[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógłby pan mnie poratować?106 Zagadnięty miał, jak się okazało, zapas, podał więc usłużnieworeczek z tytoniem i paczkę gilz Buckowi, a kiedy ten skręciłsobie papierosa, zrobił jezdziec to samo i dla siebie. Z daleka pan jedzie?  zapytał Bucka jezdziec. O, z dość daleka jak na siły mojego biednego konia.Niemoże on równać się z rumakiem, jakiego widziałem wczoraj.Aż mnie zazdrość brała.Taki rosły, silny kasztanek! A wyglą-dał, jak gdyby mógł wytrzymać jazdę na koniec świata.Dosia-dający go mężczyzna to też był kawał chłopa.Nie widziałemnigdy takiego konia. A w którą stronę jechał? Na południe.Może do tego miasta? Do licha!  zawołał obcy. Nie ma pan chyba na myśliWielkiego Jima?!Buckowi wydało się, że nazwa ta mogłaby w zupełności od-powiadać Conoverowi. Myślę, że to chyba on właśnie  rzekł. Czy był ostat-nio w tym mieście? Przybył do miasta!  odparł obcy, akcentując obaostatnie wyrazy. Nie wydostał się jednak stamtąd. Co to znaczy? Został pokonany przez jakiegoś greenhorna i leży w tejchwili nieżywy czy konający. Nieżywy?!  zawołał Buck. Nieżywy?!  Powtórzyw-szy ten okrzyk spiął konia ostrogą i w szalonym tempie popę-dził wiodącym do miasta gościńcem. Wyciągnął ze mnie podstępem te wiadomości  powie-dział jezdziec z goryczą. Kto wie, czy to nie był jeden z ło-trowskich towarzyszy Wielkiego Jima! ROZDZIAA XIIIPRZYJACIEL SAYNNEGO ZABIJAKIUpłynęło wiele godzin od zgonu matki, zanim Jacquelinebyła w stanie otrząsnąć się nieco ze zgnębienia po strasznymciosie.Płakała prawie nieustannie, porażona ogromem nie-szczęścia.Nie widziała celu dalszego życia, kiedy zabrakło naj-bliższej, najdroższej jej istoty.Przesiadując w swoim pokoju, w którym zamknęła się, abymóc bez przeszkód opłakiwać śmierć matki, dręczyła się po-dwójnie.Przede wszystkim poczuciem, że jest sierotą bez mat-ki, a następnie, że została związana nierozerwalnym węzłem zczłowiekiem, którego nie kocha i którego nigdy nie będzie mo-gła pokochać.Stopniowo ogarniał ją coraz większy lęk przed doktorem,chwilami zaczynający swoją intensywnością górować nawetnad tęsknotą za matką.Nie była w stanie wyobrazić sobie, jak będzie mogła wyjśćza niego za mąż.Zarazem jednak jeszcze trudniej było jej wy-obrazić sobie, w jaki sposób mogłaby tego uniknąć.Z kolei przed oczyma jej duszy wyłoniła się inna wizja  ob-raz Wielkiego Jima leżącego tam, gdzie został powalony, wmieście pełnym jego wrogów, a przynajmniej ludzi bardzo mu108 niechętnych.Leżał umierający wśród powszechnego weseleniasię i hulanek tych, którzy cieszyli się z jego porażki.Przypo-mniała go sobie, jak wspinał się wraz nią po stromych wzgó-rzach, rosły, uśmiechnięty, opanowany i piękny pomimo po-tężnej postaci.Jak nieskończenie często myślała o nim od owego czasu, zakażdym razem z uczuciem żalu i wstydu z powodu sposobuswojego rozstania się z nim.A teraz doznawała uczucia, jakgdyby kula, która powaliła tego olbrzyma i która przyczyniłasię poniekąd do uczynienia doktora Aylarda jej przyszłym mę-żem, związała ją nowym węzłem z Jimem Morne'em.Podeszła do okna.Po stronie wzgórz już się ściemniało.Po-zostawała w swoim pokoju od wielu godzin.Zajrzała do lustra iprzekonała się, że naprawdę jest zmieniona.Usłyszała kroki nadole w holu, powolne kroki ojca.W pewnym momencie krokisię zatrzymały, jakieś drzwi otworzyły się i zamknęły.StaryStoddard wszedł do pokoju, w którym jeszcze niedawno leżałażywa jego żona.Co się dzieje z Jimem Morne'em? Kto się nim zajął? Myśl tanie dawała jej spokoju.Wyszła na podwórze, kazała chłopcustajennemu wyprowadzić swego ulubionego konia i osiodłaćgo.Potem wskoczyła mu na grzbiet i popędziła ku miastu.Zapadła już noc, kiedy znalazła się wśród miejskich zabu-dowań.Gruby pokład białego pyłu ulicznego był tu i ówdzieozłocony smugami światła przedostającego się przez otwartedrzwi i okna domów.Gdzieś w oddali słychać było szczekanie109 psa, a w pobliżu wrzaskliwe głosy bawiących się dzieci.Zwiat żył w dalszym ciągu, bawił się, pracował i walczył bezwzględu na śmierć kobiety i umierającego może w tej chwilimężczyznę.Kobieta była dobra, mężczyzna był silny, a jednakśmierć ich przeszła niepostrzeżenie.Myśl ta, nowa zupełnie dlaJacqueline, była straszna.Stanęła przed hotelem.Na placyku przed głównym wej-ściem zobaczyła ludzi zgromadzonych dokoła wspaniałegokasztanka, rosłego i kształtnego, którego muskulatura zdradza-ła niepospolitą siłę. Rdzawiec.Tak nazywa on swego konia  odezwał sięjeden ze stojących dokoła wierzchowca.Według Jacqueline była to odpowiednia nazwa.Maść koniarzeczywiście przypominała kolor świeżej rdzy.Kto wszakże byłjego właścicielem? Wielki Jim zepnie swojego Rdzawca ostrogami, jak tyl-ko będzie mógł znów go dosiąść  zauważył inny z gapiącychsię  a wtedy skieruje go wprost na greenhorna. A więc to koń Jima, a on sam nie umarł ani nie jest umie-rający! Mylisz się, synu  wtrącił jakiś stary człowiek. Skoń-czyło się już z Jimem.Znam się na takich jak on.Nie otrząśniesię nigdy z tej klęski.Ta pierwsza będzie zarazem jego ostatnią,bo zabiła w nim serce. Zamknął się teraz w szopie Murphy'ego.Ale i bez tegozamknięcia mógł być pewien, że nikt nie odważy się przed nimstanąć.Kiedy jednak zdecyduje się wreszcie wyjść na światboży, będzie we własnych oczach, a może i w oczach innych,110 nędznym stworzeniem bez żadnego już znaczenia i wartości.Stojący przytakiwali mówiącemu kiwaniem głowami.Wyro-stek, który manipulował od jakiegoś czasu przy wodzachRdzawca uwiązanych dokoła słupa, odplątał je mimowoli.Puszczone cugle z rozmachem chybnęły się w tył i uderzyłykonia po kolanach.Rdzawiec zarżał głośno i zwolniony z pęt,puścił się pędem przed siebie.Za nim rozległ się dziki wrzaskzgromadzonych.Rumak jeszcze bardziej tym podniecony po-mknął lotem strzały i w ciągu paru sekund znikł wszystkim zoczu. Aapcie go!  krzyknęła Jacqueline.Nikomu jednak nie było spieszno do tego.Wiedziano prze-cież, że właścicielem Rdzawca jest Wielki Jim. Nie daruje wam Jim Morne, jak się dowie, że pozwolili-ście umknąć jego koniowi!  powiedziała dziewczyna. Po-spieszcie się schwytać go póki czas!Niepodobieństwem jednak było doścignąć takiego konia,gdyby nawet znalazł się ktoś dość chętny i odważny do zrobie-nia takiej próby.Koń umknął i na pewno był już daleko pozamiastem. No, Wielkiemu Jimowi będzie teraz potrzebny raczejwolniejszy koń, jeżeli w ogóle wyliże się z ran  zauważył szy-derczo ktoś z tłumu. Możecie być pewni  powiedział inny  że jak WielkiJim wyjdzie z szopy Murphy'ego, będzie miał po rewolwerze wkażdym ręku.Jacqueline nie słuchała dłużej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •