[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Aowca przygód - powiedziałem na głos.- Wziął mnie za łowcęprzygód.- Wiedziałem, że był to tylko żart, że chciał mi dodaćodwagi i chyba dodał.Chlupotliwe echo przyprawiało mnie o ciarkii czarna jak atrament woda wydała mi się o wiele mniej przerażają-ca.* * *Jed pracował w grupie Bugsa tylko sześć dni.Potem go zwolnio-no i zaczął chodzić za wodospad, na te swoje głupie misje , jak ująłto Keaty.Początkowo dużo o tym mówiono.Koloniści uważali, że powi-nien pracować jak inni, i denerwowało ich, że Sal, Bugs i Daffy niechcą wyjaśnić, dlaczego pozwalają mu chodzić luzem.Ale czas mi-jał, twarz Jeda stawała się coraz bardziej znajoma i wreszcie prze-stano zadawać pytania.Najważniejsze było to, że nikt za nim nieprzypłynął, czego wszyscy się obawiali, poza tym Jed zapewniałregularne dostawy trawki, która przedtem była rzadkim luksusem.Keaty miał swoją teorię.Ponieważ Jeda nie zrekrutowano, niktgo dobrze nie znał i jego ewentualne odejście mogłoby zagrozićbezpieczeństwu obozowiska.Dlatego kiedy odkryto jego upodoba-nia, Sal zaczęła wysyłać go z tajnymi misjami tylko po to, żeby miałzajęcie i był zadowolony.Osobiście uważam, że teoria jest mało prawdopodobna.Cokol-wiek Jed robił, robił to jedynie dlatego, że tak chciała Sal.Dyplo-macja nie miała z tym nic wspólnego.* * *Zwykle nurkuję z otwartymi oczami, ale wtedy wyjątkowo jezamknąłem i pracując samymi nogami, wymacywałem drogę roz-czapierzonymi dłońmi.Założyłem, że każde uderzenie nóg popychamnie do przodu o metr, i uważnie je liczyłem, żeby wiedzieć, jakąodległość już przepłynąłem.Doliczywszy do dziesięciu, zacząłem sięniepokoić.W płucach narastał ból, a przecież Jed zapewniał, żepodwodny przesmyk da się przepłynąć w niecałe czterdzieści se-kund.Kiedy doliczyłem do piętnastu, dotarło do mnie, że muszępodjąć decyzję o ewentualnym powrocie do jaskini.Dałem sobie136jeszcze trzy uderzenia nogami i nagle czubki moich palców wychy-nęły na powierzchnię.Wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy tylko wziąłem pierwszy od-dech.Powietrze cuchnęło.Cuchnęło tak strasznie, że chociaż płucapękały mi z braku tlenu, prawie natychmiast się zadławiłem.Rozej-rzałem się, odruchowo i bezsensownie, ponieważ wszędzie panowa-ła ciemność tak doskonała, że nie widziałem nawet swoich palców,choć trzymałem je dwa centymetry od twarzy.- Jed! - zawołałem.Nie odpowiedziało mi nawet echo.Wyciągnąłem rękę i dłoń utknęła głęboko w czymś mokrym, wczymś z zimnymi jak lód mackami, które momentalnie przywarłydo skóry.Poczułem gwałtowny przypływ stężonej adrenaliny i czymprędzej wyszarpnąłem rękę.- Wodorosty - szepnąłem, gdy dudnienie krwi w uszach niecoprzycichło.Oblepiające skałę wodorosty, które tłumiły wszelki ha-łas.Znowu się zadławiłem i po chwili obficie zwymiotowałem.- Jed.SamopomocKiedy już zacząłem, wymiotowałem nieustannie przez dobre kil-ka minut.Przy każdym skurczu żołądka zginało mnie wpół, tak żejechałem do Rygi z głową zanurzoną w wodzie, by natychmiast sięwyprostować i nabrać powietrza przed następnym skurczem.Wkońcu, po trzech skurczach na pusto, wymioty ustały.Pławiłem sięw ciemności i we własnych aminokwasach, dumając, co, kurwa,teraz.Najpierw pomyślałem, że najlepiej będzie zanurkować i po-płynąć dalej korytarzem, którym płynąłem dotąd; przypuszczałem,że wynurzyłem się za wcześnie, zmylony obecnością poduszki po-wietrznej, która powstawała w tym miejscu podczas odpływu.Aa-two powiedzieć.Kiedy wymiotowałem, skręcało mnie na wszystkiestrony i kompletnie straciłem orientację.Wtedy przyszła mi dogłowy myśl druga: trzeba określić wymiary poduszki.To mogłem137zrobić.Zacisnąłem zęby i znowu wepchnąłem dłoń w wodorosty.Odrzuciło mnie ze wstrętu, ale tym razem nie zabrałem ręki i przezoślizgłą warstwę wyczułem skalny strop mniej więcej metr nadgłową.Po kilku minutach macania udało mi się odtworzyć w miarę do-kładny obraz mojej pułapki.Poduszka miała około dwóch metrówszerokości i trzech długości.Z boku była wąska półka, na którejmogłem usiąść, ale pozostałe ściany opadały stromym łukiem pro-sto do wody.W tym miejscu obraz tracił spójność.Macając wokołorękami i stopami, znalazłem cztery skalne korytarze.Pod wodątrudno jest stwierdzić cokolwiek na pewno i mogło być ich jeszczewięcej.Ponure odkrycie.Gdyby były tylko dwa, to którymkolwiek bympopłynął, wynurzyłbym się albo w lagunie, albo w morzu po drugiejstronie klifu.Ale jeśli dwa pozostałe prowadziły donikąd? Mógłbymwpłynąć do jakiegoś labiryntu.- Dwa z czterech - wymamrotałem.- Jeden z dwóch.Pół na pół.- Nie miało znaczenia, jak to ujmowałem.Szanse były marne.Rozwiązanie alternatywne? Zostać na miejscu i czekać, aż znaj-dzie mnie Jed, ale niezbyt mi to odpowiadało.Czułem, że w tej ak-samitnej ciemności, w wodzie pełnej moich własnych wymiocin,prędzej czy pózniej dostanę zajoba, poza tym nie miałem zielonegopojęcia, na jak długo starczy mi powietrza.Ta ostatnia myśl byłaszczególnie przerażająca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]