[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wezmy jako przykład sprzęt wysokości 60centymetrów, który nazwałam stolikiem.Na trzech nogach wspiera się tu płaski blat wkształcie półksiężyca, ponad nim drugi, nieco mniejszy.Igor mówi jednak, że tak samodobrze może to być etażerka, krzesło lub instrument perkusyjny.To ostatnie przypuszczeniewydaje się zresztą mało prawdopodobne, gdyż wkrótce znalezliśmy w innych pokojachcztery takie same sprzęty.Przecież to chyba nie składnica instrumentów.W każdym razieusiłuję bronić swej hipotezy stolika".Cóż z tego, że jest on mały i niski rozmiarywszystkich znalezionych w tych salkach przedmiotów nie są wielkie.Znacznie bardziej dziwimnie, iż dotąd nie znalezliśmy sprzętu, który mógłby służyć jakimś istotom ludzkim" dowypoczynku.Czyżby Urpianie w ogóle nie sypiali? Wydaje się to niemożliwe.Raczej zbytantropomorfizujemy ich tryb życia.Niewykluczone zresztą, że wśród niektórych bardzopoważnie zniszczonych przez czas przedmiotów znajdują się i takie sprzęty.Duży procenttlenu i pary wodnej oraz kwasowość środowiska bardzo sprzyjają rozkładowi mniejtrwałych materiałów.Wiele śladów sprzętów znajdujemy w postaci szkieletów wykonanychz metali i plastyków.Krótko mówiąc jeszcze za wcześnie na wnioski.Podobnie przedstawia się sytuacja z przedmiotami znalezionymi na niższych piętrach.Nieduży trójząb, osadzony na odlanej z masy plastycznej płaskiej rączce", mógłby od biedysłużyć nam, ludziom, jako widelec.Do czego go używali Urpianie? Raczej chyba nie dojedzenia, bo w trzonku, jak wykazało prześwietlenie, biegnie wtopiony w plastyk spiralnydrucik.Znalezliśmy przeszło dziesięć takich widelców".Albo inny przedmiot: dwie identyczne wygięte rureczki, znalezione w dwóch różnychpokojach, na dwóch różnych piętrach.Czy nie mogły służyć na przykład do picia napojów?Kto to wie? Zbyt mało jest czasu na dokładne badania, a liczba znalezisk wciąż rośnie.Niemal codziennie przynosimy na statek kilkadziesiąt nowych przedmiotów, nie licząc setekzdjęć.Wracając do widelca" zastanawialiśmy się nawet, czy nie jest on czymś w rodzajuklucza otwierającego zamknięte drzwi.Bo najwięcej kłopotu mamy z drzwiami.Do tej chwilinie potrafimy ich otwierać, a nierzadko i odnalezć.Na szczęście większość pomieszczeń stoiotworem.Muszę zaznaczyć, że owalne płyty z cekinami", które spotkaliśmy na dolnych piętrach,nie są bynajmniej drzwiami, lecz jak wynika z prześwietleń czymś w rodzaju tablicrozdzielczych.Na pierwsze prawdziwe drzwi natknęliśmy się dopiero o cztery piętra wyżej.Są to otwory różnej wielkości, przeważnie nieduże i niskie, zamykane dwiema ruchomymi,zachodzącymi na siebie płytami, z gładkiego, jakby wypolerowanego plastyku.Niektóredrzwi znalezliśmy otwarte lub uchylone, przy czym płyty rozsuwają się na kształt dwóchkotar.Inne są zamknięte i, niestety, na razie tak pozostaną, gdyż unikamy, jak możemy,niszczenia czegokolwiek.Znalezliśmy ponadto wiele otworów zupełnie pozbawionych płytzamykających bądz wykazujących ślady dawnych miękkich zasłon.Cztery godziny temu, posuwając się głównymi schodami, dotarliśmy z Igorem naczterdziestym drugim piętrze do dużych, zamkniętych drzwi.Dotychczas nie spotkaliśmydrzwi, które zamykałyby schody lub korytarz.Badanie wykazało, że za drzwiami znajdujesię powietrze o podobnym składzie.Aby nie tracić czasu na szukanie innego przejścia,postanowiliśmy otworzyć drzwi za pomocą laserowego noża".Skrupułów nie mieliśmy, boi tak wszystko wskazuje, że nikt tu nie był od piętnastu wieków.Urpiańskie drzwi poddałysię laserowi jak masło.Za drzwiami ciągnie się poziomy korytarz, potem znów schody.%7ładnych szczególnych różnic między piętrami nie ma.Jutro ruszamy dalej w górę.11 majaZagadkowa sprawa.Czyżby jednak te podziemia były zamieszkane? Ale przez kogo?Rano odkryliśmy na czterdziestym pierwszym piętrze, w pobliżu drzwi wczorajotworzonych, wąską salkę pełną jakiejś miękkiej waty o różnych odcieniach.Wzięliśmykilka próbek, ale Igor położył je w niszy przy schodach i zapomniał zabrać.Po południuznów idziemy w górę.Niespodziewanie znajdujemy naszą watę.Kawałki jej leżą rozrzuconena większej przestrzeni, od niszy do rozciętych drzwi i dalej, poza nie.W niszy waty aniśladu.Zaczęliśmy się zastanawiać, czy przyczyną nie mógł tu być jakiś gwałtowniejszy przeciąg,ale Igor przypomniał sobie, że przycisnął watę ciężką płytką metalową, znalezioną w jednymz pomieszczeń.Płytka leżała w niszy, ą pod nią kilka pasemek waty.Poniżej, na żłobkowanejpowierzchni schodów, leżały dalsze strzępki, jakby ktoś wyszarpywał watę spod płytki.Wszystkie odnalezione strzępki nie obejmują nawet piątej części przygotowanych próbek.Może jednak istnieją tutaj jakieś zwierzęta? W ziemskich ciemnych jaskiniach spotykamyrównież pewną faunę.A jeśli są tu zwierzęta, to chyba wyżej znajdziemy i Urpian.Przecieżoni muszą gdzieś być.Ta wielka, potężna cywilizacja nie mogła przecież ponieść klęski wwalce z siłami przyrody.12 majaZwiatło! Rośliny! Zwierzęta! %7ływy świat!A jednak miasto to żyje.Tylko dolne piętra są opustoszałe i wymarłe.Szłam długimkorytarzem czterdziestego szóstego piętra, gdy spostrzegłam w dali światło.W pierwszejchwili wydawało mi się ono otworem prowadzącym na zewnątrz; tak znakomicieprzypominało pochmurny ziemski dzień.Oczywiście zrozumiałam, że to tylko złudzenie przecież od powierzchni globu dzieli nas jeszcze blisko 1600 metrów.Blask bił z boku, jakby zza zakrętu lub rozsuniętych drzwi.Gdy podeszłam bliżej,przekonałam się, że było to nieco węższe odgałęzienie korytarza.Znów ogarnęło mnienieodparte wrażenie, że nie jestem w podziemiu.Zamiast sufitu korytarza ciągnął się w górzedługi pas niebieskawoseledynowego, nieco zamglonego nieba.Gdzie ja widziałam podobneniebo?Wezwałam Igora przez radio, ale mi nie odpowiadał.Widocznie był zbyt daleko (w mieścietym występuje w wysokim stopniu zanik fal elektromagnetycznych).Wahałam się chwilę,czy wejść w ów oświetlony korytarz, czy też najpierw odnalezć Igora.Ciekawośćzwyciężyła.Rozglądając się na wszystkie strony, ściskając w dłoni laserowy nóż ruszyłam wgłąb pomieszczeń tonących w blasku. Niebo" było oczywiście złudzeniem, ale wystarczyło spojrzeć z bliska na sufit, abyprzekonać się, że nie on wysyła ów niebieskawoseledynowy blask.System oświetlenia byłtu bowiem zupełnie inny niż w Celestii, Astrobo-lidzie, czy w wybudowanych przez nasostatnio pawilonach, gdzie pobudzona jest do świecenia cała powierzchnia sufitu lubfragmenty ścian.Tu jaśniała atmosferyczną" poświatą cienka warstwa powietrza podpowierzchnią sufitu, nieco zmieniając barwę dopiero przy samych ścianach.Prawdopodobnie jest to ciche wyładowanie elektryczne w gazie lub pobudzenie go doświecenia strumieniem jakiegoś promieniowania, którego zródła ukryte są w ścianach.Trzeba będzie zbadać to pózniej dokładnie.Przeszłam owym korytarzem około 50 metrów, mijając z prawej strony dwojezamkniętych drzwi.Naraz przede mną wyskoczyło zza niewidocznego zakrętu jakieś czarnezwierzątko wielkości królika, przypominające na pierwszy rzut oka ogromnego karalucha.Cofnęłam się instynktownie.Zwierzę widocznie mnie spostrzegło, bo przebiegłszy kilkakroków zatrzymało się.Ujrzałam wyraznie, jak uniosło w górę płaski ryjek i błysnęło kumnie dwojgiem czerwonych oczu.Nie był to z pewnością żaden owad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]