[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tim wskazał brodą Garsona. A pan? Czego boi się pan nade wszystko? Szczury, rekiny,pająki? Nic z tych rzeczy.Nie, nie sądzę. Proszę się dobrze zastanowić, bo wkrótce i tak się tegodowiemy. Nigdy się pan nie bał?  nalegała Sarah. Ależ tak, oczywiście, że tak. Kiedy ostatnio ogarnął pana paniczny strach? Nie wiem.Skończcie z tym, do cholery! Dlaczego mnie oto wypytujecie?Jednak pod wpływem alkoholu i strachu w końcu się przy-znał.155  Co miesiąc śni mi się pewien koszmar.Zadowoleni? Ma-cie tę waszą sensację? Proszę opowiedzieć nam ten sen  powiedział Tim. Do diabła, o ile mi wiadomo, nie jesteście psychologami. Garson, gadaj w końcu! Zni mi się, że jestem w fundacji i że podłoga nagle.Jodie i Forrest (ciąg dalszy)Jodie i Forrest siedzieli w korytarzu na piątym piętrze, gdyusłyszeli dobiegające z góry krzyki przyjaciół.Forrest poderwałsię z miejsca. Tylko spokojnie  ostrzegł Ron Flint, wzmacniając bro-nią siłę przestrogi. Przyjdzie kolej i na ciebie.Po niej.Wyszczerzył w uśmiechu zęby, gotów strzelić.Forrest osunąłsię pod ścianę. Dlaczego to robisz, Flint? Nigdy nie zostaniesz Wilkiem.Przejrzyj się w lustrze, a zobaczysz, że istnieje, delikatnie rzeczujmując, drobny problem ze skórą.Wilki to dawni biali mor-dercy czarnuchów.Chyba nie zapomniałeś o tym szczególe? Celna uwaga, kolego.Ale czarnuchy się zmieniły.I tymrazem to ty masz zły kolor, Forreście.Ty i twoi przyjaciele je-steście czarnuchami. Dotknął ręką daszka czapki, a jegouśmiech nie był już tak promienny, gdy dodał:  Straszną głu-potą jest myśleć, że człowiek jest tym, co robi.Jest tylko tym,kim pozwalają mu być inni.Wybierajcie dobrze swoich panów,to moja życzliwa rada, a problemy skóry, tyłka czy kasy zniknąjak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Spojrzał na Jodiei jego uśmiech odzyskał blask. No, wstawaj, laleczko, teraz twoja kolej.156 Forrest próbował odebrać mu pistolet, ale strażnik odparłatak i brutalnie uderzył go kolanem w twarz.Potem wycelowałw Jodie. Chcesz, żebym załatwił ją tutaj?  zapytał.Pokonany Forrest usiadł.Krew zalewała mu oczy. Chodz, ślicznotko  powtórzył znowu uśmiechnięty Mu-rzyn. Wsiadaj do windy.Jodie usłuchała, drżąc.Taki los spotyka pracowników, któ-rzy łamią regulamin pracy, chichotał okrutny głosik w jej gło-wie.Szła jakby korytarzem śmierci, na którego końcu, zamiastkrzesła elektrycznego czy komory gazowej, czekała koszmarnawinda na koszmarne piętro.Kiedy podeszła do szybu, dostrzegła coś na skraju pola wi-dzenia.Dwóch mężczyzn w czerni kryło się przy ścianie na le-wo od wind, obok ekspresu do kawy.Jeden z nich gestem na-kazał jej milczenie.Potem wszystko potoczyło się w zawrotnymtempie.Mężczyzni wybiegli i otworzyli ogień do Flinta.Murzyn osunął się, nie oddawszy nawet jednego strzału.Komando podeszło do niego. Muszę przyznać mu rację  powiedział jeden z mężczyzn. Trzeba dobrze wybierać swego pana.Forrest, który miał nogi jak z waty, zdołał wstać, opierającsię o ścianę. Jesteście z policji?Mężczyzni popatrzyli na siebie i wybuchnęli gromkim śmie-chem. Uchowaj Boże!  odpowiedzieli chórem.Forrest niepewnie spojrzał na ciało Rona Flinta.Nigdzie niezobaczył śladu krwi. Czy on nie żyje?  zapytał. Nie, został tylko znokautowany.157 Schowali broń do wielkiej torby i wyjęli z innej MP5 Heckler& Koch, który załadowali i uzbroili. Jego chcieliśmy wziąć żywcem  wyjaśnili.Sarah i Tim (ciąg dalszy)Garson nie został wysłany na szóste piętro tylko po to, żebydać im do zrozumienia, że wpadli w pułapkę.Chciano takżewykorzystać przeciwko nim jego strach.Ten bezsensowny strach przed przepaścią.Lęk, że runie wotchłań bez dna. To typowy koszmar karierowicza  ironizował Tim, żebyukryć zdenerwowanie.Być może zresztą sen Garsona był podświadomym wyrazemnicości, jaka zawładnęła jego życiem.Bez względu na zródło lęków Garsona przepaść, z którą mie-li teraz do czynienia, była pozbawiona wszelkich cech metafory.Zakradła się w ich rzeczywistość za sprawą mocy Wilków.Istała się realna, niebezpiecznie, obłąkańczo realna.Zimna, ciemna otchłań otwierała się na oczach przerażo-nych przyjaciół pośrodku holu.Czarna dziura wchłaniaławszelką materię, rosła, pożerając podłogę.To było niemożliwe, a jednak pod nimi nie istniały już pię-tra, zniknęły fundamenty.Po prostu nie było żadnej materii.Tylko przyprawiająca o zawrót głowy, wciąż powiększająca siępustka.Podłoga wyglądała jak kartka papieru, która wypala sięod środka.Cuchnące, ciepłe opary buchały z tej ciemni bezdna.Przywarli do ściany i przesuwali się ku windzie.Pierwszyszedł Tim, za nim Sarah, a na końcu Neil Garson.Tim energicznym ruchem wcisnął guzik przy windzie.Od-wracając się do Sarah, zobaczył, że przepaść wciąż się rozrasta158 i że z podłogi zostały już tylko pasy wokół ściany, jak biegnącapod murem ścieżka wartowników albo mnichów w starymklasztorze.Jeszcze raz wcisnął przycisk, ale winda nie drgnęła.Zrozu-miał, że nie mogą na nią czekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •