[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powtórzyła tak, jak się powtarza wyznanie wiary.3Kiedy wróciła do domu, Henry leżał wyciągnięty na sofie.Miał na sobie biały sportowy garnitur.— Chyba nadwerężyłem sobie jakiś mięsień.— Skrzywił się lekko z bólu.— Co robiłeś?— Grałem w tenisa na kortach w Rochampton.— Ze Stephenem? Myślałam, że wybieracie się na pole golfowe.— Rozmyśliliśmy się.Stephen przyprowadził Mary, a czwartym graczem była Jessica Sandys.— Jessica? Czy to ta brunetka, którą spotkaliśmy u Archerów przedwczoraj wieczorem? — Ehm… tak… ta sama.— Czy to twoja najnowsza zdobycz? — Shirley! Przecież ci obiecałem…— Wiem, Henry, lecz co znaczą twoje obietnice? A więc Jessica… Widzę to po twoich oczach.— Że też ty zawsze musisz coś sobie wyobrażać… — Jeśli miałabym coś sobie wyobrażać — mruknęła Shirley — to raczej wyobraziłabym sobie wyspę.— Jaką wyspę? — Henry usiadł na sofie i jęknął: — Naprawcie coś nic tak z tym mięśniem.— Lepiej będzie, jak jutro sobie odpoczniesz.Nie zaszkodzi, dla odmiany, jedna wolna niedziela.— Masz rację, to mogłoby być mile.Jednak następnego ranka Henry oświadczył, że ból mięśnia już mu minął.— Jeśli chodzi o ścisłość — powiedział — umówiliśmy się na rewanżową partię.— Ty, Stephen, Mary… i Jessica?— Tak.— A może tylko ty i Jessica?— Och, wszyscy czworo — rzucił niedbale.— Jaki z ciebie kłamca, Henry.Jednak nie powiedziała tego ze złością.Uśmiechnęła się w duchu.Przypomniał jej się tamten młody chłopiec, którego spotkała na korcie cztery lata temu, i to, jak pociągała ją jego niezależność.Henry do dziś pozostał taki sam: niezależny.Onieśmielony, zmieszany młody człowiek, który wpadł do niej do domu następnego dnia i który, rozmawiając z Laurą, siedział kamieniem aż do jej, Shirley, powrotu, był tym samym młodym mężczyzną, który teraz nie miał zamiaru zrezygnować z polowania na Jessicę.Henry, pomyślała, w istocie nic zmienił się ani trochę.On nie chce mnie zranić.On taki po prostu jest.Zawsze robi to, na co ma ochotę.Zauważyła, że trochę utyka, toteż powiedziała impulsywnie:— Doprawdy, nic powinieneś wychodzić z domu, a tym bardziej grać w tenisa.Musiałeś wczoraj nieźle sforsować nogę.Czy nie możesz odłożyć tej partii na następny weekend?Lecz Henry chciał iść i poszedł.Wrócił o szóstej i zwalił się na łóżko.Jego wygląd zaalarmował Shirley.Nie zważając na protesty, wyszła i zadzwoniła po lekarza.ROZDZIAŁ ÓSMY1Następnego popołudnia, w porze lunchu, kiedy Laura wstawała od stołu, rozdzwonił się telefon.— Laura? Tu Shirley.— Shirley? Co się stało? Masz taki dziwny głos.— To Henry, Lauro.Jest w szpitalu.Ma poliomyelitis.Jak Charles, pomyślała Laura, wracając pamięcią do wydarzeń sprzed lat.Jak Charles…Tamta tragedia, kiedy to ona sama była za mała, by ją pojąć, nabrała teraz nowej wymowy.Przerażenie w głosie Shirley było tym samym przerażeniem, które ogarnęło jej matkę.Charles umarł.Czy Henry też może umrzeć? Zastanowiła się.Czy może umrzeć?2— Porażenie dziecięce to to samo, co poliomyelitis, prawda? — zapytała niepewnie pana Baldocka.— Nowsza nazwa tej samej choroby, to wszystko.Dlaczego pytasz?— Henry zachorował.— Biedaczysko.A ty zastanawiasz się, czy wyzdrowieje?— Tak.— I masz nadzieję, że nie?— Ależ jak pan może.Nie jestem potworem.— Przyznaj się, mała Lauro, przecież tak pomyślałaś.— Człowiekowi nie raz i nie dwa przychodzą do głowy różne okropne myśli — odparła Laura.— Jednak nikomu nie życzyłabym śmierci.— Tak — powiedział pan Baldock w zamyśleniu.— Nie przypuszczam, że życzyłabyś dzisiaj…— Co ma znaczyć pańskie „dzisiaj”? Och, chyba nie chce mi pan wypomnieć tamtej starej historii z nierządnicą? — Nie mogła się nie uśmiechnąć na samo wspomnienie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •