[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Trafiłeś w sedno - przyznał Richler.- Całkiem niezle.- Todd chciał kiedyś być detektywem - powiedziała Monica i zmierzwiła włosysyna.Od kiedy stał się duży, nie lubił tego, ale w tym momencie najwyrazniej nie miałnic przeciwko temu.Boże, nie podobało jej się to, że jest taki blady.- Zdaje się, żeostatnio przerzucił się na historię.- Historia to niezła dziedzina - rzekł Richler.- Można być historykiem-detektywem.Czytałeś coś Josephine Tey?- Nie, proszę pana.- Nieważne.Chciałbym, żeby moi chłopcy mieli ambicje wykraczające poza chęć ujrzenia, jak Anioły zdobywają w tym roku puchar.Todd uśmiechnął się niewyraznie i nic nie powiedział.Richler znów spoważniał.- W każdym razie powiem państwu, jaką mamy teorię.Zakładamy, że ktoś,pewnie w samym Santo Donato, wiedział, kim był Dussander.- Naprawdę? - zdziwił się Dick.- Och tak.Ktoś, kto znał prawdę.Może inny zbiegły hitlerowiec.Wiem, że tobrzmi jak kawałek z Roberta Ludluma, ale któż by przypuszczał, że w takimspokojnym miejscu jak nasze przedmieście może ukrywać się choć jeden zbiegłynazista? Sądzimy, że kiedy Dussandera zabrano do szpitala, ten pan X zakradł się dodomu i wziął obciążający list.Do tej pory te kartki zmieniły się już w popiół pływającyw rurach kanalizacyjnych.- To też nie ma większego sensu - powiedział Todd.- Dlaczego?- No cóż, jeśli pan Denk.gdyby Dussander miał jakiegoś starego kumpla zobozu, po co miałby mnie wzywać, żebym przeczytał mu ten list? Chcę powiedzieć, żegdybyście słyszeli, jak mnie poprawiał i w ogóle.ten stary kolega, o którym mówicie,na pewno znałby niemiecki.- Słusznie.Tyle że ten drugi może być inwalidą na wózku albo ślepcem.Z tego,co wiemy, może to być sam Bormann, który woli nie pokazywać swojej twarzy.- Faceci na wózkach inwalidzkich i ślepcy nie potrafią włamywać się, żebyzabrać listy - poprawił Todd.Richler znów był pełen podziwu.- To prawda.Jednak ślepiec skradłby list, nawet gdyby nie umiał go przeczytać.Wynająłby kogoś, kto by to zrobił.Todd zastanowił się nad tym i kiwnął głową - a jednocześnie wzruszyłramionami, okazując, że uważa tę teorię za naciąganą.Richler prześcignął Roberta Ludluma i dotarł do krainy Saxa Rohmera.Jednakto, czy ta teoria jest naciągana, czy nie, nie miało, kurwa, żadnego znaczenia, prawda?Racja.Liczyło się tylko to, że Richler wciąż węszył.tak samo jak ten gudłaj,Weiskopf.List, ten przeklęty list! Idiotyczny pomysł Dussandera! Nagle zaczął myślećo swoim winchesterze, leżącym w futerale na półce zimnego, ciemnego garażu.Szybkoodepchnął od siebie tę myśl.Zwilgotniały mu dłonie.- Czy Dussander miał jakichś znajomych, o których wiedziałeś? - pytał Richler. - Znajomych? Nie.Kiedyś sprzątała u niego jakaś kobieta, ale wyprowadziła sięi nie zatrudnił nowej.W lecie wynajmował jakiegoś chłopaka, który strzygł mutrawnik, ale w tym roku chyba nikomu nie zapłacił.Trawa jest bardzo wysoka,prawda?- Tak.Pukaliśmy do wielu drzwi i nie wydaje się, żeby wynajmował kogoś.Czyktoś do niego dzwonił?- Pewnie - odparł obojętnie Todd.oto światełko w tunelu, stosunkowobezpieczne wyjście z sytuacji.Telefon Dussandera rzeczywiście dzwonił jakieś półtuzina razy przez cały czas ich znajomości - sprzedawcy, organizacje badające rynek zpytaniami, co jada na śniadanie, pomyłki.Założył sobie telefon, tylko na wypadekgdyby zachorował.co też w końcu się stało, niech jego dusza zgnije w piekle.-Odbierał jeden czy dwa telefony na tydzień.- Czy rozmawiał po niemiecku? - zapytał szybko Richler.Wyglądał na zainteresowanego.- Nie - odparł Todd z nagle obudzoną ostrożnością.Nie podobało mu sięzainteresowanie Richlera - było w tym coś złego, coś niebezpiecznego.Był tego pewnyi nagle musiał ze wszystkich sił powstrzymywać oblewający go zimny pot.Niewielemówił.Pamiętam, że parę razy powiedział coś takiego jak:  Jest u mnie teraz chłopak,który mi czyta.Oddzwonię pózniej.- Założę się, że to on! - wykrzyknął Richler, klepiąc się dłonią w udo.- Założęsię o moją dwutygodniówkę, że to był ten facet! - Z trzaskiem zamknął notes (o ileTodd dobrze widział, nie skreślił w nim nic prócz esów-floresów) i wstał.- Dziękujępaństwu za poświęcony mi czas.Szczególnie tobie, Todd.Wiem, że przeżyłeś ogromnyszok, ale to szybko minie.Dziś po południu przetrząśniemy cały dom - od piwnicy postrych, a potem od nowa.Zciągnęliśmy specjalną grupę poszukiwawczą.Może jeszczeuda nam się znalezć jakiś ślad rozmówcy Dussandera.- Mam nadzieję - rzekł Todd.Richler uścisnął im ręce i wyszedł.Dick zapytał Todda, czy nie ma ochotypograć do lunchu w badmintona.Todd odparł, że nie ma ochoty na badmintona anina lunch, po czym ze spuszczoną głową, zgarbiony, poszedł do siebie na górę.Rodzicewymienili współczujące, zatroskane spojrzenia.Todd leżał na łóżku, patrzył w sufit imyślał o winchesterze.Oczami duszy widział go bardzo wyraznie.Pomyślał, żemógłby wepchnąć lśniącą lufę w tę śliską, żydowską dziurkę Betty Trask właśnie tegopotrzebowała, nigdy nie mięknącego kutasa.I jak ci się to podoba, Betty? - usłyszał swój głos.Powiedz mi, kiedy będziesz miała dość, dobrze? Wyobraził sobie jej krzyki.I w końcu na jego twarzy pojawił się okropny, zimny uśmiech.Pewnie, powiedz mi, tysuko.dobrze? Dobrze? Dobrze?- I co o tym sądzisz? - zapytał Weiskopf Richlera, kiedy ten zabrał go spodbarku trzy przecznice od domu Bowdenów.- Och, myślę, że mały był w to wplątany - odparł Richter.- Jakoś, w jakiśsposób, w jakimś stopniu.Jednak jest zimny jak ryba.Gdybyś mu nalał wrzątku doust, pewnie wyplułby lód w kostkach.Podchodziłem go kilkakrotnie, ale nie zyskałemnic, co mógłbym wykorzystać w sądzie.A gdybym posunął się dalej, to dziękijakiemuś cwanemu adwokatowi zarzucającemu nam podstępne nakłonienie dozeznań mógłby wyjść po roku czy dwóch, nawet gdybyśmy zdobyli jakieś dowody.Chcę powiedzieć, że sąd potraktowałby go jako młodocianego - chłopak ma dopierosiedemnaście lat.Osobiście podejrzewam, że pod pewnymi względami przestał byćmłodocianym już w wieku ośmiu lat.On jest stuknięty, człowieku.- Richter włożyłpapierosa do ust i zaśmiał się lekko drżącym śmiechem.- Chcę powiedzieć, że tonaprawdę pieprzony czubek.- Jakie popełnił błędy?- Rozmowy telefoniczne.To jego największy błąd.Kiedy podsunąłem mu tenpomysł, zobaczyłem, że oczy rozbłysły mu jak elektryczny bilard.Richter skręcił w lewo i skierował nie oznaczonego chevroleta na zjazd naautostradę.Dwieście jardów na prawo była skarpa i uschnięte drzewo, zza któregoTodd niedawno, pewnego sobotniego ranka, pozorował strzelanie z karabinu doprzejeżdżających samochodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •