[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najpierw przesunęła dłonią pod olbrzymimi poduchami przy wezgłowiu łoża.Nic.Tego należało się spodziewać - szybkie uniesienie materaca i rzut oka pod łóżko dały taki samrezultat - tak więc nie żywiąc większych nadziei, panna Temple podeszła do bielizniarkihrabiny, aby przeszukać szufladę z bielizną.Tylko głupia kobieta mogłaby ukryć tam coś wprzekonaniu, że intymny charakter zawartości powstrzyma szukającego.Nieznoszącawścibstwa panna Temple wiedziała, że jest wprost przeciwnie, że jedwabie, haftki, zatrzaski ifiszbiny niemal w każdym budzą niezdrową ciekawość i chęć poszperania w nich, tak więcchowanie w takim miejscu na przykład pamiętnika byłoby równoznaczne z pozostawianiemgo jak gazety do czytania w poczekalni albo - jeszcze gorzej - w jadalni dla służby w porzeposiłku.Tak jak się spodziewała, między bielizną hrabiny nie znalazła niczego godnegouwagi, choć może chwilę dłużej, niż powinna, przesuwała palcami po delikatnych koronkach,a nawet z rumieńcem zawstydzenia powąchała kilka tych zmysłowych strojów, więczamknęła szufladę.Najlepsze skrytki to najbanalniejsze miejsca pod słońcem, znajdujące sięna widoku lub wśród wielu podobnych przedmiotów, na przykład butów.Tam też nie znalazłaniczego poza zadziwiająco bogatą kolekcją kosztownego obuwia.Panna Temple odwróciłasię.Czy ma czas na przeszukanie całej szafy? Czy Lydia Vandaariff wciąż jęczy? Szukałajakiejś skrytki, którą wybrałaby na miejscu hrabiny.Widziała tylko porozrzucane wszędzieczęści garderoby.nagle się uśmiechnęła.Obok bielizniarki, tuż przy ścianie, zobaczyła stertębluzek i szali, która wydała jej się celowo ułożona tak, żeby nie zawadzić o nie nogą.Uklękłaprzy niej i pospiesznie zaczęła przeglądać kolejne warstwy.Bardzo szybko, spowitą w żółtywłoski adamaszek niczym niemowlę w beciku, znalazła księgę zrobioną z niebieskiego szkła.*Księga była wielkości średniego tomu encyklopedii - może  N lub  F - miała ponadtrzydzieści centymetrów wysokości i nieco mniej centymetrów szerokości, i ze sześćcentymetrów grubości.Okładka była gruba, jakby twórca szkła naśladował wytłaczanątoskańską skórę, jaką panna Temple widziała na rynku w pobliżu St.Isobel, i półprzejrzysta,gdyż choć zdawało się, że można przez nią zajrzeć do środka, warstwy były na to zbyt gęste.Na pierwszy rzut oka księga wydawała się jednobarwna, w żywym kolorze indygo, leczprzyjrzawszy się jej, panna Temple dostrzegła smugi o zmiennej barwie, przechodzącej przezcałą paletę odcieni, od błękitu przez kobalt po akwamarynę, a każdy z nich dający niepokojąco wyczuwalny bodziec dla oczu duszy, jakby niósł nie tylko wizualne, ale iemocjonalne przesłanie.Nie znalazła żadnego napisu na okładce ani - gdy wzięła księgę doręki i obróciła - na grzbiecie.Dotknąwszy księgi, panna Temple o mało nie zemdlała.Jeśli niebieskie szkiełko byłokusząco zajmujące, to ta księga wywoływała istny wir potężnych sensacji, mogących porwaćbez reszty.Panna Temple z cichym okrzykiem cofnęła rękę.Spojrzała na otwarte drzwi, za którymi już nie słyszała tamtych dwóch kobiet.Naprawdę powinna do nich wrócić, opuszczając ten pokój, gdyż niewątpliwie w każdej chwilimogły tu wejść, a tuż za nimi hrabia lub hrabina.Wsunęła dłoń w adamaszkowy szal, żebyprzezeń chwycić księgę, a potem owinąć i zabrać ze sobą, gdyż z pewnością był to łup, któryzadziwiłby doktora i Changa.Spojrzała na nią i przygryzła wargę.Jeśli otworzy tę księgę, niedotykając okładki.na pewno jąto ochroni.i na pewno zdobędzie więcej informacji, którymibędzie mogła się z nimi podzielić.Jeszcze raz zerknąwszy przez ramię - czyżby pannaVandaariff zemdlała? - ostrożnie otworzyła księgę.Strony - mogła bowiem patrzeć na kilka naraz, gdyż każda cienka warstwa szkłanakładała na następną swój dziwny wzór wirujących niebieskości - zdawały się delikatne jakskrzydła ważki.Te prostokątne skrzydła ważki wielkości talerzy były dziwnie umocowane gogrzbietu, tak że istotnie mogła je przewracać jak strony zwyczajnej książki.Nie była w staniepowiedzieć tego od razu, ale wydawało się, że są ich setki, a wszystkie nasycone - tak jakokładka - pulsującą niebieską poświatą, zalewającą całe pomieszczenie nieziemskimwidmowym blaskiem.Bała się przewrócić pierwszą stronę z obawy, że szkło pęknie (tak jakobawiała się przyglądać jej zbyt uważnie), ale kiedy zebrała się na odwagę i to zrobiła,odkryła, że szkło jest w istocie bardzo mocne - bardziej przypominało grabą szybęwystawową niż cienkie jak papier szkło, jakim naprawdę było.Panna Temple odwróciłajedną, a potem drugą kartę.Spojrzała na nie, zamrugała, a potem zamknęła oczy - czyżby tebezpostaciowe kształty się poruszały? Jej niepokój przeszedł w ociężałość i senność, a jeślinawet nie senność, to niemożność skupienia się i brak samokontroli.Znów zamrugała.Powinna natychmiast zamknąć księgę i wyjść.W pokoju zrobiło się gorąco.Kropla potuspadła z jej czoła na szkło i w miejscu, gdzie upadła, powierzchnia pociemniała, zawirowała iciemna plama zaczęła rozszerzać się na całą stronę.Panna Temple spojrzała na nią z nagłymprzestrachem - ten węzeł barwy indygo, przypominający otwierającą się orchideę lub krewwypływającą z rany, był może najpiękniejszą rzeczą, jaką widziała w życiu, chociaż czułastrach na myśl o tym, co będzie, gdy plama rozejdzie się po całej stronie.Tak się jednak niestało, ostatni jasnobłękitny fragment znikł i nie widziała już dalszych stron.tylko tę toń barwy indygo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •