[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między nimi krążył Cosca, poklepując ich po plecach, potrząsając pięścią; obnażał zęby i śmiałsię, nie okazując choćby odrobiny strachu. Porywający przywódca jak na niemal szalonego pijaka. Pieprzyć to!  syknął mu w ucho Severard. Nie jestem cholernym żołnierzem. Ani ja, ale wciąż mnie to bawi.Pokuśtykał do parapetu i wyjrzał na zewnątrz.Tym razem dostrzegł, jak w zamglonej dalisunie w górę potężne ramię katapulty.Dystans został jednak zle oceniony i pocisk przeleciałwysoko w górze.Glokta, śledząc jego lot, skrzywił się pod wpływem bólu w szyi.Głazroztrzaskał się niedaleko murów Górnego Miasta z głuchym łoskotem, obrzucając kamiennymikawałami slumsy.Za liniami gurkhulskimi zagrzmiał wielki róg: dudniący, ogłuszający dzwięk.Po chwiliodezwały się bębny, waląc zgodnym rytmem niczym tupot monstrualnych stóp.  Nadchodzą!  ryknął Cosca. Napinać łuki!Glokta usłyszał, jak rozkaz odbija się echem od murów, i po chwili blanki wież zaroiły sięod gotowych do strzału cięciw, a groty zalśniły w ostrych promieniach słońca.Wielkie wiklinowe osłony wzdłuż gurkhulskich linii zaczęły się przybliżać z wolna inieubłaganie, sunąc ku obrońcom przez pobojowisko ziemi niczyjej. A za nimi, bez wątpienia, pełzną niczym mrówki żołnierze.Dłoń Glokty zacisnęła się boleśnie na kamiennym parapecie, serce waliło mu niemal takgłośno jak wrogie bębny. Strach czy podniecenie? Jest między nimi jakaś różnica? Kiedy to ostatni raz doznawałemtak słodko-gorzkiego dreszczu? Przemawiając przed Otwartą Radą? Prowadząc szarżę kawaleriikrólewskiej? Walcząc w turnieju na oczach rozwrzeszczanego tłumu?.Osłony przybliżały się nieubłaganie, wciąż w równym rzędzie, w poprzek półwyspu. Teraz już sto kroków, teraz dziewięćdziesiąt, teraz osiemdziesiąt.Spojrzał kątem oka na Coscę, który wciąż się uśmiechał jak szaleniec. Kiedy wyda rozkaz? Sześćdziesiąt, pięćdziesiąt.. Teraz!  ryknął Styriańczyk. Strzelać!Po murach przebiegł ogłuszający grzechot, gdy łuki plunęły niepowstrzymaną salwąpocisków, zasypując osłony, ziemię wokół nich, trupy i każdego Gurkhulczyka, który nie miałdość szczęścia i odsłaniał choćby fragment ciała.Ludzie uklękli za parapetami, by przygotowaćbroń, zakładali strzały, naciągali cięciwy, pocili się i wysilali.Walenie bębnów stało się jeszczegłośniejsze, jeszcze bardziej przynaglające, osłony przesuwały się obojętnie po rozrzuconych naziemi ciałach. Nieszczególna radość dla ukrytych za nimi ludzi, spoglądać na trupy pod swoimi stopamii zastanawiać się, ile jeszcze czasu upłynie, zanim dołączy się do martwych. Oliwa!  wrzasnął Cosca.Ze szczytu wieży po lewej stronie poleciała, wirując w powietrzu, butelka z płonącymknotem.Roztrzaskała się o jedną z wiklinowych osłon, na jej powierzchni ukazały się łapczywejęzyki ognia, pokrywając ją brązem, a potem czernią.Osłona zaczęła drżeć, wyginać się, poczym stopniowo przechylać.Wybiegł zza niej jakiś żołnierz, jego ramiona otaczały jasnepłomienie.Objęta ogniem osłona spadła na ziemię, odkrywając kolumnę gurkhulskich żołnierzy;niektórzy pchali taczki wypełnione kamieniami, inni nieśli długie drabiny, jeszcze inni mieliłuki, pancerze, przeróżny oręż.Wznosili okrzyki bojowe, podążając przed siebie z uniesionymitarczami, posyłając strzały w kierunku blanków i omijając zygzakiem trupy.Ludzie padali natwarz, naszpikowani drzewcami.Wyli i chwytali się za zranione miejsca.Pełzali, charczeli iprzeklinali.Błagali o litość i ryczeli nieulękle.Cofali się biegiem ku własnym tyłom i padaliprzeszywani strzałami.Na murach śpiewały dzwięcznie cięciwy łuków.Podpalano butelki z oliwą i ciskano w dół.Niektórzy obrońcy wrzeszczeli, syczeli i przeklinali, inni chowali się za parapetem, gdy z dołunadlatywały z wizgiem strzały, odbijając się od kamiennych obwałowań, przelatując wysoko wgórze, zagłębiając się czasem w czyjeś ciało.Cosca stał wsparty jedną stopą o blanki, szaleńczonieostrożny, i wychylał się niebezpiecznie, wymachując mieczem i wrzeszcząc coś, czegoGlokta nie mógł zrozumieć.Wszyscy krzyczeli i darli się, atakujący i obrońcy. Bitwa.Chaos.Przypominam sobie teraz.Jakim cudem mogło mi się to kiedykolwiekpodobać?.Zapłonęła kolejna osłona, wypełniając powietrze cuchnącym czarnym dymem.Zaczął zza niej wypływać strumień żołnierzy gurkhulskich, jak pszczoły z przewróconego ula.Tłoczyli siępo przeciwległej stronie rowu, szukając miejsca, w którym mogliby osadzić drabinę.Obrońcy nawałach zaczęli ciskać w nich kawałami muru [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •