[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Większość autobusów zaniechała kursowania.Tylko od czasu do czasu pojedyncze samochody z optymistami za kierownicą sunęły wolno.Nadinspektor Davy skręcił w ślepy zaułek, doszedł do końca i wrócił.Przeszedł się ulicą ponownie, pozornie, bez celu, raz i drugi, ale nie było to bez powodu.Jego koci, łowiecki instynkt kazał mu krążyć wokół jednego, szczególnego budynku, hotelu „Bertram”.Nadinspektor ustalał wnikliwie usytuowanie budynku.Oglądał samochody zaparkowane przy krawężniku i te w ślepym zaułku.Ze szczególną uwagą obejrzał budynki stojące na miejscu dawnych stajni.Zainteresował go zwłaszcza pewien samochód.Wydął wargi i powiedział cicho:— Więc jesteś tu znowu, mój śliczny.— Sprawdził numer i skinął głową.— Dziś wieczór FAN 2266, co?— Schylił się i przesunął delikatnie palcami po tablicy rejestracyjnej, potem skinął głową z zadowoleniem.— Dobra robota — powiedział półgłosem.Skierował się ku drugiemu końcowi budynku, skręcił dwukrotnie w prawo i wyszedł jeszcze raz na Pond Street, pięćdziesiąt metrów od wejścia do hotelu.Znowu przerwał spacer, podziwiając elegancką linię innego wyścigowego wozu.— Ty też jesteś śliczny — szepnął nadinspektor.— Twoja tablica rejestracyjna jest taka sama jak tamtego w zaułku.Twój numer jest chyba zawsze ten sam.I to znaczyłoby… — przerwał.— Ale czy naprawdę? — wymamrotał.Spojrzał w górę, na to, co mogłoby być niebem.— Mgła gęstnieje — rzekł do siebie.Przed drzwiami hotelu stał irlandzki portier, machając dość energicznie rękami, aby się rozgrzać.Nadinspektor pozdrowił go uprzejmie.Portier ukłonił się:— Dobry wieczór, sir.Paskudna noc.— Tak.Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto nie musi, zechciał wyjść dziś wieczorem.Wahadłowe drzwi otworzyły się i dama w średnim wieku zatrzymała się niepewnie na schodach.— Taksówka, madame?— O Boże.Zamierzałam iść piechotą.— Nie robiłbym lego na pani miejscu, madame.Jest okropna mgła.Nawet jazda taksówką nie będzie zbyt łatwa.— Potrafi pan znaleźć taksówkę?— Dołożę wszelkich starań.Proszę wrócić do hallu i pozostać w cieple, a ja zawiadomię panią, jeśli mi się uda.— W jego głosie zabrzmiał ton perswazji.— Jeśli pani nie musi, lepiej nie wychodzić dziś wieczór wcale.— Och, może ma pan rację.Ale kilkoro przyjaciół w Chelsea oczekuje mnie.Nie wiem.Powrót może być trudny.Jak pan myśli?Michael Gorman zajął się damą troskliwie:— Gdybym był na pani miejscu, madame — powiedział stanowczo — zadzwoniłbym do przyjaciół i odwołał spotkanie.To nic przyjemnego, dla damy takiej jak pani, być poza domem w mglistą noc.— Tak, rzeczywiście, może ma pan rację — cofnęła się…— Muszę troszczyć się o nich — wyjaśnił Micky Gorman.— Mogłaby stracić torebkę, wychodząc o tej porze, w mgłę i włócząc się po Chelsea, czy West Kensington, czy gdzie tam miała iść.— Przypuszczam, że ma pan spore doświadczenie w postępowaniu ze starszymi damami? — spytał Tata.— A tak, istotnie.Hotel zastępuje im dom, jest błogosławieństwem dla ich postarzałych serc.A co z panem, sir? Czeka pan na taksówkę?— Nie sądzę, żeby mógł pan złapać jakąś, nawet gdybym potrzebował — rzekł nadinspektor.— Nie widać ich tu wiele.I nie mam im tego za złe.— Zaraz, mógłbym załatwić jedną dla pana.Tu, za rogiem, pewien taksówkarz parkuje zwykle swoją gablotę; ma ogrzewanie i kropelkę czegoś, co chroni przed zimnem.— Nie dla mnie taksówka — powiedział Tata z westchnieniem.Wskazał na hotel.— Muszę tam wejść.Mam robotę.— Naprawdę? Jeszcze w sprawie zaginionego księdza?— Niezupełnie.Znalazł się.— Znalazł? — portier wytrzeszczył oczy.— Gdzie się znalazł?— Błąkał się we wstrząsie po wypadku.— Ach, tego można się było właśnie spodziewać po nim.Pewnie przechodził przez jezdnię nie rozejrzawszy się.— To jest myśl — odparł Davy.Skinął głową i wszedł do hotelu.Tego wieczoru w hallu nie było zbyt wielu ludzi.Zobaczył pannę Marple siedzącą w fotelu przy kominku, a ona zauważyła jego.Nic zrobiła jednak żadnego gestu powitalnego.Podszedł do recepcji.Panna Gorringe ślęczała, jak zwykle, nad swoimi księgami.Wydawała się lekko zaniepokojona widokiem nadinspektora.Była to bardzo nieznaczna reakcja, ale zanotował ją w pamięci.— Przypomina mnie sobie pani, panno Gorringe? — zagadnął.— Przyszedłem tu kiedyś.— Oczywiście, pamiętam pana, nadinspektorze.Czy chciałby się pan dowiedzieć czegoś więcej? Życzy pan sobie widzieć się z panem Humfriesem?— Nie, nie, dziękuję.Nie myślę, że to konieczne.Chciałbym tylko jeszcze raz rzucić okiem na wasz rejestr, jeśli można.— Naturalnie — podsunęła mu księgę.Otworzył ją i powoli przeglądał stronice.Panna Gorringe mogła przypuszczać, że szuka określonej pozycji.W rzeczywistości nie chodziło o to.Tata posiadał pewną umiejętność, nabytą wcześnie w życiu, którą rozwinął do stopnia najwyższego artyzmu.Potrafił zapamiętywać nazwiska i adresy z fotograficzną dokładnością, i zachowywał je w pamięci 24, a nawet 48 godzin.Potrząsnął głową, zamknął księgę i zwrócił pannie Gorringe.— Nie było kanonika Pennyfathera? — zapytał lekkim tonem.— Kanonika Pennyfathera?— Nie wie pani, że się odnalazł?— Ależ nie.Nikt mi nie powiedział.Gdzie?— Gdzieś na prowincji.Wygląda to na wypadek samochodowy.Nie zawiadomiono nas.Jakiś dobry Samarytanin zabrał go i leczył u siebie w domu.— Och, to świetnie.Naprawdę bardzo się cieszę.Byłam o niego niespokojna.— Jego przyjaciele również.Właśnie sprawdzałem, czy przypadkiem jeden z nich nie zatrzymał się tutaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •