[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może ludzie zapamiętają te słowa, będą je przekazywaćkolejnym pokoleniom albo nawet wykuwać w granicie.A zatem słowa bez nazbyt zawijanych liter. Naprawdę wolałbym, żeby mnie tu nie było  mruknął.Zważył w dłoniskarpetę, zakręcił nią raz czy dwa i walnął Stwora w to, co  miał nadzieję było kolanem.191 Stwór wydał przenikliwy dzwięk, odwrócił się gwałtownie, z trzaskiem roz-łożył skrzydła, zaatakował Rincewinda swą sępią głową i ponownie oberwał skar-petą piasku.Zatoczył się do tyłu, a Rincewind rozejrzał się gorączkowo.Zobaczył, że Coinwciąż stoi tam, gdzie go zostawił.Ku swemu przerażeniu spostrzegł, że chłopiecrusza w ich stronę, odruchowo wyciągając ręce, by uderzyć magią, która tutajzgubi ich obu. Uciekaj, ty idioto!  wrzasnął, gdy Stwór odzyskał równowagę i ruszyłdo kontrataku.Nie wiadomo skąd przypomniał sobie słowa:  Wiesz, co spotykaniegrzecznych chłopców?Coin zbladł, odwrócił się i pobiegł do światła.Poruszał się jak w gęstym syro-pie, z wysiłkiem pokonując zbocze entropii.Zniekształcona wizja wywróconegownętrzem na wierzch świata zawisła o kilka stóp od niego, potem o cale, zafalo-wała niepewnie.Macka owinęła mu się wokół kostki i powaliła na twarz.Padając wyrzuciłprzed siebie ręce i jedna z nich dotknęła śniegu.Natychmiast pochwyciło ją coś,co przypominało ciepłą, miękką skórzaną rękawiczkę, lecz pod tym delikatnymdotykiem krył się uchwyt twardy jak hartowana stal.Pociągnęło go naprzód,wlokąc jednocześnie to coś, co go trzymało.Zwiatło i ziarnista ciemność zamigotały wokół i nagle Coin ześliznął się pozasypanych śniegiem kamieniach.Bibliotekarz puścił jego dłoń i stanął nad nim z odłamkiem ciężkiej drewnianejbelki w ręku.Przez moment małpa wznosiła się na tle mroku, jej ramię, łokieći przegub rozkładały się niczym poemat dzwigni stosowanej; potem płynny ruch,niepowstrzymany jak narodziny inteligencji, z wielką mocą przesunął je w dół.Coś chlupnęło, zaskrzeczało gniewnie, i palący ucisk na nodze Coina zniknął.Kolumna mroku zafalowała.Dobiegały z niej zniekształcone odległością piskii głuche uderzenia.Coin wstał z trudem i pobiegł z powrotem w ciemność, ale tym razem ramiębibliotekarza zablokowało mu drogę. Nie możemy go tam zostawić!Małpa wzruszyła ramionami.Z ciemności dobiegł kolejny trzask.A potem nastała niemal absolutna cisza.Ale tylko niemal.Obu zdawało się, że słyszą  bardzo daleko, ale bardzowyraznie  cichnący w oddali odgłos biegnących stóp.Echo tego dzwięku zabrzmiało nagle w rzeczywistym świecie.Małpa rozej-rzała się, po czym gwałtownie odepchnęła Coina na bok.Coś krępego i poobija-nego, z setkami małych nóżek, przemknęło przez pusty dziedziniec i nie gubiącrytmu wskoczyło w niknącą ciemność, która zamigotała raz jeszcze i rozpłynęłasię bez śladu.W miejscu, gdzie była jeszcze przed chwilą, gęsto zawirował śnieg.192 Coin wyrwał się bibliotekarzowi i wbiegł do kręgu, który już teraz okrywał siębielą.Stopy wzbiły obłok drobnych płatków. On nie wyszedł!  zawołał. Uuk  potwierdził filozoficznie bibliotekarz. Myślałem, że wyjdzie.No wiesz, w ostatniej chwili. Uuk?Coin przyjrzał się płytom bruku, jakby samą koncentracją mógł odmienić to,co widział. Czy on zginął? Uuk  odparł bibliotekarz.Zdołał przez to wyrazić, że Rincewind znajdujesię w krainie, gdzie nawet takie pojęcia jak czas i przestrzeń są odrobinę niepewne,więc zapewne nie warto spekulować na temat jego stanu w konkretnym punkcieczasowym, jeśli w ogóle znajduje się on w jakimś punkcie czasowym.I że, podsu-mowując, może zjawić się tutaj jutro albo wręcz wczoraj.I wreszcie, jeśli istniejechoćby najmniejsza szansa przetrwania, to Rincewindowi z całą pewnością się touda. Aha  westchnął Coin.Bibliotekarz odwrócił się i ruszył z powrotem do Wieży Sztuk.Chłopca ogar-nęło rozpaczliwe poczucie samotności. Hej!  wrzasnął. Uuk? Co powinienem teraz zrobić? Uuk?Machnięciem ręki Coin ogarnął całą pustynię zniszczeń wokół siebie. Wiesz, może mógłbym jakoś to naprawić?  spytał głosem drżącym naskraju przerażenia. Jak myślisz, czy to dobry pomysł? Mógłbym pomóc lu-dziom.Na pewno chciałbyś znów stać się człowiekiem.Rozciągnięte w wiecznym uśmiechu wargi bibliotekarza przesunęły się niecowyżej  akurat tyle, by odsłonić zęby. A może i nie. dokończył szybko Coin. Ale mógłbym zadbać o innesprawy.Bibliotekarz przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym spuścił wzrokna dłoń chłopca.Coin drgnął zawstydzony i rozprostował palce.Nim srebrzysta kulka uderzyła o ziemię, orangutan pochwycił ją zręcznie.Podniósł do oka.Powąchał, potrząsnął lekko i nasłuchiwał przez moment.A potem zamachnął się i odrzucił jak najdalej. Co. zaczął Coin i jak długi wylądował w śniegu.To bibliotekarzpchnął go mocno i nakrył własnym ciałem.Kulka przekroczyła najwyższy punkt lotu i pomknęła w dół.Perfekcyjny łukjej trajektorii został nagle przerwany przez powierzchnię ziemi.Zabrzmiał dzwięk193 jakby pękającej struny harfy, krótki gwar niezrozumiałych głosów, dmuchnął cie-pły wiatr i bogowie Dysku odzyskali wolność.Byli bardzo rozgniewani.* * * Nic już nie pomożemy, prawda?  spytał Kreozot. Nie  potwierdziła Conena. Lód zwycięży, prawda?  spytał Kreozot. Tak  potwierdziła Conena. Nie  oświadczył Nijel.Dygotał z wściekłości, czy może z zimna, i był niemal tak blady, jak grzmiącew dole lodowce.Conena westchnęła. A jak zamierzasz. zaczęła. Wysadz mnie na ziemi, kilka minut przed nimi. Naprawdę nie rozumiem, jak to ma pomóc. Nie pytałem cię o radę  odparł spokojnie chłopiec. Po prostu zrób, comówię.Wysadz mnie kawałek przed nimi, żebym miał czas się rozejrzeć. I co chcesz znalezć?Nijel nie odpowiedział. Pytałam  powtórzyła Conena  co chcesz. Cicho bądz! Nie rozumiem, dlaczego. Posłuchaj  rzeki Nijel z cierpliwością, którą krok tylko dzieli od zarą-bywania toporem. Lód pokryje wkrótce cały świat, tak? Wszyscy zginą, tak?To znaczy my nie, przez jakiś czas, dopóki konie nie zechcą.nie zechcą obrokualbo do toalety czy czegokolwiek.Niewiele nam z tego przyjdzie.Może Kreozotzdąży napisać sonet albo coś w tym rodzaju o tym, jak nagle zrobiło się zimno.Cała historia ludzkości zostanie wymazana.W tych okolicznościach chciałbymbardzo, by było całkiem jasne, że nie życzę sobie żadnych dyskusji i czy to abso-lutnie zrozumiałe?Przerwał, by nabrać tchu.Drżał jak napięta struna.Conena zawahała się.Kilka razy otworzyła i zamknęła usta, jakby zastanawia-ła się jednak nad dyskusją, ale po namyśle zrezygnowała.Znalezli niewielką polanę w sosnowym lesie o milę czy dwie przed stadem,choć wyraznie słyszeli huk jego przemarszu, nad drzewami widzieli kłęby pary,a ziemia dygotała jak skóra na bębnie.Nijel przeszedł na środek polanki i kilka razy dla wprawy machnął mieczem.Pozostali przyglądali mu się w zadumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •