[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nowe zamieszanie wprowadził Apollo.Jak zwykle „pozapodziewały” mu się różne rzeczy i szukał ich bezskutecznie po wszystkich kątach, lamentując i przeszkadzając innym.Ulitował się nad nim Sokrates i gderząc pomagał mu w szukaniu szczotki do włosów i chlebaka z książkami.— Ty, Apollo, z pewnością nigdy nie nauczysz się porządku i systematyczności.Przecie to nie szpilki, i żeby tak zatłuc w kąt! Ciągle ci klaruję o naukowej organizacji pracy, ale to trud Syzyfa!— Wieczorem położyłem na łóżku Chochlika.— Toś dobre schowanie obmyślił.Chochlik, nie znalazłeś na swoim łóżku torby Apolla?— Moje łóżko nie jest biurem znalezionych rzeczy — odpowiedział Chochlik.Sokrates był systematyczny.Zaglądał kolejno pod wszystkie łóżka, pod koce i poduszki.Uniósł wreszcie róg poduszki Apolla.— Popatrz, a to co?— Mój chlebak! I książki! I szczotka! Beret też! Scyzoryk! A ja myślałem, że go zgubiłem.Kark mnie dziś boli od spania, tak było twardo, a ja nie wiedziałem dlaczego.— W swoim łóżku masz biuro znalezionych rzeczy!— Ale ja tego nie chowałem, przysięgam na Olimp!I Apollo szczęśliwy, że tak pomyślnie rozpoczął się jego dzień, zaczął podśpiewywać: Córuś moja, dziecię moje,co u ciebie szepce?Pani matko, dobrodziejko,Pimpuś mleczko chłepce.Wojtek nie czekał na kawę.Wziął w kieszeń kawałek dynamitu, posmarowany smalcem.Postanowił, że w tramwajowym barze na Krakowskim Przedmieściu wypije szklankę gorącego mleka.Razem z nim wyszedł Tomek.Kolejno wszyscy opuszczali Hades.Skierka z Chochlikiem wyszli ostatni.Wreszcie pozostał tylko pan Adam.Kręcił się czas jakiś po izbie, zamiótł, starł ze stołu, umył kubki.Potem usiadł nad fotografiami Tomka, przeglądał je uważnie, marszcząc brwi.Kąciki ust wygięły mu się boleśnie ku dołowi, jak u dziecka, które chce płakać, przecierał palcami suche, palące ogniem powieki, szeptał jakieś słowa bez zwią-zku.Ale pamięć milczała.Nieprzenikniona zasłona zakryła wszystko, co było przeszłością.— Nie dam rady, nie dam.Zniechęcony złożył fotografię, wyszedł na słońce.Obejrzał oczyszczonego z kurzu i błota packarda, stojącego w podwórzu naprzeciw okienka Hadesu, przyniósł deseczkę, która służyła im za ławkę, ułożył ją na kilku cegłach, usiadł, oparł się plecami o tylną ścianę karoserii wozu.Patrzył na ruiny rozpościerające się wokoło i z bólem myślał, że jego los podobny jest do tych ruin, którym nic nigdy nie zdoła przywrócić życia.Było dość ciepło, dookolny spokój przerywało tylko ćwierkanie wróbli i dalekie gruchanie gołębi.Oczy mu się kleiły, cisza działała kojąco.Ziewnął parę razy i usnął.— Proszę pana, proszę pana, niedobrze tak długo spać na słońcu.Jeszcze panu zaszkodzi.Pan Adam podniósł głowę, spojrzał podpuchniętymi nieprzytomnymi oczyma.— Już ze szkoły?— Tak.Pójdziemy oglądać ruiny?— Dobrze.Która godzina?— Pewnie będzie po trzeciej.— To tak długo spałem?— I nie jadł pan nic od rana — powiedział z wymówką Tomek.— Nie chciało mi się jeść.— Ale jeść trzeba, aby żyć — stwierdził filozoficznie Tomek — chodźmy do Hadesu.Jest kawa, chleb, smalec, marmolada.Ja też coś przy okazji przegryzę, chociaż w szkole jadłem zupę.— Mówisz, że trzeba jeść, aby żyć.Tylko pytanie, czy warto żyć.W obozie myślałem: trzeba żyć, trzeba przetrwać na przekór wszystkiemu, na przekór im.Myślało się: każdy dzień przetrwany to dzień zwycięskiej potyczki z nimi.A teraz, gdy się nie ma nic i nikogo.— Każdy z nas stracił coś lub kogoś.A niektórzy stracili wszystko.I gdyby każdy tak myślał jak pan.— To prawda.Przepraszam cię, chłopcze.Słusznie mówisz.A Polskę trzeba odbudować.— Nie tylko odbudować, ale i budować.— Dużo się mogę nauczyć od was, młodych.— Pan też przecie niestary — odpowiedział niepewnie Tomek.— Nie wiem, czy jestem stary, czy młody.Ale siwe włosy mam.— W czasie powstania to i dwudziestolatki siwieli.Pan Adam westchnął i nic nie odpowiedział.Pili zimną kawę lekko słodzoną, zagryzali dynamitem ze smalcem.Tomek miał wyrzuty sumienia z powodu tego smalcu, bo było go mało i Pluton zapowiedział, że ma pozostać tylko do kraszenia zup.Ale przecie była cicha umowa, aby „starszego pana” namawiać do jedzenia pożywniejszych pokarmów, jakie zawierała ich spiżarnia.Chyba ten smalec pożywniejszy niż marmolada.Smarował więc Tomek chleb, jak umiał najcieniej, i oczyma wyobraźni widział, jak ubywa tłustych oczek na wieczornym krupniku.Potem znów zabrali się do oglądania fotografii.Tomek niezmordowanie tłumaczył.— Takie mi się to wszystko po twoich wyjaśnieniach wydaje bliskie — powiedział pan Adam — i.takie drogie.Tak jakby mi się kiedyś już śniło.I te urocze kamieniczki, i te kościoły, i widok Wisły spod filarów mostu Poniatowskiego.Jakiś dawny, daleki i bardzo drogi sen.Tomek spojrzał na niego, chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.Pan Adam odło-żył fotografie i wstał.— Chodźmy.Pokażesz mi teraz, gdzie to wszystko było.Dasz radę?— Ba! — odpowiedział z pewnością siebie Tomek.Akurat nadeszli Skierka z Chochlikiem, więc też we czwórkę wyruszyli na gruzy.— Najpierw pójdziemy na Rynek — powiedział Tomek — pokażę panu, gdzie były te malowane kamieniczki.Zobaczy pan stronę Dekerta.Wie pan, tego, co to był prezydentem Warszawy w czasie Sejmu Czteroletniego.On mieszkał na Starówce, więc na jego cześć nazwano tak jedną stronę Rynku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]