę, w kierunku biegnącej doniego dziewczyny.Mój umysł zamiera bez ruchu, po czym znowuzaczyna funkcjonować.Ben biega z jakąś dziewczyną.Jest na randce.Napopołudniowej letniej randce.Na randce ze wspólnym bieganiem wparku.Wracam myślami do dnia, w którym po raz pierwszy razembiegaliśmy.To było po tym, jak ze sobą spaliśmy.Jakiś tydzień pózniej.Góra dwa.Wiem to na pewno.Mam doskonałą pamięć, zwłaszcza jeślichodzi o randki.I Bena.Przyglądam się kobiecie  dziewczynie  która z nim jest.Ma długie,gęste, jasne włosy ściągnięte w idealny lśniący kucyk, który wspanialekołysze się w tył i w przód.Właśnie takich włosów pragnęłam, kiedybyłam znacznie młodsza, wierząc, że w jakiś sposób uda mi się sprawić,że moje będą wyglądały i zachowywały się w taki sam sposób.Dziewczyna podbiega do niego jednym, drugim i trzecim susem izatrzymuje się tuż obok.Ben coś do niej mówi, po czym pochyla się ichwyta nogawki szortów, jak gdyby chciał zaczerpnąć tchu.Widzę jegoprofil.Stoi, a ja patrzę, jak jego pierś unosi się i opada z wysiłku, którytowarzyszy ciężkiemu finiszowi.Z przodu jego koszulki widniejemokra plama.Dziewczyna rozciąga lewe ścięgno kolanowe.Ma długie,umięśnione nogi, które przywodzą mi na myśl zawodnika plażowejsiatkówki, tyle że pozbawionego opalenizny.Jej skóra jest równie jasnajak włosy.Ma podłużną i kościstą twarz.Nie nazwałabym jejpięknością, lecz jest atrakcyjna i na moje nieszczęście bardzo dobrzezapada w pamięć.Nie wiem, ile może mieć lat, lecz coś w wyrazie jejtwarzy i postawie podpowiada mi, że nie skończyła jeszcze trzydziestki.Wszystkie te spostrzeżenia pojawiają się w ciągu kilku sekund, lecztrwa to wystarczająco długo, aby strużka roztopionych lodów pociekła po rożku i spłynęła mi na dłoń i przedramię.Poza tym zmienia sięświatło i Ben wraz ze swoją dziewczyną zaczynają zbliżać się w mojąstronę.A ja mam wystarczająco dużo czasu, aby zdać sobie sprawę ztego, że wpadłam w straszną pułapkę.Gdybym nadal miała klucz dofrontowych drzwi, czmychnęłabym do budynku i schowałabym się zaschodami obok skrzynek na listy.Założę się, że Ben wyjął już pocztę.Nie mogę się odwrócić i pójść w przeciwną stronę, ponieważ Ben znamój tył równie dobrze, jak przód.Zadręczałabym się myślą, że mniewidział i po prostu pozwolił mi odejść.Trzecia możliwość  agresywnewyjście im naprzeciw  jest czymś, do czego po prostu nie potrafię sięzmusić.Zatem zwyczajnie stoję w miejscu, jak gdyby moje stopy wrosływ beton.Gorączkowo próbuję doprowadzić się do porządku.Po rożkuspływa już kilka kolejnych strużek lodów, niosąc ze sobą kawałkiposypki.Jestem kompletnie uświniona.Ty idiotko, myślę, nie mogąc pojąć, po co tu w ogóle przyszłam i, cogorsza, kupiłam loda w upalny dzień.Kim ja, do cholery, jestem,dwunastolatką? To ostatnia myśl, która przychodzi mi do głowy, zanimzauważa mnie Ben.Na początku wydaje się zakłopotany, jak gdybymzupełnie nie pasowała do kontekstu, stojąc przed budynkiem, w którymmieszkałam przez lata.Potem powściągliwie się uśmiecha, denerwującsię zapewne nieuchronnie zbliżającą się chwilą, w której będzie musiałprzedstawić mnie swojej towarzyszce.Jego wzrok gorączkowo przenosisię ze mnie na tę dziewczynę.Ze mnie na tę dziewczynę.Ona nadal niema pojęcia, co się dzieje.Zdaje się, że w ogóle mnie nie dostrzega,patrząc na wskroś mnie w sposób, w jaki patrzy się na wielu ludzikażdego dnia.Zwłaszcza w dużym mieście.Właśnie opowiada jakąśhistorię.Coś o złamaniu przeciążeniowym, którego dorobiła się pocodziennym bieganiu wokół stawu w tym samym kierunku.Zdiagnozowano je tuż przed zeszłorocznym maratonem w NowymJorku.Musiała się wycofać.To był jeden z najsmutniejszych dni w jejżyciu.Widzę, że Ben chce jej przerwać, oszczędzić nam wszystkimdodatkowego zakłopotania, które pojawia się wtedy, gdy trzecia osoba zbyt pózno dostrzega niezręczną sytuację, w jakiej się znajduje.Ponieważ jednak nie chce jej powiedzieć, żeby się zamknęła, nie możeprzerwać jej opowieści.Dziewczyna kończy ją, mówiąc: Ale to jeden z moich życiowych celów.Przebiec maraton w mniejniż trzy i pół godziny.Złości mnie, że mamy wspólny cel  chociaż ja chciałam jedynieukończyć maraton.Zastanawiam się, jakie są jej pozostałe życiowe cele.I czy mają związek z Benem.Z macierzyństwem.Mam wrażenie, żezaraz zwymiotuję.Na twarzy Bena również maluje się zbolała mina i toodrobinę mi pomaga, lecz tak naprawdę niewiele. Cześć, Claudio  mówi, patrząc na mnie. Cześć, Ben. Miło cię widzieć  dodaje. Ciebie też  mówię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •