[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A zatem jeden z nas musi stale mieć się na baczności.– Urwał, słysząc jak ktoś powoli, ostrożnie otwiera drzwi; skinął na Hastingsa, by się do niego zbliżył; stanęli przy gramofonie, tak żeby być poza zasięgiem wzroku osób wchodzących do pokoju.XDrzwi otworzyły się i do biblioteki weszła ostrożnie Barbara Amory.Wzięła krzesło stojące pod ścianą, postawiła je koło biblioteczki, weszła na nie i sięgnęła po blaszane pudełko z lekami.W tym momencie Hastings kichnął niespodziewanie; Barbara przestraszyła się i upuściła pudełko.– Och! – krzyknęła nieco zmieszana.– Nie wiedziałam, że ktoś tu jest.Hastings rzucił się do przodu i podniósł pudełko, które następnie zabrał mu Poirot.– Pani pozwoli, mademoiselle – powiedział detektyw.– Jestem przekonany, że to jest dla pani za ciężkie.– Podszedł do stołu i postawił tam pudełko.– Ma pani tu jakąś kolekcję? – zapytał.– Ptasie jajka? A może muszelki znad morza?– Obawiam się, że to jest o wiele bardziej prozaiczne, monsieur Poirot – odparła Barbara, śmiejąc się nerwowo.– Same tabletki i proszki!– Ależ taka zdrowa, pełna życia młoda dama jak pani z pewnością nie potrzebuje takich rzeczy, prawda?– Och, to nie dla mnie – zapewniła go Barbara.– To dla Lucii.Od rana ma okropny ból głowy.– La pauvre dame – wyszeptał Poirot współczująco.– A zatem posłała panią po te tabletki?– Tak – odpowiedziała Barbara.– Dałam jej aspirynę, ale chciała jakieś inne, prawdziwe lekarstwo.Obiecałam, że przyniosę cały zestaw – to znaczy, jeżeli nikogo tu nie będzie.Poirot położył ręce na pudełku, zamyślony.– Jeżeli nikogo tu nie będzie.A jakie to ma znaczenie, mademoiselle?– No cóż, wie pan, jak to jest w takim miejscu, jak to – wyjaśniła Barbara.– Kompletna beznadzieja! Ciocia Karolina, na przykład, jest jak stara kwoka, a na Richarda nie można w ogóle liczyć, jest całkowicie nieużyty, jak wszyscy mężczyźni, kiedy kobieta jest chora.– Rozumiem, rozumiem – powiedział Poirot, kiwając głową na znak, że przyjmuje jej wyjaśnienia.Przesunął palcami po wieczku pudełka z lekarstwami, po czym obejrzał dłoń.Przez chwilę milczał, odchrząkując nieco efektownie, po czym spytał: – Czy pani wie, mademoiselle, że ma pani wielkie szczęście do służby?– Co ma pan na myśli?Poirot pokazał jej blaszane pudełko.– Proszę zobaczyć.Nie ma tu ani śladu kurzu.Wchodzić tak wysoko na krzesło i zadawać sobie tyle trudu ze ścieraniem kurzu – nie wszyscy służący są tacy sumienni.– To prawda – przytaknęła Barbara.– Zeszłej nocy zauważyłam, że pudełko nie jest zakurzone, i pomyślałam sobie, że to dziwne.– Wczoraj wieczorem zdejmowała pani to pudełko? – zapytał Poirot.– Tak, po kolacji.Tam jest pełno środków ze szpitala.– Przyjrzyjmy się tym szpitalnym lekarstwom – zaproponował detektyw, otwierając pudełko.Wyjął stamtąd kilka fiolek i zaczął je oglądać, unosząc wysoko brwi ze zdumienia.– Strychnina.atropina.a to dopiero kolekcja! Ach! A tu mamy flakonik hioscyny, prawie pusty!– Co? – wykrzyknęła Barbara.– A to dopiero, wczoraj wieczorem wszystkie fiolki były pełne, jestem tego pewna.– Voila! – Poirot pokazał jej flakonik, po czym odłożył z powrotem do pudełka.– To bardzo dziwne.Twierdzi pani, że wszystkie te – jak to się u was mówi – fiolki – były pełne? Gdzie dokładnie znajdowało się pudełko na leki wczoraj wieczorem, mademoiselle?– Cóż, postawiliśmy je na stole – odparła Barbara.– Doktor Carelli oglądał lekarstwa, wygłaszał o nich uwagi i.Urwała, gdyż do biblioteki weszła żona Richarda Amory’ego, Lucia.Wyglądała na zaskoczoną widokiem dwóch mężczyzn.Jej blada, dumna twarz w świetle dnia wydawała się zatroskana, a w linii ust można było wyczytać jakiś nieokreślony smutek, tęsknotę.Barbara podeszła do niej szybkim krokiem.– Och, kochanie, nie powinnaś była wstawać.Właśnie szłam do ciebie.– Ból głowy trochę już ustąpił, droga Barbaro – odparła Lucia, ze wzrokiem utkwionym w detektywa.– Zeszłam na dół, gdyż pragnę pomówić z monsieur Poirotem.– Ależ kotku, czy nie uważasz, że powinnaś.– Barbaro, proszę cię.– Och, w porządku, ty wiesz najlepiej – rzekła Barbara, podchodząc do drzwi; Hastings rzucił się, by je przed nią otworzyć.Kiedy wyszła, Lucia usiadła na krześle.– Monsieur Poirot.– zaczęła.– Do pani usług, madame – powiedział uprzejmie.Lucia mówiła z wahaniem, nieco drżącym głosem.– Monsieur Poirot – zaczęła jeszcze raz – wczoraj wieczorem prosiłam pana.błagałam, żeby pan tu został.Dzisiaj widzę, że popełniłam błąd.– Jest pani pewna, madame? – zapytał spokojnie Poirot.– Całkowicie.Wczoraj byłam zdenerwowana i rozdrażniona.Jestem panu bardzo wdzięczna, że zrobił pan, o co go prosiłam, ale teraz byłoby lepiej, gdyby pan wyjechał.– Ach, c’est comme ça* [*A więc to tak! (franc.).] – mruknął cicho Poirot.Głośno natomiast bąknął zdawkowo: – Rozumiem, madame.Wstając, Lucia obrzuciła go nerwowym spojrzeniem.– A zatem postanowione? – spytała.– Nie całkiem, madame – odparł Poirot, postępując krok w jej kierunku.– Pamięta chyba pani, że wątpiła w naturalną śmierć swojego teścia.– Wczoraj byłam rozhisteryzowana – upierała się Lucia.– Nie wiedziałam, co mówię.– Jest pani więc przekonana, że jego śmierć mimo wszystko miała naturalną przyczynę?– Oczywiście.Detektyw uniósł nieco brwi, zdumiony.Spojrzał na nią w milczeniu.– Dlaczego pan tak na mnie patrzy? – zapytała Lucia zatrwożonym głosem.– Ponieważ, madame, niekiedy trudno jest naprowadzić psa na trop.Ale jak tylko go znajdzie, za nic w świecie nie porzuci.Jeżeli jest dobrym psem.A ja, Herkules Poirot, jestem bardzo dobrym psem!Niezwykle wzburzona, powiedziała:– Och! Ale pan musi, naprawdę musi odejść.Błagam, zaklinam pana.Nie ma pan pojęcia, jaką szkodę może pan wyrządzić, pozostając!– Szkodę? – zapytał Poirot.– Komu – pani, madame?– Nam wszystkim, monsieur Poirot.Nie mogę powiedzieć nic więcej, ale błagam pana, by uwierzył mi na słowo, że tak jest.Od pierwszej chwili, kiedy pana ujrzałam, zaufałam mu.Proszę.Urwała, gdyż otworzyły się drzwi i wszedł Richard w towarzystwie doktora Grahama; wyglądał na wstrząśniętego.– Lucia! – wykrzyknął na jej widok.– Richardzie, o co chodzi? – zapytała z troską Lucia, podbiegając do męża.– Co się stało? Wydarzyło się coś nowego, widzę to w twoich oczach.O co chodzi?– O nic, najdroższa – odparł Richard, próbując ją uspokoić.– Zechcesz zostawić nas na chwilę samych?Lucia obrzuciła go pytającym spojrzeniem.– Czy nie mogłabym.– zaczęła i urywała, gdy Richard otworzył przed nią drzwi.– Proszę cię – powtórzył.Po raz ostatni oglądając się za siebie z przerażeniem, wyszła z pokoju.XIDoktor Graham postawił swoją torbę na ławie i usiadł na kanapie.– Niestety to podejrzana sprawa, monsieur Poirot.– Tak? Ustalił już pan przyczynę śmierci sir Clauda? – zapytał detektyw.– Został otruty jakimś alkaloidem roślinnym o silnym działaniu – oświadczył Graham [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •