[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozumiała jednak, że dla niegonajważniejsza jest teraz młoda żona.Grozba Cole a wstrząsnęła także i Alainą.Czując, że nie może opanować drżenia, przeprosiła i wyszła zjadalni.Cole w przejęciu poszedł za nią i stojąc na korytarzu, patrzył, jak powoli idzie na górę po schodach.Nie umiał znalezć odpowiednich słów, by ją pocieszyć.Minęła balustradę i stracił ją z oczu, lecz stał dalejotoczony pełną napięcia ciszą.Gdy miał już zamiar odejść, pojawiła się znów, napięta jak struna i blada.- Doktorze Latimer?! - zawołała głosem drżącym z emocji.- Czy mógłby pan tu przyjść na chwilę?Wszedł po schodach tak szybko, jak tylko mógł, pomagając sobie laską.Bardzo był ciekaw, co się znówstało.W głowie już układał plan działania, w razie gdyby jego podejrzenia okazały się słuszne.Ale gdywszedł do sypialni żony i zobaczył, co ją tak wyprowadziło z równowagi, roześmiał się z ulgą.- Nie widzę w tym niczego śmiesznego - obruszyła się.Była blada jak ściana.- Ciągle mi coś wstawiają dopokoju, gdy mnie tu nie ma! A teraz to! Co to za głupie żarty?Podniosła małą, kolorową puszkę, leżącą na środku łóżka, i z odrazą wręczyła Cole owi.Opakowanie był mniejsze niż pół pudełka, które otrzymała Alaina, a w środku znajdowały się takie same wykwintneczekoladki.- To czekoladki Mindy - wyjaśnił Cole.- Myślę, że zyskałaś przyjaciółkę.- Mindy! - zawołała gniewnie, nie pojmując jego radosnego uśmiechu.- Kto to jest Mindy?! Czy to jakaśkochanka, którą trzymasz w ukryciu tuż pod moim nosem?!- Kochanka? - zdumiał się.- Jak sądzę, potrzebuje ona dużo miłości, ale nie takiej, o jakiej myślisz.Możejuż czas, żebyś ją poznała.Chodz, kochanie.Nie dając jej czasu do zastanowienia, wziął ją za rękę i poprowadził korytarzem do sypialni po drugiejstronie pokoju Roberty.Otworzył drzwi szeroko i wciągnął ją do środka.Pokój wyglądał tak, jakby nikt tamnie mieszkał i nikogo w nim nie było.Cole mruknął z niezadowoleniem i wyprowadził Alainę korytarzem doschodów.Zeszli na dół.- Cole! - syknęła, usiłując zsunąć z przegubu ręki jego długie, wąskie palce.- Puść mnie! Co pomyślisłużba?- To mój dom, szanowna pani, i nie obchodzi mnie, co kto myśli!Prowadził ją dalej.W jadalni przeszli obok Milesa i pani Garth, którzy znieruchomieli i patrzyli na nich zkonsternacją.Alaina próbowała nadrabiać miną, ale była po prostu bezceremonialnie ciągnięta w stronękuchni.Zdumienie dwojga służących było kompletne.Alaina zasapała się trochę, gdyż musiała nadążać zadługimi krokami męża.W kuchni Annie odwróciła się od paleniska, dzierżąc w ręku łyżkę wazową.- A to rzadka okazja! Pan i pani osobiście i razem odwiedzają mnie w kuchni.- Popatrzyła na nichpodejrzliwie.- Ciekawe, cóż to się znowu kroi.Cole uciszył ją gestem ręki, co jeszcze wzmogło jej ciekawość.Posłusznie milczała, patrząc spod oka, jakrozgląda się wokoło.Sprawdził miejsce koło skrzynki na drzewo i w spiżarce, a potem wyszedł przez drzwikuchenne na małą werandę.- Tu jesteś - powiedział do kogoś niewidocznego dla Alainy.Wyciągnął pudełko z czekoladkami.- Ty dałaśto pani, kiedy jej pudełko się spaliło? - Choć w odpowiedzi nie padł żaden wyrazny dzwięk, musiało to byćcoś potwierdzającego, bo Cole się uśmiechnął.- Pani chciałaby ci podziękować.Myślę, że już czas wyjść zukrycia i przywitać się z nią.Chodz.Tej pani nie musisz się bać - zachęcał, wyciągając rękę za drzwi.- Mana imię Alaina i jest bardzo miła.Alaina odetchnęła głęboko, widząc wychodzące zza drzwi dziecko, dziewczynkę nie więcej niż sześcio-lub siedmioletnią, przyciskającą mocno do siebie sfatygowaną szmacianą lalkę.Miała na sobie perkalowąsukienkę do kostek i wełniany płaszczyk, co najmniej o jeden rozmiar za mały.Chociaż w kuchni byłociepło, dziewczynka trzęsła się jak spłoszone zwierzątko.Dużymi, ciemnymi oczami rzuciła ukradkowespojrzenie na Alainę, a potem już cały czas ze spuszczonym wzrokiem wpatrywała się w zniszczone czubkiswych wysokich bucików.Mała, chuda twarzyczka usmarowana była sadzą i błotem, a długie włosy byle jaksplecione w warkocze.- Nie mówi - poinformował żonę Cole.- Ale to właśnie jest Mindy.- Mój Boże, Cole u! Kto się opiekuje tym dzieckiem?! - wykrzyknęła Alaina, wstrząśnięta zaniedbanymstanem dziewczynki.- Ona jest strasznie brudna!- Kupiłem jej ubrania - Cole wzruszył ramionami - ale nie chce ich nosić.Na górze jest dla niej pokój, alenie chce w nim spać.Woli przebywać tutaj, w kuchni.Jest spokojna i w pewien sposób bardzo niezależna,zupełnie jak ktoś, kogo dobrze znałem w Nowym Orleanie.Odwróciwszy wzrok od męża, Alaina zauważyła, że Annie pilnie słucha tej wymiany zdań i śledzi ichuważnie zza małych okularów w drucianej oprawie, zsuniętych na koniec nosa.Zauważył to również Cole,więc Annie szybko zajęła się skrobaniem marchwi na zupę.Ale nie byłaby sobą, gdyby się nie wtrąciła.- Mindy nie gamie się łatwo do ludzi i nie można biedactwa za to winić.Poprzednia pani awanturowała się,że musi trzymać w domu każdą znajdę, jaką przygarnie pan.Raz nawet chciała zbić Mindy pasem doostrzenia brzytwy, o tak, ale pan przyszedł, zanim zdążyła jej zrobić jakąś krzywdę.- Annie, twój język jest stanowczo za długi i za ostry - zganił ją Cole.Kobieta wcale się tym nie przejęła.- Nie upiększam swojej mowy, to prawda.Ale wydaje mi się, że Mindy może polubić nową panią.Obserwuje ją od samego początku.- Annie głośno pociągnęła nosem i mówiła dalej: - Tak się przejęła tymispalonymi czekoladkami, że oddała pani swoje własne, które dostała od pana.Nie można zaprzeczyć, madobre serce ta biedna sierota.- Nie ma żadnych krewnych? - spytała Alaina.- Miała wuja - objaśniał Cole [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •