[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spodziewała się pani zwrócić ją, nim doktor zdąży jej brak zauważyć.Przed wprowadzeniem w czyn planu podjęła pani ostateczną próbę, by zmusić męża do działania.Oznajmiła mu pani, że zamierza odejść i poślubić pana Cope’a.Lennox był zrozpaczony, ale nie zareagował w sposób, jakiego pani oczekiwała, a zatem musiała pani doprowadzić do końca przygotowany już plan morderstwa.W drodze powrotnej do obozu zamienia pani kilka miłych, zdawkowych słów z lady Westholme i panną Pierce.Później podchodzi pani do świekry, która, jak wiadomo, siedzi w fotelu przed wejściem do swojej groty.Napełnioną strzykawkę ma pani w pogotowiu.Cóż łatwiejszego dla wykwalifikowanej pielęgniarki, niż ująć rękę ofiary i zrobić zastrzyk, nim ta spostrzeże, co się dzieje? Z głębi kotliny widać było tylko, że pochyla się pani nad świekrą i coś do niej mówi.Dokonawszy dzieła, idzie pani po krzesło, siada obok świekry i na pozór rozmawia z nią spokojnie przez kilka minut.Śmierć musiała nastąpić błyskawicznie.Mówi pani do trupa, ale któż się tego domyśla? Po tych kilku minutach odnosi pani krzesło i schodzi pod markizę, gdzie zastaje pani męża nad książką.Strzeże się pani, oczywiście, aby do końca spod tej markizy nie wyjść.Jest pani przekonana, że za przyczynę zgonu zostanie uznany atak serca.Słusznie! Przecież digitoxyna paraliżuje serce.Tylko jedna okoliczność pokrzyżowała pani plan.Nie mogła pani podrzucić strzykawki do namiotu doktora Gerarda, który nagle dostał ataku malarii i, chociaż pani nie wiedziała o tym wówczas, zauważył już brak strzykawki.Tak, madame, wygląda drobne potknięcie na drodze zbrodni pod każdym innym względem doskonałej.Przez chwilę panowało grobowe milczenie.Następnie Lennox Boynton zerwał się z krzesła.— Nie! — krzyknął.— To oszczerstwo! Nadine nic nie zrobiła.Nie mogła zrobić! Moja matka już nie żyła.— Aha… — podchwycił Poirot.— Więc ostatecznie pan ją zabił?Znowu zapadła cisza.Lennox opadł na krzesło, drżącą dłoń uniósł do twarzy.— Tak… Ma pan słuszność… Ja ją zabiłem.— Wziął pan digitoxynę z apteczki doktora Gerarda?— Tak.— Kiedy?— Jak pan trafnie odgadł… tamtego dnia z rana.— I strzykawkę?— Strzykawkę?… Tak.— Dlaczego pan ją zabił?— Pan o to pyta?— Tak, pytam.— Przecież pan wie… Moja żona powiedziała mi, że odejdzie z… z Jeffersonem.— Wiem.Ale o tym dowiedział się pan po południu.— Oczywiście… Kiedy byliśmy na spacerze…— A o truciznę i strzykawkę postarał się pan z rana, co?— Do diabła! Czemu zadręcza mnie pan pytaniami? — wybuchnął Lennox i dodał po chwili: — Czy to ma jakieś znaczenie?— Ma.Bardzo duże.Radzę panu wyznać prawdę.— Prawdę? — spojrzał tępo na detektywa.— Ja powiedziałam prawdę! — zawołała nieoczekiwanie Nadine.— Na Boga! Powiem — podchwycił Lennox.— Ale z pewnością pan mi nie uwierzy.— Zająknął się, odetchnął głęboko.— Z Nadine rozstałem się przerażony, do głębi wstrząśnięty.Nie pomyślałem nigdy, że mogłaby porzucić mnie dla innego mężczyzny.Byłem bliski obłędu.Czułem się jak pijany lub jak ktoś, kto budzi się z maligny w ciężkiej chorobie.Poirot twierdząco skinął głową.— To się potwierdza.Lady Westholme mówiła mi, że szedł pan chwiejnym krokiem.Dlatego wiedziałem, że pańska żona kłamie twierdząc, że o swoim zamiarze powiedziała panu później, gdy obydwoje państwo wrócili do obozu.Zechce pan mówić dalej.— Z początku nie bardzo zdawałem sobie sprawę, co się ze mną dzieje.Ale później, już niedaleko obozu, doznałem olśnienia.Zrozumiałem nagle, że mogę mieć pretensje tylko do samego siebie.Postępowałem jak nędzny robak! Dawno powinienem zbuntować się przeciwko macosze, rozstać się z nią i z domem.Pomyślałem, że może nie jest jeszcze za późno.Ona, stara diablica, siedzi tam jak pogański bożek, na tle szkarłatnych skał.Poszedłem prosto do niej, aby niezwłocznie powiedzieć, że mam wszystkiego dosyć, odchodzę.Marzyłem, że tego samego wieczora zabiorę Nadine i pojedziemy dokądś, choćby do Maan.— Lennox… Najdroższy! — rozległo się serdeczne westchnienie.— No i… To był grom z jasnego nieba.Ona nie żyła! Siedziała w fotelu martwa.Nie miałem pojęcia, co robić.Byłem porażony, ogłupiały.Wszystko jak gdyby zakrzepło we mnie, skamieniało.Nie potrafiłem dobyć z siebie głosu.Odruchowo sięgnąłem po jej zegarek, który miała na kolanach.Założyłem go na rękę… Na tę okropną, zimną, martwą rękę!… — Wzdrygnął się z odrazą.— Boże! To było straszne! Później jak pijany zszedłem pod markizę.Należało podnieść alarm, kogoś zawołać… Wiem! Ale nie byłem w stanie.Usiadłem, wziąłem książkę i czekałem… Bezmyślnie przewracałem kartki.— Umilkł na moment.— Nie uwierzy pan, prawda? Czemu nie powiedziałem nikomu? Nawet Nadine? Nie wiem.Doktor Gerard odkaszlnął, nim zabrał głos:— Pańskie zeznanie zasługuje na wiarę — powiedział.— Był pan w pożałowania godnym stanie nerwów.Dwa potężne ciosy, jakie otrzymał pan w bardzo krótkim czasie, musiały zrobić swoje.To opisana przez Weissenkaltera reakcja ptaka, który po zderzeniu z szybą okienną trwa przez czas pewien w zupełnym bezruchu, by uspokoić ośrodki nerwowe.Nie mógł pan, proszę pana, zachowywać się inaczej.Podjęcie jakiegokolwiek zdecydowanego działania przekraczało pańskie możliwości.Przechodził pan chwilowy paraliż umysłowy.— Zwrócił się do małego Belga: — Zapewniam pana, przyjacielu, że tak właśnie było.— Nie wątpię — podchwycił Poirot.— Bynajmniej nie wątpię.Zwróciłem też uwagę na pewien drobiazg: fakt, że pan Boynton założył zegarek na rękę zmarłej.Widzę tu dwa wyjaśnienia.Albo odruch ten miał zamaskować popełnioną zbrodnię, albo został zauważony i mylnie zrozumiany przez panią Nadine Boynton.Wróciła do obozu tylko pięć minut po mężu.Musiała widzieć, co robi, kiedy więc później podeszła do świekry, jemu przypisała morderstwo.Wyciągnęła wniosek, że na wiadomość o zerwaniu zareagował zupełnie inaczej, niż spodziewała się i pragnęła.Innymi słowy nabrała przekonania, że, mimo woli, skłoniła męża do zbrodni.— Spojrzał w stronę Nadine.— Mam słuszność, madame?Opuściła głowę.Później zapytała cicho:— Czy pan naprawdę mnie podejrzewał?— Była pani jedną z osób podejrzanych — padła odpowiedź.Nadine pochyliła się do przodu.— I co, proszę pana? — zwróciła się do detektywa.— A jak było naprawdę?Rozdział XXIV— Jak było naprawdę? — powtórzył detektyw.Sięgnął za siebie i przysunąwszy sobie krzesło, usiadł; był teraz mniej oficjalny, usposobiony życzliwie.— Oto jest pytanie! Niewątpliwie zginęła digitoxyna, zginęła też strzykawka, a zmarła miała ślad ukłucia na przegubie ręki.Za parę dni, po sekcji zwłok, dowiemy się z całą pewnością, czy zgon nastąpił skutkiem przedawkowania digitalis.Ale wtedy może być za późno.Lepiej dociec prawdy dziś, zaraz, póki morderca jest pośród nas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •