[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciągle nam zimno w stopy.- Zwróciła się do Fancy - Prawda, kochanie?- Tak, tak, zupełnie nie możemy rozgrzać stóp - potwierdziła Fancy potrząsając marszczonymzielonym czepeczkiem.- Widziałyśmy ją, zanim wyszłyśmy z praniem - odpowiedziała Biddy.-Pewnie idzie jak zwykle.W soboty nigdy się nie śpieszy, prawda?- Rzeczywiście.Zostawcie drzwi otwarte, a jeśli ją jeszcze spotkacie, może byście jej o nasprzypomniały?50 Grzechy ojca- Z całą pewnością.Jeszcze raz dziękujemy za ciasto i herbatę.- Do widzenia - zawołały razem dwa marszczone zielone czepeczki.Biddy przepchnęła wózek przez żelazny próg.W drodze powrotnej do domu nie spotkały Maisie.Zciśle rzecz biorąc, nie spotkały też nikogo innego.- Mam nadzieję, że wszyscy piorą swoją bieliznę - rozmyślała Biddy na głos, pozwalając Queeniepopychać pusty wózek.- I mam nadzieję, że mężczyzni wyszli już do pubów.Kiedy dotarły wreszcie do własnych frontowych drzwi, Oueenie odczuła ulgę na myśl, że GeorgeKenney zapewne wyszedł już z domu.Martwiła się o zdrowie cioci.Biddy otworzyła i weszła pierwsza, a Oueenie ustawiwszy wózek w wąskim korytarzyku wyłowiłaciężkie, wielkie jo-jo z rękawa.Radość, jaka ją przepełniała, dzięki samej tylko świadomości, żenależało do niej, opromieniała jej twarz.Czuła się szczęśliwa.Znów była w domku pod numerem dwaprzy Parkinson Street, razem ze swoją ukochaną, jedyną ciocią Biddy.- Nie pójdę się teraz bawić - powiedziała.- Zostanę,ciociu, z tobą. Rozdział trzeciOjciec Riley był człowiekiem dobrodusznym i zawsze wszystkim życzył jak najlepiej.Niestety, mimojego regularnych wizyt i niestrudzonego zaangażowania w opiekę nad  biednym ludkiem", ciociaBiddy nigdy nie obdarzyła go pełnym zaufaniem.- Tak, robi co może, chce pomagać ludziom - wyjaśniała małej Gjueenie - ale czy ten poczciwiec taknaprawdę wie, jak to jest, kiedy się kładziesz spać z burczącym brzuchem albo wstajesz rano i niewiesz, za co przeżyć cały boży dzień? On ma swoją plebanię i starą Kary Forest, co to się krząta kołojego ziemskich potrzeb.No właśnie! A dobry Bóg opiekuje się jego duszą.- Potrząsając głowąutwierdzała się w swojej decyzji.- Nie, dziecino, musimy radzić sobie same.Jednak Queenie, z każdym dniem bardziej śmiała i roślejsza, czym innym zaprzątała sobie głowę.Niepotrafiła zapomnieć tej strasznej chwili, gdy George Kenney podniósł rękę na ciocię Biddy.Przezdługi czas, jaki minął od tamtej nocy, nie zrobił tego po raz drugi, ale tak czy inaczej ich życie nie byłoprzez to ani trochę łatwiejsze.Właściwie z dnia na dzień stawało się trudniejsze.Dziewczynka częstoleżała w ciemnościach sypialni zupełnie rozbudzona, nasłuchując nie60 Grzechy ojcakończących się awantur, z których każda była gorsza odpoprzedniej. To dziwne - myślała - że ciocia nie czuje do George aKenneya nienawiści."W każdym razie nie w taki sposób, jak ona.W jej młodziutkim ciele każdy nerw domagał się zemsty,a ślepa zawziętość przesłaniała inne uczucia tak dalece, że w końcu Oueenie nie mogła nawetprzebywać blisko tego człowieka.Od kiedy George Kenney stracił pracę w kopalni, dziewczynkaczerpała niemałą satysfakcję z obserwowania jego powolnego, lecz nieuchronnego upadku.Gdypatrzyła, jak ojciec fizycznie i psychicznie stacza się na samo dno ludzkiej egzystencji, miaławrażenie, że jej pierwotna nienawiść do niego trochę słabnie.Nigdy więcej już nie uderzył ciociBiddy, ale była to jedyna zmiana na lepsze, jaka w nim zaszła.Pod każdym innym względem zmieniałsię ze złego na gorsze.Nowych przyjaciół znalazł wśród ludzi odrzuconych przez społeczeństwo.Przesiadywali u niego całymi godzinami.Ich pijackie wrzaski i prostacki, ordynarny rechot roz-brzmiewały w małym domku tak głośno, że aż Queenie się zastanawiała, czy przypadkiem niezrywają z łóżek wszystkich mieszkańców całej Parkinson Street.To na ich użytek odkryła nowesłowo.- Szumowiny! - obwieściła któregoś dnia cioci Biddy.-Zwykłe szumowiny!- śśś.cicho, dziecino.- Na twarzy Biddy pojawił się zatroskany wyraz.- Trzymaj się od nich zdaleka.Nie powinni nas w ogóle obchodzić.Oueenie nigdy więcej nie poruszała tego tematu przy cioci, ale zawsze już nazywała intruzów szumowinami".Któregoś dnia nadeszło szczególne święto - uświetnione kulistym przedmiotem,troskliwie zapakowanym przez ciocię Biddy i z samego rana ułożonym na poduszce Queenie-dziesiąte urodziny.Prezentem tym była pomarańcza.Wielka, okrągła, z grubą porowatą skórką,tryskająca sokiem, kiedy Oueenie niecierpliwie ją ściągała.Uszczęśliwiona dziew-53 Josephine Coxczynka łapczywie się wessała w soczysty miąższ, słodki sok rozlał się jej w buzi.Marszczyła nosbombardowany szczypiącymi kropelkami i krzywiła twarz w takich grymasach, że mogłybyprzestraszyć samego diabła.Była szczerze zachwycona takim uświetnieniem urodzin i natychmiast podzieliła się swoją radością zukochaną ciocią Biddy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •