[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.RetuszowałLudek i płakał nad uróżowanymi ustami Adi, które były już martwe i nie otworzą się w zachwycie nawidok Statui Wolności, płakał nad mar-twym brzuchem rzeznika i piersiami Salomei, płakał nadAurelią Borowiecką i jej kasztanowym kokiem.Płakał też 49tego dnia, gdy Hawa poprosiła, Ludku, zrób mi zdjęcie w tej pięknej nowej sukience, bo wokół jejpostaci po-łyskiwał nieomylny znak śmierci, dopiero dojrzewającej, ale pewnej jak w przypadku wielu innychmieszkańców Kamieńska, Kleszczowej i Gorzkowic, których fotografował.Nie musiał Ludek jużżałować, że sam sobie nie może zrobić zdjęcia, by dowiedzieć się, co go czeka, bo wiedział, że bezżony nie może być mowy o żadnym życiu.Dlatego właśnie Ludek Borowic, fotograf z Kamień-ska, nie mógł zatrzymać tego dziecka, które podrzucono pod jego drzwi.Pochylił się i zobaczył oczy, spojrzały na niego dziwnie dorośle i z powagą o wiele większą niż tociałko, któ-re niezdarnie wziął w ramiona; nie miał najmniej szych wątpliwości, że to dziewczynka.Rozejrzałsię Ludek, ulica Prosta była pusta i szara, na jej końcu majaczyła sylwetka kościoła.Nie miał wieleczasu na myślenie i po-gnał tam z duszą na ramieniu, by zostawić pakunek na schodach plebanii.Księdza Wenancjusza Pielasę akurat ostatnio zdejmował, wyszedł mu cały i zdrowy, wyraz-ny; wiedział poza tym, że to ktoś, komu może zaufać, bo niejedną nalewkę Cioć Herbatek razemwypili, dys-kutując na temat Boga.Ukryty za węgłem najbliższego domu, gryząc paznokciezniszczone przez chemikalia, Ludek Borowic czekał, aż pojawi się nowa księża gospodyni.WKamieńsku ludzie znali nawzajem swoje zwyczaje, a Marianna Gwózdz znana była z tego, żeprzychodzi na plebanię jeszcze przed świtem.%7łartowano, że na księżą gospodynię za młoda, ale brakurody ratował ją przed podejrzeniami, musiała żyć z piętnem naj-brzydszej dziewczyny w okolicy,ale do gorszych rzeczy 50się człowiek przyzwyczaja.Pięciominutowe spóznienie Marianny Gwózdz omal nie przyprawiłoLudka o zawał, spocił się cały, główkując, czy zabrać małą i gdzie indziej podrzucić, czy możejeszcze poczekać, i już, już trzecia możliwość zaczynała kiełkować w jego głowie, niezwyk-ła i sprzeczna z pierwotnym postanowieniem, gdy gospodyni wytoczyła się z bocznej uliczki.Ludekwidział, jak Marianna Gwózdz podniosła kokon i zajrzała do wnę- trza, tak jakby podnosiła pokrywkę żeliwnej brytfanny, sprawdzając, czy dobrze upiekł jej siękurczak nadzie-wany wątróbką i kaszą; widział, jak rozejrzała się wokółi z szybkością, której nie spodziewał się po jej obfitym ciele, ruszyła ulicą Prostą z dzieckiem wramionach.Ludek odczekał chwilę i wynurzył się z cienia, by podążyć za Marianną Gwózdz,gospodynią księdza Wenancjusza Pielasy.Biegli tak przez uśpione miasteczko ulicą Prostą, a potemPoprzeczną i Krótką, biegli pod oknami, za któ-rymi ludzie kończyli śnić ostatnie sny, aż oczom Ludka Borowca ukazała się rzeka Kamionka zpierwszym pro-mieniem słońca, który przeciął ją jak nożem, i w głowie fotografa zakiełkowałostraszne podejrzenie.Gospodyni zatrzymała się porażona nagłą jasnością, wstającą z nad-rzecznychzarośli młodego łopianu, i skręciła na ścieżkę do jedynego domu, który stał w tej okolicy.Zaczajonyw wiosennej zieleni Ludek widział, jak kobieta kładzie zawiniątko na progu Napoleonówki i rzucasię do ucieczki na przełaj, omal nie nokautując go biodrem.Zanim ścieżkami nad Kamionką znanymitylko wędkarzom i pływakom sam przemknął do domu, od strony ogrodu białego od przebiśniegówwidział jeszcze otwierające się drzwi Napoleonówki i jedną z Cioć Herbatek, która 51zawołała, o Matko Boska! Ludek Borowic miał nadzieję, że jeśli nie dobre serce, to świt odwiedziemieszkanki domu od podrzucenia dziecka w inne miejsce, i odetchnąłby z ulgą, gdyby zobaczył, jakjedna Ciocia Herbatka delikatnie kładzie zawiniątko na kanapie, na której oparciach akurat suszą sięcienkie makaronowe placki na niedzielny rosół, a druga wznosi ręce do twarzy w geście łączącymprzerażenie i zachwyt.Od tej chwili fotograf Ludek Borowic czekał, aż Ciocie Herbatki przyjdą do niego z dzieckiem, byzrobić sobie zdjęcie, a on będzie mógł przekonać się, co znajdzie przeznaczone.Myślano wKamieńsku, że skończą się zaproszenia na herbatkę, gdy ku zgrozie Fabrykanta i wbrew jego radom,żeby oddać bachora do przytułku, Ciocie Herbatki przygarnęły podrzuconą dziewczynkę.Ale nie, nadal zapraszały a to księdza Wenancjusza Pielasę, a to aptekarza i aptekarzową, a tofotografa Ludka Borowica z jego piękną smutną żoną, dziecko zaś pokazywały wszystkim z matczynądumą, jakby było oczywiste, że dwie stare panny, przy tym nie wiadomo, siostry czy kuzynki, mogąstać się matkami.Fabrykant Antoni Mopsiński nie był z tego zadowolony, coś takiego, fukałpo domu, coś takiego, a jego żona, Józefina, zupełnie nie wiedziała, jak wobec mężowskiejdezaprobaty poradzić sobie z własną ciekawością i zadowoleniem, więc zabrała się do sztrykowanianiebieskich ubranek, uwa-żanych w owym czasie za właściwe dla dziewczynki.Wy-syłała do Napoleonówki swojego synaNapcia i chciwie wysłuchiwała relacji kilkulatka, który wkrótce sam zacząłwymykać się do Cioć Herbatek kierowany jakąś dziwną tęsknotą; mógł ją zaspokoić tylko widokmalutkiej 52dziewczynki o włosach w kolorze karmelu i błyszczących oczach.Grażynka! powiedział matceNapcio, chciałbym mieć taką siostrę albo żonę, bo jest naj piękniejsza na świecie! I wkrótce potemJózefina przemknęła do Napoleonówki z naręczem wysztrykowanych ubranek.To nasza Grażynka! obwieściły Ciocie Herbatki Józefinie.tak jak obwieszczały wszystkim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •