[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jedziemy na posterunek.- Och, nie uważam, żeby.- Jeśli go zidentyfikujesz, zdołamy go aresztować.Był pełen energii, nabuzowany.Martha wyczytała to z jego napiętych ry-sów.Znalazł kurtkę, wepchnął torebkę z bronią do kieszeni i wyszedł przeddom.Z laską byłoby mu o wiele łatwiej, ale zachowała tę uwagę dla siebie.Niebył jeszcze gotów.Nie ma sensu go zmuszać.Wsiadł do samochodu.Ruszyli.Cały czas drżała na wspomnienie tego, cosię stało.Zaznała w życiu okrucieństwa, ale to był ból bezmyślnych słów iludzkiej obojętności.Nikt nigdy nie podniósł na nią ręki.Odebrała to jakogwałt, jej świat zachwiał się w posadach.Ale koło niej siedział mężczyzna, który stanął między nią a niebez-pieczeństwem.Zasłonił ją własnym ciałem.Był spięty, czujny, sprężony doskoku.Dosłownie emanował podnieceniem.Po raz pierwszy, odkąd zobaczyłago w szpitalu, rozpacz ustąpiła czemuś innemu - podnieceniu i poczuciu celu.Znowu robił to, na czym się znał.Promieniał.Był przez to zabójczo przystojny - oczy lśniły zapałem.Ażniemal sama uwierzyła w cuda i w to, że odzyska wzrok.Wszystko się zmieniło, gdy dotarli na posterunek.Nie dotarłby do budynku sam, bez jej pomocy.Kiedy to sobie uświadomił,ekscytacja przeszła w rozpacz.Zwiesił ramiona, światło w oczach zgasło.Powiedział, jak dojechać na parking dla pracowników za budynkiem.Tuna pewno sobie poradzi.- Wizualizacja - przypomniała cicho.SR- Cały czas to, kurwa, robię.- Wez mnie pod rękę.- Nie, do cholery!- Wiesz co, mam dosyć twoich przekleństw.- Pieprz się.- Kupię ci słownik.- Nie przeczytam ani słowa.- Na płycie.Usiłował iść sam, ale mało brakowało, a wpadłby pod samochód.Marthakrzyknęła.Rozległ się pisk hamulców, gniewny klakson i krzyk kierowcy:- Co ty? Zlepy jesteś!- Owszem, bracie, jestem ślepy.- Zacisnął dłonie w pięści.- Masz z tymproblem?Kierowca poczerwieniał ze wstydu i od razu się wycofał.- Nie.Przepraszam.Nic się nie stało.- Odjechał.Serce Marthy biło jak oszalałe.Było jej szkoda Danny'ego.Zaciskał dło-nie, jakby miał ochotę w coś walnąć.Siłą otworzyła jego pięść.- Proszę.- Wzięła go za rękę.- Przez ciebie dostanę zawału.W moim wie-ku.Nie odpowiedział, ale też nie zabrał ręki.Doszli do drzwi.Podał jej portfel.- Tam jest identyfikator.Bez niego nie przejdziemy.Otworzyła portfel.Dowód i odznaka.Przejechała identyfikatorempo czytniku.Drzwi się otworzyły i znalezli się w środku.Zatrzymał się nagle.- Co się stało?Stał nieruchomo, pobladł nagle.- Może to nie był taki dobry pomysł.- Dlaczego nie?- Ja.- Zakrył usta dłonią, jakby chciał cofnąć słowa.- Prędzej czy pózniej będziesz musiał stawić im czoło - powiedziała cicho.- Jasne.- Roześmiał się gorzko.- Dobrze przynajmniej, że nie zobaczę li-tości w ich oczach.- Widzisz? Wszystko ma swoje zalety.Uśmiechnął się pod nosem.- %7łartujesz sobie?SRStłumiła uśmiech.- Lepszy śmiech niż łzy.- Aatwo ci mówić - burknął.Ale wyglądało na to, że odzyskał, przynajmniej częściowo, wiarę we wła-sne siły.Wykorzystała to.- Którędy?- Na lewo.Prowadziła go długim korytarzem, aż doszli do ogromnego pomieszczeniapodzielonego szklanymi przepierzeniami.Drzwi prowadziły do gabinetu w ro-gu.Posterunek wyglądał jak tysiące innych budynków rządowych w kraju -beżowe ściany, linoleum na podłodze, odświeżacz powietrza.Na jednej ze ścianwisiała tablica zapisana nazwiskami - pewnie sprawy, które prowadzono.Częśćwykreślono, część przyciągała wzrok.Z szafek i biurek wysypywały się stertypapierów.Ze ścian łypali przestępcy poszukiwani listem gończym.Powietrzeprzesycał zapach środka dezynfekującego, potu i przypalonej kawy.Wszędzie uwijali się ludzie z kaburami pod pachą.Ktoś podniósł wzrok,trącił sąsiada.Stopniowo wszyscy umilkli.Wszedł Danny.Znieruchomiał.Uścisnęła jego dłoń.I wtedy, równie szybko, jak zapadła cisza, wybuchł ogłuszający hałas.- Jezu Chryste, Danny!- Jak się czujesz?- Sin, bracie!Zebrali się dokoła niego, klepali go po plecach, dotykali, przekrzykiwalisię.Danny ściskał dłonie - Tima, którego dziecinna twarz i długie proste włosysprawiały, że wyglądał na ucznia szkoły średniej; Anity, czarnoskórej, posągo-wej policjantki o łagodnym spojrzeniu; Hanka, potężnego mężczyzny o zielo-nych oczach.Hank.Czy przypadkiem Danny nie kupił domu od policjanta oimieniu Hank, który się ożenił?Przychodzili kolejni, których imion nie zdołała zapamiętać.Na większościtwarzy malowała się ulga.Danny nie wyglądał jak potwór.Nie.Wydawał się zupełnie normalny.Jakby nadal mógł ich zobaczyć.Choć to oczywiście nieprawda.Wyczuwała jego napięcie.- Czy mogłabym usiąść? - powiedziała głośno.- No jasne, cały Sin, trzyma kobietę na nogach - stwierdziła Anita i puściłaoko do Marthy.Miała niski, aksamitny głos.Była bardzo wysoSRka, wyższa od Marthy, i nosiła się z dumą i gracją.Martha obserwowała ją zafa-scynowana.- Bradley, chyba nie myślisz o sobie.Ty się nie liczysz - zażartował Dan-ny.- No, no! - mruknęła Anita.- Uważaj na słowa.Nie zadzieraj ze mną!Danny zabawnie rozłożył ręce.- Nie śmiałbym, moja droga.- Wszyscy się roześmieli.%7łarty znosili lepiejniż powagę.- Cicho! - polecił Danny.- Przedstawiam wam Marthę Crowe.Chciałabyusiąść.Gwar rozmów, gdy robili jej miejsce.Nagle Danny oznajmił:- Moje biurko jest drugie po prawej.- Najdyskretniej, jak to było możliwe,zaprowadziła go tam.Usiadła na krześle.Danny przysiadł na biurku.- Co jest, Sin? - Szczupły mężczyzna z roześmianymi orzechowymi ocza-mi, o krótkich, jasnych włosach poklepał Danny'ego po ramieniu i oparł się obiurko.- Cześć, Mike.Martha, to Mike Finelli.Mike, poznaj Marthę Crowe.- Za-uważyła, że nie tłumaczy, kim dla niego jest.- Zwietnie wyglądasz, Sin - stwierdził Mike.Wszyscy zebrani zgodzili sięz nim entuzjastycznie.Trochę sztucznie.Sala rozbrzmiała zapewnieniami, jak dobrze wygląda.- Ktoś go napadł - oznajmiła nagle Martha.Cisza.Anita i Tim wymienili spojrzenia.Hank zmrużył oczy.- Gdzie? - zapytał.- U mnie w domu - odparł Danny.Anita wydęła usta.- W biały dzień?- Najwyrazniej gość uznał, że pora nie ma znaczenia - odciął się Danny.Zebrani poruszyli się niespokojnie, przestępowali z nogi na nogę.Nie wie-działa, czy Danny to wyczuł.Wyjął broń, którą zabezpieczyli w jego domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]