[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy ich więcej nie zobaczysz.Ale dziękuję.Niezapomnę ci tego. Powodzenia.I daj mi znać o sobie. Adios. Do widzenia.Drzwi się za nim zamknęły.Kiedy obejrzał się przy pierwszej przecznicy,Brannon stał na chodniku i patrzył za nim.Jake poszedł prosto przed siebie aż dotorów kolejowych.Po drugiej stronie torów stało kilka rzędów zniszczonychdwuizbowych domków.Na ciasnych podwórkach chyliły się do ziemi przegniłeklozety, na sznurkach wisiały podarte, szare łachmany.Na odległość dwóch mil niewidać było śladu dobrobytu, wolnej przestrzeni, czystości.Nawet ziemia wydawała siębrudna i zaniedbana.Gdzieniegdzie widniały resztki warzywnych grządek, a na nichtu i ówdzie przywiędła kapusta i kilka pokrytych sadzą drzewek figowych, niedającychowocu.Dzieciaki tarzały się w brudzie, najmniejsze było zupełnie nagie.W tej nędzybyło tyle okrucieństwa i beznadziejności, że Jake warknął i zacisnął pięści.Doszedł do rogatek miasta i skręcił na szosę.Mijały go samochody jeden zadrugim.Miał za szerokie ramiona i za długie ręce; był tak silny i brzydki, że nikt niechciał go zabrać.Audził się jednak, że może w końcu zatrzyma się jakaś ciężarówka.Pózne popołudniowe słońce wyjrzało znowu zza chmur.Nad mokrą jezdnią unosiłasię para.Jake szedł niezmordowanie naprzód.Gdy pozostawił miasto za sobą, poczułprzypływ nowej energii.Czy to dlatego, że ucieka, czy że już zbiera się do nowegoataku? W każdym razie idzie przed siebie.Jeszcze raz zacznie wszystko od początku.Droga wiodła na północ skręcając lekko na zachód.Ale on nie pójdzie tak daleko.Nieopuści Południa.To jedno było pewne.Wstąpiła w niego nadzieja, może niebawemwyprawa jego będzie miała określony cel.3.WieczórNa co się to zdało? To chciałaby wiedzieć.Na co się to, u diabła, zdało?Wszystkie jej plany.I muzyka.Tyle z tego, że znalazła się jakby w potrzasku sklep,potem do domu przespać się, i znowu sklep.Zegar nad drzwiami sklepu, w którympracował dawniej pan Singer, wskazywał siódmą.A ona dopiero wyszła.Ilekroćtrzeba było zostać po godzinach pracy, kierownik zawsze jej kazał zostawać.Bo onabyła bardziej wytrzymała od tych innych dziewcząt.Po rzęsistym deszczu niebo miało bladą błękitną barwę.Nadchodził zmierzch.Zapalono już latarnie.Klaksony samochodów trąbiły na ulicach, gazeciarze wykrzyki-wali głośno nagłówki gazet.Nie chciało jej się iść do domu.Jeśli pójdzie tam teraz,położy się na łóżku i zacznie krzyczeć.Taka jest zmęczona.Ale gdyby poszła do NewYork Cafe" i zjadła lody, może poczułaby się lepiej.Mogłaby też zapalić papierosa ibyć przez chwilę sama.W restauracji od frontu było tłoczno, usiadła więc w ostatniej loży.Największezmęczenie czuła w twarzy i w dole krzyża.Motto dla pracownic w sklepie brzmiało: Bądz czynna i uśmiechnięta".Kiedy wyszła z pracy, musiała przez długą chwilęmarszczyć czoło, aby odzyskać naturalny wyraz twarzy.Nawet uszy miała zmęczone.Zdjęła zwisające z nich zielone kolczyki, bo ją cisnęły.Kupiła je w ubiegłym tygodniu,tak jak i srebrną bransoletkę.Z początku pracowała w dziale naczyń kuchennych,teraz przeniesiono ją do działu sztucznej biżuterii. Dobry wieczór, Mick przywitał ją Brannon.Wytarł serwetką szklankę ipostawił ją na stole. Proszę o lody czekoladowe i kufel piwa za pięć centów. Razem? Położył przed nią kartę i wskazał palcem, na którym nosił damskąobrączkę: Popatrz, jest dobre pieczone kurczę i cielęca potrawka.Może zjeszkolację ze mną? Nie, dziękuję.Proszę o lody i piwo.Jedno i drugie bardzo zimne.Mick odgarnęła palcami włosy z czoła.Otworzyła usta, tak że policzkiwydawały się zapadnięte.W dwie rzeczy nie mogła ciągle uwierzyć: w to, że Singer nieżyje, i w to, że ona dorosła i musi pracować u Woolwortha.To ona go znalazła.Usłyszawszy huk myśleli, że to samozapłon w samochodzie,i dopiero następnego dnia odkryli prawdę.Poszła na górę, by posłuchać radia.Miałcałą szyję we krwi.Gdy zjawił się ojciec, wypchnął ją z pokoju.Uciekła z domu.Niemogła się uspokoić po tym wstrząsie.Biegła w ciemnościach, okładając się pięściami.A następnego wieczoru leżał już w trumnie w saloniku.Przedsiębiorca pogrzebowyuszminkował go i uróżował, aby wyglądał naturalnie.Ale on wcale nie wyglądałnaturalnie.Był zupełnie nieżywy.Z zapachem kwiatów mieszał się inny zapach, tak żenie mogła wytrzymać w pokoju.Ale przez te wszystkie dni chodziła do pracy.Pakowała paczki, podawała klientom i zgarniała z brzękiem pieniądze do szuflady.Szła tam, gdzie iść musiała, jadła, kiedy usiadła do stołu.Tylko z początku, kiedy sięwieczorem położyła, nie mogła usnąć.Ale teraz nawet spała jak trzeba.Mick obróciła się bokiem na krześle, by móc założyć nogę na nogę.Miałaspuszczone oczko w pończosze.Puściło rano, kiedy szła do pracy, więc je pośliniła.Pózniej puściło dalej i musiała zalepić je na końcu kawałeczkiem gumy do żucia.Alenawet to nie pomogło.Będzie musiała pójść teraz do domu i zaszyć pończochę.Niewiadomo, co robić z tymi pończochami.Tak prędko je drze.A może jest po prostuzwykłą dziewczyną i powinna nosić bawełniane pończochy?Nie należało tu przychodzić.Podeszwy pantofli miała zdarte do cna.Trzebabyło oszczędzić dwadzieścia centów na nowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]