[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie pytałeś – odparłem.– Powinieneś był mi powiedzieć.– Nie pytałeś.Obrócił się w moją stronę.Wsunął łokieć pod głowę.– Bo może będę mógł ci pomóc.– Dziękuję, Farid – powiedziałem.– Źle zrobiłem, pochopnie cię oceniając.Westchnąłem.– Nie przejmuj się.Miałeś więcej racji, niż ci się zdaje.Ręce ma związane do tyłu grubym, postrzępionym sznurem, który wpija mu się w skórę.Na oczach ma opaskę z czarnego materiału.Klęczy na ulicy, nad wypełnionym stojącą wodą rynsztokiem, z głową zwieszoną na!piersi.Twardy grunt rani jego kolana.Kiwa się lekko w takt modlitwy, i Zapada wieczór, jego długi cień kołysze się na żwirze.Powtarza cicho jakies słowa.Podchodzę bliżej.Słyszę: „Tysiąc razy.Dla ciebie – tysiąc razy".Kiwa się w przód i w tył.Unosi twarz.Widzę bladą bliznę nad górną wargą-Nie jesteśmy sami.Najpierw dostrzegam lufę.Potem stojącego za nim mężczyznę.Jest– 198 –wysoki, ma długą szatę i czarny turban.Patrzy w dół na klęczącego oczyma, w których jest tylko wielka, bezmierna pustka.Podchodzi o krok bliżej, unosi lufę.Przytykają do karku klęczącego.Przez chwilę odbija się w niej zachodzące słońce.Karabin wydaje z siebie ogłuszający huk.Siedzę wzorkiem ruch lufy.Widzę twarz za strużką dymu, sączącą się z wylotu.To ja jestem tym w długiej szacie.Budzę się z krzykiem.Wyszedłem na zewnątrz.Stanąłem w srebrnym blasku półksiężyca i spojrzałem w upstrzone gwiazdami niebo.W ciemności szemrały świerszcze, wiatr powiewał gałęziami drzew.Pod bosymi stopami poczułem chłodną ziemię i po raz pierwszy po przekroczeniu granicy poczułem, że znów jestem u siebie.Że po tylu latach znów stoję na ziemi przodków.To na tej ziemi mój pradziadek pojął trzecią żonę, nim rok później zmarł na cholerę podczas wielkiej epidemii, która nawiedziła Kabul w roku 1915.Ale trzecia żona, w odróżnieniu od dwóch pierwszych, powiła mu syna.To na tej ziemi mój dziadek polował z królem Nadirem Szachem i ustrzelił jelenia.Na tej ziemi zmarła moja matka.Na tej ziemi walczyłem o miłość ojca.Usiadłem, opierając się o glinianą ścianę domu.Zaskoczyło mnie przywiązanie, jakie nagle poczułem do Starego Kraju.Wyjechałem stąd przecież tak dawno, że miałem prawo zapomnieć.I by o mnie zapomniano.Miałem dom w kraju, który dla ludzi śpiących po drugiej stronie tej ściany znajdował się jakby w innej galaktyce.Myślałem, że zapomniałem.Nie zapomniałem.W zimnej księżycowej poświacie poczułem pod stopami szmer.Szmer Afganistanu.Może Afganistan też o mnie nie zapomniał?Popatrzyłem na zachód i nie mogłem się nadziwić, że tam, za górami, wciąż leży Kabul.Że istnieje naprawdę, nie jako wspomnienie, nie jako część tytułu agencyjnej wiadomości na piętnastej stronie „San Francisco Chronicie".Że gdzieś za tymi górami śpi miasto, w którym wraz z bratem o zajęczej wardze puszczaliśmy latawce.Gdzieś tam zginął niepotrzebnie ten z mojego snu.Kiedyś tam, za górami, dokonałem wyboru.A teraz, ćwierć wieku później, wybór ten sprowadza mnie z powrotem.– 199 –Już miałem wejść do środka, gdy usłyszałem płynące stamtąd głosy.Jeden z nich należał do Wahida.–.nie zostało nic dla dzieci.– Głodujemy, ale nie jesteśmy dzikusami! To nasz gość! Co miałem zrobić? – mówił ze ściśniętym gardłem.–.coś jutro znaleźć.– Kobiecy głos był bliski płaczu.– Jak mam nakarmić.Odszedłem na palcach.Teraz zrozumiałem, dlaczego chłopcy tak szybko przestali się interesować zegarkiem.Wcale nie patrzyli na zegarek, tylko na postawioną przede mną miskę z jedzeniem.Pożegnaliśmy się wcześnie rano.Nim wdrapałem się do toyoty, podziękowałem Wahidowi za gościnę.Wskazał na swój mały domek.– Mój dom jest twoim domem – powiedział.Jego trzej synowie patrzyli na nas z progu.Najmłodszy miał na ręce zegarek, który z trudem trzymałsię na jego kruchej dłoni.Gdy odjeżdżaliśmy, zerknąłem w boczne lusterko.Wahid wraz z chłopcami stał w tumanie kurzu wznieconym przez koła samochodu.Pomyślałem sobie, że w jakimś innym świecie ci chłopcy na pewno pogoniliby przez chwilę za nami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •