[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W środku było ciepło i przytulnie.W wielkim, kamiennym kominku płonął ogień,wszędzie pachniało drewnem, dymem, sma\oną cebulą i pieczonym mięsem.Cudowne, za-praszające wnętrze, tradycyjna szwajcarska Stubli, restauracja w starym stylu.Jeden z okrą-głych, drewnianych stołów był najwyrazniej Stammtisch, zarezerwowany dla stałych bywal-ców, którzy pili tu piwo i godzinami grali w karty.Pięciu czy sześciu mę\czyzn otaksowałogo wrogim, podejrzliwym spojrzeniem i powróciło do swoich kart.Tu i ówdzie siedzieli innigoście, jedząc i pijąc.Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo zgłodniał.Poszukał wzrokiem kelnerki czykelnera i nie dostrzegłszy \adnego, usiadł przy wolnym stoliku.Kiedy wreszcie zjawił siękelner - niski, brzuchaty mę\czyzna w średnim wieku - Ben zamówił coś typowo szwajcar-53skiego, solidnego i cię\ko strawnego: Rosti, pieczone ziemniaki z Geschnetzltes, kawałkamicielęciny w sosie śmietanowym, oraz Viertel, ćwierćlitrową karafkę miejscowego czerwone-go wina.Gdy dziesięć minut pózniej kelner wrócił z kilkoma talerzami na ręku, Ben spytał:- Jest tu jakiś dobry hotel?Kelner zmarszczył czoło i bez słowa postawił talerze na stole.Odsunął szklaną popiel-niczkę i czerwone zapałki z napisem Altes Gebaude", po czym nalał mu wina.- Langasthof - odrzekł po angielsku z cię\kim akcentem mieszkańców kantonu Grisons.- To jedyny hotel w promieniu dwudziestu kilometrów.Gdy wytłumaczył mu, jak tam dojechać, Ben spróbował Rosti.Brązowe i chrupkie, mia-ły lekki, cebulowy posmak i były przepyszne.Jadł zachłannie, zerkając w częściowo zaparo-wane okno, wychodzące na mały parking.Obok opla stał inny samochód, który zasłaniał muwidok.Zielone audi.Z zakamarków pamięci wychynął zamazany obraz.Czy to nie zielone audi jechało za nim szosą A3? Tak, i to spory kawał drogi, pamiętał,\e je widział - uznał wtedy, \e to wytwór jego rozbudzonej wyobrazni i szybko o nim zapo-mniał.Nagle kątem oka dostrzegł, \e ktoś mu się przygląda.Nie, pewnie mu się tylko zdawało,bo gdy powiódł wzrokiem po sali, nie zauwa\ył nikogo, kto posłałby mu choćby przelotnespojrzenie.Odstawił kieliszek.Muszę napić się kawy, pomyślał.Koniec z winem.Zaczynammieć zwidy.Zjadł prawie wszystko, i to w rekordowym tempie.śołądek miał cię\ki, wypełnionytłustymi ziemniakami i sosem.Poszukał wzrokiem kelnera, chcąc zamówić kawę i wówczasponownie przeszedł go dreszcz, wyczuł bowiem, \e ktoś zerknął na niego i szybko odwróciłwzrok.Spojrzał w lewo, na cię\kie, mocno porysowane stoły: większość z nich była wolna,ale w kilku głębokich, ciemnych niszach przy długiej, bogato rzezbionej barowej ladzie, naktórej stał tylko staromodny telefon z okrągłą tarczą, siedzieli jacyś ludzie.W jednej z nichdostrzegł samotnego mę\czyznę, który pił kawę i palił papierosa.W średnim wieku, długie,siwawe, związane w kucyk włosy, znoszona brązowa kurtka.Gdzieś go widziałem.Na pew-no gdzieś go widziałem.Ale gdzie? Mę\czyzna podparł brodę szeroko otwartą dłonią.Był to gest za bardzo wystudiowany, zbyt obojętny i niewymuszony.Facet próbowałzasłonić sobie twarz.Wysoki, elegancko ubrany mę\czyzna o siwiejących, ściągniętych w kucyk włosach.Cholera jasna, na pewno gdzieś go widział, ale wcią\ nie mógł przypomnieć sobie gdzie.Mi-gnął mu tylko przed oczami, lecz Ben dobrze pamiętał, co wtedy pomyślał: \e biznesmen zkucykiem wygląda idiotycznie, staromodnie, jak ktoś przeniesiony \ywcem z lat.osiemdzie-siątych.Bahnhofstrasse.Widział go na Bahnhofstrasse, w tłumie przechodniów na ulicy, na chwilę przed spo-tkaniem z Jimmym Cavanaughem! Teraz był tego pewny.Facet przechodził przed hotelem,potem jechał za nim zielonym audi, a teraz siedział tutaj, w restauracji, do której zupełnie niepasował.Jezu Chryste, on te\ mnie śledzi.Zledzi mnie od Zurychu.Zcisnęło go w brzuchu.Kto to jest? Po co tu przyszedł? Jeśli podobnie jak Jimmy Cavanaugh chciał go zabić - iz tego samego co Jimmy, choć niewiadomego powodu - dlaczego jeszcze tego nie zrobił?Miał mnóstwo okazji.Cavanaugh wyciągnął broń w biały dzień, na zatłoczonej ulicy.Dla-czego Kucyk nie strzelił do niego w prawie pustej gospodzie?Przywołał kelnera, który podszedł do niego z pytającym wyrazem twarzy.- Mógłbym prosić o kawę?- Oczywiście, natychmiast.- Jest tu gdzieś toaleta?54Kelner wskazał słabo oświetlony kąt sali, gdzie znajdowało się wejście do ledwo wi-docznego korytarza.Ben wyciągnął rękę w tamtą stronę, jakby chciał się upewnić, czy to napewno tam.Kucyk, wszystko dla Kucyka: bandzior musiał wiedzieć, dokąd Ben zamierza pójść.Dyskretnie wsunął pieniądze pod talerz, schował do kieszeni zapałki, powoli wstał i po-szedł do toalety.Mieściła się w wąskim korytarzu, naprzeciwko korytarza na drugim końcusali, tego, który prowadził do kuchni.Wiedział, \e w kuchni musi być wejście dla personelu idla dostawców.Wejście dla personelu to dobra droga ucieczki, ale on nie zamierzał tamtędyuciekać: chciał jedynie wprowadzić Kucyka w błąd.Toaleta była mała i bez okien;, tędy uciecnie mógł.Kucyk, zawodowiec, na pewno to sprawdził.Zamknął drzwi na klucz.Staromodna muszla klozetowa, staromodna umywalka, deli-katny zapach płynu dezynfekcyjnego.Wyjął swoją nokię i wystukał numer Altes Gebaude.Zrestauracji dobiegło go przytłumione dzwonienie telefonu; pewnie tego białego z okrągłą tar-czą, tego na ladzie przy stoliku Kucyka, albo telefonu w kuchni, jeśli tam jakiś mieli.Albo te-go i tego.- Altes Gebaude, guten Abend.- Odebrał kelner.Ben był prawie pewien, \e to on.- Muszę rozmawiać z jednym z waszych gości - powiedział niskim, chrapliwym gło-sem.- Je u was kolację.To pilne.- Ja? Z kim?- Wątpię, czy pan go zna.Rzadko u was bywa.To mę\czyzna o długich, siwawych,związanych w kucyk włosach.Pewnie ma na sobie brązową, skórzaną kurtkę, zawsze ją nosi.- Aaa.tak, ju\ go widzę.Ma około pięćdziesięciu lat?- Tak, tak, to on - odrzekł Ben, zdenerwowanym głosem.- Mo\e go pan poprosić do te-lefonu? To pilne - powtórzył.- Bardzo pilne.- Oczywiście, ju\ proszę.- Kelner poło\ył słuchawkę na ladzie.Nie przerywając połączenia, Ben schował nokię do kieszeni na piersi, wyszedł z toaletyi wrócił do restauracji.Kucyk zniknął: nisza była pusta.Telefon stał na ladzie usytuowanej wtaki sposób, \e od drzwi nie było jej widać - Ben zobaczył ją dopiero, siedząc przy stoliku -tak \e nikt, kto za nią siedział czy stał, nie mógł widzieć ani głównego wejścia, ani fragmentusali między wejściem i korytarzem prowadzącym do toalety.Ben otworzył drzwi i szybkowyszedł na dwór Miał piętnaście sekund, najwy\ej piętnaście sekund, gdy\ Kucyk, który ga-dał teraz do głuchej słuchawki, zastanawiając się pewnie, gdzie przepadł człowiek, który takdokładnie opisał go kelnerowi, szybko zda sobie sprawę, \e to sprytna podpucha.Podbiegł do rozbitego opla, chwycił swoje torby i popędził do zielonego audi; kluczyktkwił w stacyjce, co oznaczało, \e Kucyk był przygotowany do szybkiego odjazdu.W tymspokojnym, sennym miasteczku kradzie\ była zapewne pojęciem nieznanym, ale có\, zawszejest ten pierwszy raz.Poza tym Ben był pewny, \e z sobie tylko znanych powodów Kucyk niepobiegnie na policję.Tym sposobem zdobył sprawny wóz, pozbawiając samochodu człowie-ka, który go ścigał.Wskoczył za kierownicę i odpalił silnik.Nie było sensu chodzić na pałat-kach - Kucyk usłyszałby go tak czy inaczej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]