[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod pokrywką jednak pokory tej czynnie i skrzętniezajmowali się zabezpieczeniem osób własnych i wynosili się cichaczem, wyprawiając za mia-sto sprzęty kosztowniejsze, pieniądze i zapasy żywności.Każda rodzina posiadała kryjówkęswoją.Promieniem półtoramilowym dokoła miasteczka zakreśliwszy krąg, na przestrzenikręgu tego odbywały się w różnych miejscach roboty, które by przyrównać można do tych,jakim oddają się krety lub bobry.Tu na sposób kreci ryto się w ziemi; tam na wzór bobrówwznoszono tymczasowe budowle z kamieni lub drzewa.A wszystko to szło cicho i szybko tak, że po upływie dni kilku powrócił do miasteczka spokój rzeczywisty.Już się nie lękano obezpieczeństwo własne, a przynajmniej obawy zmniejszyły się znacznie.Turcy zaś tymczasem jawnie i otwarcie do wojny się przysposabiali.Spahisy montowalisię, zbroili i wyciągali.Upłynęło tygodni parę i poczęły przeciągać wojska, nad Dunaj podążające.Szły albo ra-czej płynęły, niby rzeka wezbrana: piechota, jazda, artyleria, wlokąc za sobą długie, bez koń-ca niemal, szeregi wozów, koni jucznych, mułów i wielbłądów i tłumy biednej rai, przezna-czonej do poganiania wołów i bawołów, do dzwigania ciężarów, do kopania rowów, do sypa-nia grobli, do rąbania drzewa, do urządzania przepraw, do poprawiania dróg i do usług tympodobnych.Jeżeli sprzężaju przy jakiej harabie, wiozącej efekta wojenne, zabrakło, w razietakim bez ceremonii zaprzągano rajów.Rajów również obowiązkiem było noszenie lektyk zpaszami.Toż z przyczyny tej osobliwie ludzie młodsi mieli się na baczności, chwytano ichbowiem wszędzie, gdzie się chwycić dało, po wsiach i po miastach.Z Jagodyny młodzież znikła wraz z pierwszym pojawieniem się czoła kolumn tureckich.Pod dachem Hadżi-Petara pozostały tylko dzieci, kobiety i Hadżi-Petar.Synowie, którzybyli mężami dojrzałymi i wnuki, pomiędzy którymi paru mogłoby się już kwalifikować doposług wojennych, wynieśli się i zabrali ze sobą strzelby pod połami.Każda niemal rodzinaserbska miała zbiegów podobnych.Była to jednak prosta ostrożność.Zbiegowie ci bowiem,niezorganizowani i nieprowadzeni, nie mieli żadnych zamiarów zaczepnych ani też wyraznienieprzyjaznych.Wielu z nich nawet nie umiało, jak należy, z bronią się obchodzić.Wynieślisię zaś ze strzelbami dlatego jedynie, ażeby nie dać się w razie wypadku wziąć pierwszemulepszemu Turkowi, ażeby mieć się czym obronić jednemu, dwom, trzem napastnikom.Zresztą nie odbiegali oni zbyt daleko.W pobliżu Jagodyny można ich było znalezć wszyst-kich, rozsypanych niby zające pod miedzami.Jeden miał norę, w której siedział, drugi ukry-wał się pod skałą, trzeci w gąszczach, czwarty w rozdołach, ten za schronienie obrał sobiegórę, ów  dół, a byli i tacy, co, w otwartym trzymając się polu, śledzili obroty kolumn i od-działów tureckich i do takowych się stosowali  słowem, każdy ze zbiegów kierował się wła-snym instynktem samozachowawczym, bacząc na to, ażeby nie wpaść w ręce władzy, mia-nującej się nie nieprzyjacielską, lecz prawowitą i urządzającej od czasu do czasu obławy wcelu schwytania poddanych, nie mających ochoty pełnić funkcji mułów i ginąć śmiercią gło-dową.Od czasu do czasu w tej lub owej stronie miasta występował szereg jezdzców, rozsypanychna sposób flankierów i przetrząsał okolicę.Niekiedy zamiast jezdzców wychodzili piesi naekspedycje tego rodzaju.Zwykle powracali z niczym; lecz bywały wypadki, że przyprowa-dzali z sobą jednego, dwóch rajów, pędzonych na postronku.Bywało tak, że przynosili głowę,przy siodle przytroczoną.Zdarzało się to wówczas, jeżeli zoczony uciekał i nie było sposobudoścignąć go inaczej jak przy pomocy kuli z janczarki, w pogoń za nim posłanej.Bywałojednak i tak, że raja na wystrzał wystrzałem odpowiadał i Turek się z konia zwinął.Turcyjednak sami tego unikali, nie przez tchórzostwo, którego im zarzucić nie można, lecz dlatego,ażeby nie zachęcić rai do prowadzenia oporu podobnego na skalę szerszą nieco.Z przyczynytej z jednej strony w dokuczaniu mieszkańcom przestrzegano pewnej powściągliwości, z dru-giej  w obławach na zbiegów zachowywano pewną ostrożność.Robiono obławy wówczas98 tylko, kiedy się spodziewano rezultatu pomyślnego i kiedy były po temu siły rozporządzalne.To ostatnie zdarzało się dość rzadko.Wojska tureckie przewaliły się za Dunaj i po przejściuonych kiedy niekiedy tylko nadciągały oddziały pomniejsze bądz śpieszące za armią główną,bądz też konwojujące transporty amunicji lub efektów wojskowych.Po przejściu wojsk i po wyciągnięciu w pole spahisów pod rozkazami kajmakana jagodyń-skiego pozostawały siły bardzo niedostateczne do grożenia rai skutecznie.Siły te jednak do-statecznymi były z tego względu, że raja w tej swojej części, która by władzom ambarassprawić mogła, zachowywała się biernie.Bywała o tym często na posiedzeniach mezliszu mowa, zawsze jednak kwestia rozstrzy-gała się w sposób jednakowy.Kir-Kosta oznajmił, że niebezpieczeństwo nie zagraża żadne.Kawedżi tłumaczył, że od czasu jak świat światem nigdy jeszcze nie widziano, ażeby zają-ce wojowały z myśliwymi.Tłumaczenie to tak było naturalne i taką dla Turków miało w so-bie siłę przekonania, że kajmakan, członkowie mezliszu i wszyscy wyznawcy proroka, któ-rych wiek lub urząd w Jagodynie zatrzymywały, byli jak najzupełniej pod względem zbie-głych rajów spokojni.Nawet umknięcie Marka spokoju im nie mąciło.Kajmakan wytłumaczył sobie wypadekten w sposób nader prosty i naturalny, a przy tym czysto turecki: Umknął? tak przeznaczenie chciało.Na miejsce jego, głową Jewta nałożył? tak chciałoprzeznaczenie.Z wolą jednak przeznaczenia nie zgadzała się Fatma-hanem, niecierpliwiła się, rzucała,lecz się wszystko to na nic nie przydało.Kir-Kosta przekonał się, że Marko znikł i słuch onim zaginął i udzielił wiadomości tej kobiecie rozdrażnionej. Pójdę za nim!  krzyknęła. Hanem!. odpowiedział Kir-Kosta, patrząc na nią wzrokiem znaczącym.Turczynka w płacz uderzyła i włosy sobie na głowie targała.Nie było jednak rady.O Marku słuch zaginął. Pójdę za nim!. krzyknęła w Jagodynie kobieta jeszcze jedna; lecz kobiety tej krzyk byłwewnętrzny  żadne ucho go nie słyszało i dlatego zapewne więcej miał w sobie szczerości idecyzji.I ten jednak krzyk przebrzmiał bez skutku, rozbił się o szkopuł niepodobieństwa. Iść za nim?. w którą stronę?.dokąd?.Skończyć się więc musiało na tym, że sięnieobecnego widywało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •