[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cezary, siedzący naprzeciwko księdza Anastazego, gibnął się gwałtownie i byłby uderzył kapłana głową w piersi, gdyby nie to, że trafił już w próżnię.Oprzytomniawszy Baryka zobaczył nad głównym siedzeniem zamiast osób cztery nogi zadarte do góry - z tego dwie nogi czarne w lśniących cholewkach i czarnych niezapominajkach, a dwie białe w cienkich, cielistych pończochach zachodzących aż - hen! Powyżej kolan.Pończochy owe z boku każdej nogi podtrzymywały gumowe paski, sięgające w niedocieczoną otchłań.Cezary zrozumiał, że pannę Szarłatowiczównę spotyka tego dnia drugie nieprzyzwoicie śmieszne nieszczęście.Zgodnym odruchem zleciała po prostu wraz z księdzem z balansującego siedzenia w pusty tył bryczki.Machali obydwoje czterema czarno-białymi kończynami, nie mogąc się z cieśni wydobyć.Zgodny wybuch śmiechu osób pozostających na ganku ścigał ich w istnym locie, który teraz przedsięwzięły czarne „krety”.Cezary z zapałem rzucił się na pomoc pannie Karolinie i wydźwignął ją na ruchome siedzenie.Potem wywindował duchownego.Panna była zrozpaczona.Miała łzy w oczach.Poprawiała wciąż krótką suknię obciągając ją jak najniżej, niemal do pięt, i owijając nią kolana.- Może pani pożyczyć agrafki do zapięcia sukni pod kolanami? - zapytał Cezary ze współczuciem i gotowością do usług.- Dziękuję! - odpaliła z taką furią, jakby miała zamiar podziękować pięścią.- Siedzenia są ruchome i wskutek tego niepewne.To się może powtórzyć.- Nie powtórzy się!- Któż to może wiedzieć, czy się nie powtórzy.Strzeżonego Pan Bóg strzeże.- Dobrześ to powiedział, panie Czaruś! - westchnął ksiądz.- Ależ mnie wyrznęło w plecy! A ciebie, Karusia, wyrznęło?- Mnie nie wyrznęło!- Daliśmy, moje dziecko, nie lada przedstawienie z naszych dessous.- Och! Jeszcze o tym będą gadać! To jest przecie prostactwo!- Mnie tam to wcale nie wzrusza, co tłum zobaczy u mnie pod sukienką.Inna rzecz z tobą! - wzdychał wikary z politowaniem.- Proszę już raz z tym skończyć, bo wysiądę! - syknęła.- Wysiąść w tej chwili byłoby dosyć trudno.Znowu byś się potknęła.Nic tu przecie złego nie powiedzieliśmy, moje dziecko.Gorzej by było, gdybyśmy milczeli.- I czego pani tak dalece boleje nad gimnastyczną ewolucją tak dalece naturalną!.Nie rozumiem.- wtrącił Cezary.- Boleję i koniec! Pan tu przyjechał i jest pan moim porte-malheur!- O, to źle! Jeżeli tak jest naprawdę, to nie ma co! Trzeba brać nogi za pas!- Widzisz, widzisz, Karolino, co ty wygadujesz!- Nic strasznego nie powiedziałam.- Zakazuję ci mówić rzeczy płynące z guseł ukraińskich, a panu, Czaruś, zakazuję mówić o wyjeździe.- A któż tu nastaje na wyjazd pana Baryki? - pytała panna wytrzeszczając swe śliczne niebieskie oczy.Hipolit jechał tuż za wózkiem na Urysiu i widać było, że się rozkoszuje jazdą.Był uśmiechnięty, rozmarzony.Klepał raz w raz ręką kark i kłęby konia, pieszczotliwie gładził jego grzywę.Cezary miał ciągle przed oczyma jego twarz i przeszło mu przez myśl zastanowienie, iż buńczuczy się na tej bryczce, grozi wyjazdem, a naprawdę srogi by to był żal, gdyby trzeba było wyjechać z tej Nawłoci.Jeszcze jej przecie nawet nie zobaczył! Sam tu jakoś zmalał, sprościał, stał się nieomal dzieckiem.Wszystko na nowo, jak za dni minionego dzieciństwa, stało się tutaj tak ciekawe, tak niewidziane - niesłychane! Każdy pagórek albo wąwozik, który mijano, był od razu, od spojrzenia jakiści swój, bliźni, nieodłączny, choć jest przecie obcy i nowy.Ciekawość naprawdę paliła, żeby wstać w tej uroczyście wysmarowanej furmance i rozejrzeć się dookoła, zobaczyć, przeniknąć, co też to tam jest dalej, za chudym lasankiem, którego brzegiem biegnie korzenista, mokra droga.Niewielu mijano przechodniów.Pewien Żydzina z brudnym workiem na plecach nisko się kłaniał panu dziedzicowi, co nie tylko z wojska wrócił, ale - powiadali - wojnę wygrał, samego Trockiego pobił na kwaśne jabłko.Wnet został daleko w tyle.Ale pobiegły ku niemu myśli Cezarego, który go wciąż miał przed oczyma, gdy inni byli doń tyłem odwróceni.Jakżeby chciał pójść z tym Żydeczkiem i gadać o tajemnicach jego życia, których nie znał, nie widział, tak samo jak nie znał, nie widział tej okolicy porzniętej przez wiejską drogę! Tajemnicę jego życia.O wnętrzu worka, który ów z tak straszną męką na plecach dźwiga.Niesie tam pewno kilka ćwiartek kartofli dla kupy swych dzieci czekających z głodnym utęsknieniem.Znamy to, znamy.Znamy utęsknienie głodowe! Niesie tam może dwa duże bochny kwaśnego, żytniego chleba, który tak diabelnie smakuje, gdy żołądek jest pusty i kiszki puste.Znamy to, znamy.Niesie tam może kradzione jakoweś rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •