[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Winda zawiozła go na czwarte piętro.Nacisnął dzwonek przydrzwiach opatrzonych mosiężną tabliczką z wygrawerowanym nazwiskiem.Chwilę późniejotworzyła mu szczupła, wysoka kobieta o starannie ułożonych platynowych włosach.Licznezmarszczki na szyi i widoczne mimo grubej warstwy pudru wory pod oczami zdradzały, żedawno przekroczyła już pięćdziesiątkę, chociaż figury mogłaby jej jeszcze pozazdrościćniejedna trzydziestolatka.— Pan do mnie? — Zmierzyła nieoczekiwanego gościa nieufnym spojrzeniem.— Jonathan Dembinsky, do usług! — Ukłonił się szarmancko.— Przywożę panipozdrowienia od Antoniego Paszczyńskiego.— Proszę, niech pan wejdzie.— Otworzyła szerzej drzwi.Znaleźli się w gustownie urządzonym, choć niezbyt obszernym pokoiku.Drawskawskazała detektywowi miejsce na wersalce, a sama podeszła do stojącego w kącie barku.— Czego pan się napije? Mam pliskę, polski winiak i whisky w nie najlepszym gatu-nku.— Jeśli nie sprawiłoby to pani różnicy, prosiłbym o wynalazek mądrych Szkotów.Bez słowa nalała złocistego płynu do dwóch niewielkich szklaneczek i usiadła obokJonathana na wersalce.Nie czekając na dodatkową zachętę pociągnął spory łyk.Niestety panidomu miała rację: whisky była równie podła jak w motelu pod Hazleton.— Co się stało, że pan Antoni nagle przypomniał sobie o byłej żonie swego niedawnozmarłego przyjaciela? — Drawska popatrzyła badawczo na Jonathana.— Kogo jak kogo, alejego trudno posądzać o tanie sentymenty.— Prawdę powiedziawszy nie wymienił pani z nazwiska — sprostował detektyw.— Nie rozumiem?— Po prostu zlecił mi pewną delikatną misję, która wymaga licznych kontaktów z jegobliższymi i dalszymi znajomymi.— Pan mnie zaczyna intrygować.Czy dowiem się wreszcie, o co właściwie chodzi?— Zacznijmy od pani stosunków z byłym mężem.— Od daty naszego rozwodu, czyli od blisko dziesięciu lat, praktycznie nie istniały.Niebyłam nawet na pogrzebie Tomasza.— Czas nie zatarł dawnych uraz i pretensji?— O zmarłych nie należy mówić źle, wobec czego proponowałabym zmienić temat.— Drawski nie mógł być aż tak ciemnym typem, skoro niektórzy darzyli go niemalbezgranicznym zaufaniem.— Ma pan na myśli Paszczyńskiego?— Właśnie.— Znali się od dawna, jeszcze z czasów wspólnej działalności na ziemiach odzyska-nych.Łączyły ich różne, nie zawsze kryształowo czyste, interesy.Tak już jest, że swój ciąg-nie do swego.— Pan Antoni wszedł w posiadanie pewnego, bardzo cennego przedmiotu.—Dembinsky znacząco zawiesił głos.— Słyszałam o tym Nazywał go szmaragdowym krucyfiksem.— A oglądała go pani?— Nie miałam okazji.— Może przypadkiem obiło się pani o uszy, jakie były losy krucyfiksu po wyjeździePaszczyńskiego na Zachód?— Wypytywał mnie już o to Sładkowski, ale ja nie mam pojęcia, co się z nim stało.Podobno był wart grube miliony.Jeśli Antoni faktycznie dał go na przechowanie Tomaszowi,mogło się zdarzyć, ze mojego byłego męża skusiła taka gratka.Niestety umarł i teraz już panunie powie, jak było naprawdę.Dembinsky dopił swoją whisky i odruchowo sięgnął do kieszeni po kostkę gumy do żu-cia.Słowa pani Lucyny dawały wiele do myślenia i upłynęła dłuższa chwila, nim zdecydowałsię na kolejne pytanie.— Czy Drawski miał jakichś przyjaciół?— Takich samych hochsztaplerów jak on.Może zresztą po naszym rozwodzie poznałkogoś uczciwego.Kto go tam wie.— A czy któremuś ze znajomych powierzyłby krucyfiks Paszczyńskiego?— Szczerze wątpię.— Chyba nie będę już pani zabierał więcej czasu.— Jonathan podniósł się z wersalki.— Przepraszam za najście.— Niewiele dowiedział się pan ode mnie.— Tak czy inaczej miło mi było panią poznać.— Mnie również.Detektyw ukłonił się Drawskiej i ruszył do wyjścia.Zamykała za nim drzwi, kiedyzatrzymał się jeszcze na moment.— Czy ten Poniszyński to dobry prawnik? — zapytał lekko, jak gdyby mimochodem.— Potrzebny mi jakiś współpracownik znający polskie stosunki — skłamał gładko.— Prowadził moją sprawę rozwodową — odparła.— Załatwił wszystko tak, jak chcia-łam.Wojciech Drawski mieszkał przy jednej z bocznych uliczek starego Żoliborza.Tymrazem Dembinsky stracił dobry kwadrans, nim trafił przed świeżo wyremontowany bliźniak zpretensjonalnym, srebrnym świerkiem w miniaturowym ogródeczku przed wejściem.Otwo-rzył mu niewysoki, tęgi mężczyzna po pięćdziesiątce.— Sładkowski uprzedzał mnie, że pan wpadnie — powitał Jonathana.— Zresztą on teżpowinien tu dzisiaj zajrzeć.— O której?— Nie umawialiśmy się konkretnie.— W każdym razie zna pan cel mojej wizyty?— Owszem — potwierdził Drawski.— Słyszałem, że chodzi o ten nieszczęsny krucy-fiks.Ale może pozwoli pan do środka.Nie wypada trzymać pod drzwiami gościa zza ocea-nu.Weszli do widnego, nowocześnie urządzonego pokoju.Gospodarz sięgnął do barku popękate szklaneczki z zielonego szkła i butelkę Johnie Walkera.Detektyw nie mógł powstrzy-mać uśmiechu, zaraz jednak przypomniał sobie, że ostrzegano go, iż warszawska milicja dro-gowa jest w tym punkcie mało tolerancyjna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •