[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy skończył, Chance delikatnie wło-\ył klucz w zamek i do uszu naszych dobiegł lekki zgrzyt.Klucz ob-racał się powoli, a\ w końcu dał się słyszeć szczęk odskakującej za-padki.Ostry, głośny szczęk, który zabrzmiał w moich uszach jak pio-run.Chance uchylił drzwi, odrobinę na początek, potem więcej i wyjrzał.Po chwili rozwarł je na oście\ i wyszedł, a my w ślad za nim wkroczy-liśmy na korytarz, który ciągnął się przez całą długość budynku.162 Matowe lampy u sufitu, poza tym \adnych świateł.Drzwi po ka\-dej stronie były drewniane do wysokości pasa; wy\ej miały mleczneszkło; we wszystkich pokojach było ciemno.Naciskaliśmy kolejnoklamki, wszystkie drzwi były zamknięte.Pomieszczenia wyglądałypodobnie: znajdowały się tu pewnie biura, warsztaty lub laboratoria.Zawróciliśmy i jeden za drugim poszliśmy cicho korytarzem do war-towni, a przez nią do następnych drzwi.Otworzyły się łatwo, gdytylko Chance pociągnął za klamkę, a prowadziły, jak przypuszczałem,na betonowe schody oświetlone jedną z tych matowych lamp.Słychaćgdzieś było pracujący silnik dieslowski; to on pewnie dostarczał mo-cy.Chance przeszedł przez próg z automatem gotowym do strzału izaczął na palcach schodzić w dół przesadzając naraz po dwa, trzystopnie, potem zamachał do nas.W połowie schody skręcały, a u ichstóp widać było drzwi.Buty filcowe są mo\e niezgrabne, ale cal filcuz gumową podściółką czyni je zupełnie bezgłośnymi, tak \e nie czyni-liśmy \adnego hałasu, jeśli nie liczyć lekkiego szelestu kurtek.Pra-gnąłem, by drzwi nie były zamknięte, byśmy nie musieli wracać dowartowni i dopytywać się Rosjanina o klucze.Wydawało się, \e bezkońca czekamy w napięciu, gdy Chance nasłuchiwał u drzwi.Jeśliwartownik na górze nie był jedynym lokatorem, to za drzwiami spo-tkamy następnych Rosjan i akcja się zacznie z nami w roli głównej.Ręka Chance'a powędrowała do gałki i zaczęła ją obracać powoli odziewięćdziesiąt stopni.Kiedy nie dawała się ju\ przekręcić, pocią-gnął ją lekko, uchylił nieco, przytknął oko do szpary, a potem popa-trzył po nas i skinął głową.To był sygnał.Kopnął gwałtownie drzwi i wpadł do środka, Ericson tu\ za nim.Za drzwiami odskoczyli na boki, a między nimi znalazł się Yamamo-to; lufy trzech automatów trzymały w szachu cały pokój.Przerwaliśmy seans filmowy.Na lewej ścianie pokoju był ekran,naprzeciw stał projektor.Pomiędzy nimi siedzieli lub le\eli na łó\-kach mę\czyzni, i zdumiewające, jak wolno zareagowali.Nie wiem,mo\e to hipnotyczny wpływ filmu.Jedna czy dwie głowy obróciły sięnatychmiast, usta rozdziawione ze zdumienia, ale reszta potrzebowałaczasu nawet na to, by się zdziwić.Wszystko było łatwe jak łuskaniegrochu.Wcisnąłem się do środka, pomacałem za wyłącznikiem, zna-lazłem i zrobiło się jasno.163 Język wymierzonych karabinów jest doprawdy międzynarodowy, akiedy do ludzi tych dotarł w końcu fakt, \e intruzi z automatami mie-rzą w nich, pomrukując skupili się zaskoczeni w miejscu wskazy-wanym przez lufy.Ericson i Yamamoto pilnowali ich, podczas gdyChance podsunął się w przeciwną stronę, by dołączyć do reszty grupytak\e operatora.Poza trzaskiem otwieranych drzwi nie było \adnegodzwięku głośniejszego od normalnej konwersacji.Terkot projektora ucichł, wraz z nim zamarł głos ze ście\ki dzwię-kowej.Rozejrzeliśmy się starannie po du\ej sali.Najwyrazniej słu\yłajako jadalnia, sypialnia i bawialnią.Wzdłu\ ścian niskie regały i małeszafki z szufladami; na wieszakach wierzchnie okrycia.Cię\kie po-wietrze pomieszczeń, w których zbyt wiele osób przebywa zbyt dłu-go; zapach potu, stęchlizny, cię\kiego ciepła i dymu papierosowego.Chance, Szary Dym i ja przeszliśmy szybko do drzwi na przeciw-nej ścianie, otwierając je szybko i stanowczo.Kształt i rozkład bu-dynku podpowiadały nam, \e mo\e tam być najwy\ej jeden pokój lubdwa małe.Dalej budynek przywierał do skalnego uskoku na zewnątrz.Kwadratowe pomieszczenie, dziesięć na dziesięć, niewiele mebli.Komódka z szufladami, szafa, stół z kilkoma krzesłami, umywalka iwąskie metalowe łó\ko.Zpiący na nim mę\czyzna był obrócony twa-rzą do ściany, ale widać było siwe włosy.Podszedłem do niego i trąciłem go w ramię.Nie zareagował.Moc-niejsze szturchnięcie tak\e nie przyniosło efektów.Wolną ręką ująłemgo za bark i pociągnąłem, odwracając na plecy.Bez wątpienia był to Froł Iljicz Komarow. Obudz go szybko  rzucił Chance.Pochylając się nad star-cem, usłyszałem, jak woła do Yamamoto i Ericsona w drugim pokoju: Chcę, \eby się rozebrali, a ubranie rzucili na stos pośrodku pokoju.Uśmiechnąłem się do siebie, rozbawiony sytuacją, zastanawiając się,jak tamci dwaj przetłumaczą to na rosyjski.Bez widocznego efektu potrząsnąłem Komarowem za ramię, spró-bowałem raz jeszcze, mocniej.Puls był w porządku.Musiał wziąćjakieś środki nasenne, co łatwo było zrozumieć przy filmie hałasują-cym za ścianą.Odło\yłem automat i uniosłem powiekę oka.Nie ule-gało wątpliwości, \e jest pod wpływem środków odurzających. Co się dzieje?  zapytał Chance. Myślę, \e wziął tabletki nasenne  odrzekłem.164  Mo\esz go obudzić? Nie mogę bez u\ycia środków, które mam przy sobie.Ale my-ślę, \e to nie jest dobry pomysł. Mamy go wziąć tak jak jest?Odwróciłem się i zaczynałem odpowiadać:  Dlaczego nie? , alesłowa zamarły mi w gardle.Kobieta uśmiechała się do mnie ponuro.W ręku miała rewolwer, abył on wymierzony w moją pierś. Nie ruszać się.Niech nikt się nie rusza  odezwała się.Chance i Szary Dym zaczęli się odwracać w jej kierunku z auto-matami gotowymi do strzału.Jeden lub drugi z pewnością by ją trafił.Ale nie mogli zobaczyć tego, co widziałem ja.Rewolwer nie był wy-celowany w Chance'a ani w Indianina.Nie mierzył tak\e we mnie,gdy\ teraz się przesunął.Skierowany był na Komarowa i nie dr\ał bynajmniej w jej dłoni. Nie!  wrzasnąłem  nie strzelajcie! ROZDZIAA OSIEMNASTYPodnieceni odnalezieniem Komarowa nie zauwa\yliśmy drugichdrzwi, tych, którymi weszła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •