[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmieje się.Nie pamiętam, żeby jego śmiech tak dzwięczał, ale przynajmniej wygląda na zadowolonego.Przezostatnie miesiące, kiedy mieszkaliśmy razem, rzadkosię śmiał.Niewiele mieliśmy powodów do radości.Niemieliśmy też sobie za wiele do powiedzenia, stwierdzam, gdy wracam pamięcią do tamtych czasów.- Wiem, że przychodzisz co niedziela po południu -mówi i patrzy na mnie tak, że czuję jego spojrzeniewzdłuż całego kręgosłupa.Oczy mu się zwężają, pełnewargi wysuwają się odrobinę w przód.Ciarki od tego przechodzą.- Pomyślałem, że nie zaszkodzi, jeśli przyjdę się z tobą zobaczyć - mówi.Obchodzi mnie naokoło.Słyszę jego kroki i głos zaplecami, ale się nie odwracam.Nie mogę.Nie mogę so-bie na to pozwolić, nie mogę mu oddać siebie tak tanio.A jego głos jest miękki jak aksamit.- Dobrze wyglądasz - dodaje Mattias z uśmiechem,stając po mojej drugiej stronie.Jedna z jego ostrychbrwi unosi się, pociągając za sobą szramę na policzku,która staje się przez to dłuższa i bielsza.- W każdym razie nie głodujesz.Ale pewnie ty samagotujesz, kochana.Sama więc decydujesz, co jesz!Milczy przez chwilę.- Jak to jest prowadzić dom, który nie należy do ciebie, Rozo? Jesteś służącą czy też przyjaciółką rodziny?Bardzo zaprzyjaznioną przyjaciółką rodziny.Nie odpowiadam na te zaczepki.Nie chcę się z nimkłócić.Właściwie w ogóle nie mam ochoty z nim rozmawiać.Unikałam go przez wszystkie te miesiące.- A pani, jak słyszałem, miewa się znacznie lepiej? -ciągnie Mattias, wyrażając się tak, jak mówią w TheHouse.Obcym norweskim, poruszającym się gdzieś nagranicy pomiędzy angielskim a duńskim.Brzmi to tak,jakby czytał z książki.- Widziałem, że codziennie ją przewietrzasz.Zaczynaodzyskiwać rumieńce na policzkach.W Kopalni już sięzastanawiają, czy przypadkiem nie spodziewa się dziecka.Ludzie zadają sobie pytanie, jakie remedia jej warzysz, żeby tym razem urodziła zdrowe i żywe dziecko.Nie odpowiadam mu.- Za to pan inżynier wygląda jakby bladziej.Widaćnieprzyjemnie być panem domu, w którym są aż dwiepanie.Zmuszam się do stania w miejscu.Mattias nie możeo niczym wiedzieć.To niemożliwe.Nikt o tym nie wie.Przecież ściany nie potrafią mówić.Po prostu przypadkiem trafił na właściwe słowa,chociaż sam sobie nie zdaje z tego sprawy.Nie zamierzam go informować, jak bliski jest prawdy.Mattias by tego nie zrozumiał.Stoję u stóp schodów i niemalże pozwalam mu tańczyć wokół siebie, podczas gdy on gada coś z kwaśnąminą.Każde słowo jest jak lekkie ukłucie, a wszystkoto bierze się stąd, iż wydaje mu się, że to on najlepiejwie, czemu mam poświęcić wszystkie swoje dni aż dokońca życia.- Oni mnie traktują jak człowieka! - mówię przez zęby.- Jestem jej przyjaciółką!Mattias wzrusza ramionami i obrzuca mnie spojrzeniem, które mówi, że mi nie wierzy.Uważa, że samanie wierzę w to, co mówię.- I jego przyjaciółką także? - pyta Mattias.- Ludziegadają, że należy spodziewać się przybycia jej brata jednym ze statków, który przypłynie z Kornwalii.To może się okazać interesujące, prawda, Rozo?- Również o tym mówią w jadłodajni? - pytam.-Właśnie o takie rzeczy zakładacie się w baraku? Przysłali cię tutaj, żebyś się dowiedział, co jest prawdą?O ile się założyłeś, kochaneczku?Nagle z hałasem otwierają się drzwi.Liisa krzyczyna nas z kuchni.Rękami ujęła się pod boki, a jej fartuch aż jaśnieje bielą.Widzę, że zaczyna tyć, ale do twarzy jej z tym.- Zamknijcie gęby, oboje! - woła, a my oboje milkniemy.Serce mocno wali mi z gniewu i trudno mi odzyskaćspokojny oddech.Liisa jest zła jak osa.Czujemy przed nią respekt.Na-wet Mattias, prawie dwa razy wyższy niż ona, ma dośćoleju w głowie, żeby trzymać gębę na kłódkę, kiedy Lii-sa na niego spojrzy.- Szykuję obiad - oznajmia moja bratowa i milkniena chwilę, żeby się upewnić, czy oboje jej słuchamy.-A przy niedzielnym obiedzie życzę sobie spokoju.Niechcę żadnych nieprzyjaznych słów przy stole.Nie chcęjadowitych spojrzeń, złośliwych uwag, które zrobiąprzykrość komuś innemu tylko dlatego, że wy dwojenie potraficie ze sobą normalnie rozmawiać.Nie chcę,żeby Samuel się rozchorował jedynie przez to, że niepotraficie usiąść razem przy jednym stole, nie skaczącsobie przy tym do gardeł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]