[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzbierały w jej oczach, błyskały i płynęły ciurkiem.Maud wyciągnę-ła rękę.- Beatrice.- Przepraszam, że jestem taka głupia.Po prostu strasznie jest myśleć - on przecież nigdy tego nie prze-czytał, prawda? Napisała to wszystko dla nikogo.Pewnie czekała na odpowiedz.która nie mogła przyjść.RL - Wiesz, jaka była Ellen - powiedziała Maud.- Jak sądzisz, dlaczego włożyła go do skrzynki.ze swo-imi listami miłosnymi.- I włosami - wtrąciła Leonora.- I włosami Christabel, to muszą być te jasne.Beatrice odparła:- Może nie wiedziała, co zrobić.Nie dała mu go i sama go nie przeczytała - mogę to sobie wyobrazić -po prostu go schowała.- Dla Maud - powiedział Blackadder.- Jak się okazuje.Przechowała go dla Maud.Wszyscy znów spojrzeli na Maud, która siedziała pobladła, patrząc na fotografię, trzymając rękopis.- Nie jestem już w stanie myśleć - powiedziała.- Muszę iść spać, jestem wyczerpana.Zastanowimy sięnad tym rano.Nie wiem, dlaczego to taki wstrząs.Cóż.Pomóż mi znalezć jakiś pokój - zwróciła się do Rolan-da.- Wszystkie te papiery powinien wziąć na przechowanie profesor Blackadder.Chciałabym zatrzymaćfotografię, tylko na dziś, jeśli można.Roland i Maud siedzieli obok siebie na brzegu łóżka z baldachimem i zasłonami w złote lilie WilliamaMorrisa.Przy świetle świecy, osadzonej w srebrnym lichtarzu, patrzyli na ślubną fotografię Mai.Ponieważ nie-wiele było widać, ich głowy, ciemna i jasna, stykały się; czuli wzajemnie zapach swoich włosów, wciąż peł-nych woni burzy, deszczu, wzruszonej gliny, zgniecionych, latających liści, a pod tym wszystkim własne,szczególne, oddzielne ludzkie ciepło.Maja Bailey uśmiechała się do nich pogodnie.W świetle listu Christabel odczytali jej twarz, widząc jąnareszcie zza srebrzystych błysków i patyny starości, twarz radosną i ufną, noszącą swój wianek ze swobodą,odczuwającą przyjemność, a nie dramatyzm sytuacji.- Przypomina Christabel - powiedziała Maud.- To widać.- Przypomina ciebie - powiedział Roland i dodał: - Przypomina też Randolpha Asha.To szerokie czoło.Szerokie usta.Końce brwi.- Więc ja wyglądam jak Randolph Henry Ash.Roland dotknął jej twarzy.- Nigdy bym się nie dopatrzył.Ale tak.To samo.Tutaj, na krawędzi brwi.Tutaj, w kąciku ust.Teraz,kiedy to zobaczyłem, zawsze będę to widział.- Nie bardzo mi się to podoba.Jest w tym jakiś nienaturalny determinizm.Coś demonicznego.Czuję, żemną zawładnęli.- Zawsze tak jest, kiedy chodzi o przodków.Nawet bardzo niepozornych, jeśli miało się szczęście ichpoznać.W roztargnieniu lekko gładził jej mokre włosy.- Co teraz? - zapytała Maud.- Jak to, co teraz?- Co teraz będzie? Z nami?- Ty będziesz miała mnóstwo problemów prawnych.I mnóstwo redagowania.Ja.poczyniłem pewneplany.- Sądziłam.sądziłam, że moglibyśmy redagować te listy razem, ty i ja?RL - To bardzo wielkoduszne, ale niekonieczne.Okazuje się, że jesteś centralną postacią całej tej historii, aja - ja w ogóle trafiłem do niej tylko wskutek kradzieży.Dużo się nauczyłem.- A czego się nauczyłeś?- Och - trochę od Asha i od Vico.O poetyckim języku.Jestem.mam.jest kilka rzeczy, które muszęnapisać.- Widzę, że się na mnie gniewasz.Nie rozumiem dlaczego.- Nie, ależ nie.To znaczy, owszem, gniewałem się.Masz swoje pewniki.Teorie literatury.Feminizm.Pewne obycie, to wychodzi przy Euanie, świat, do którego należysz.Ja nie mam nic.To znaczy, nie miałem.I -przywiązałem się do ciebie.Wiem, że męska duma jest już nieważna i niemodna, ale ma dla mnie znaczenie.Maud powiedziała:- Czuję.- i urwała.- Czujesz?Spojrzał na nią.Jej twarz w świetle świecy była niczym rzezba z marmuru.Regularna, wspaniale nie-czuła bryła lodu, jak często sobie powtarzał.- Nie mówiłem ci - powiedział.- Dostałem trzy propozycje.Hongkong, Barcelona, Amsterdam.Zwiatstoi przede mną otworem.Widzisz, nie będzie mnie tutaj, żeby redagować listy.One mnie nie dotyczą.Maud znów powiedziała:- Czuję.- Co? - zawołał Roland.- Kiedy czuję - cokolwiek - robię się cała zimna.Zamarzam.Nie umiem.nic mówić.Stosunki między-ludzkie mi nie wychodzą.Drżała.Nadal wyglądała - był to złudny wyraz jej ślicznej twarzy - na chłodną i pełną pogardy.Rolandzapytał:- Dlaczego robi ci się zimno? - Starał się mówić łagodnie.- Ja.ja próbowałam to analizować.Bo mam taką urodę, jaką mam.Kiedy ma się pewien typ urody, lu-dzie traktują człowieka jak własność.Nie taką urodę pełną życia, lecz jakby czystą i.- Piękną.- Tak, czemu nie.Zaczynam być własnością lub świętością.Nie chcę tego, a to wciąż się zdarza.- Nie musi tak być.- Nawet ty.cofnąłeś się przy naszym spotkaniu.Teraz się tego spodziewam.I wykorzystuję to.- Tak.Ale nie chcesz - prawda? - nie chcesz być zawsze sama.A może chcesz?- Odczuwam to tak jak ona.Cały czas się bronię, bo wiem, że muszę nadal wykonywać swoją pracę.Wiem, co ona czuła, mówiąc o nierozbitym jajku - że jest panią samej siebie, że jest autonomiczna.Nie chcę,żeby mi to przepadło.Rozumiesz?- O tak.- Piszę o liminalności.O progach.Bastionach.Twierdzach.- Inwazjach.Wtargnięciach.- Oczywiście.RL - To nie moje sprawy.Ja mam swoją własną samotność.- Wiem.Ty - ty byś nigdy.nie zamazał niechlujnie granic.- Nie narzucał.- Nie, i dlatego ja.- Czujesz się ze mną bezpiecznie.- Och, nie.Nie.Ja cię kocham.I chyba wolałabym, żeby tak nie było.- Ja też cię kocham - powiedział Roland.- Bardzo mi to nie na rękę.Nie teraz, kiedy zyskałem jakąśprzyszłość.Ale tak właśnie jest.W najgorszy możliwy sposób.Wszystko to - w co nauczyliśmy się nie wie-rzyć, dorastając.Całkowita obsesja, dzień i noc.Kiedy cię widzę, ty jedna wydajesz się żywa, a cała reszta -blaknie.Te rzeczy.- Regularna, wspaniale nieczuła bryła lodu.- Skąd wiesz, że tak myślałem?- Wszyscy tak myślą.Fergus tak myślał.Myśli.- Fergus to pożeracz.Nie mam wiele do zaoferowania.Ale mógłbym się do ciebie nie wtrącać, mógł-bym.- W Hongkongu, Barcelonie i Amsterdamie?- Cóż, oczywiście, stamtąd na pewno nie zagrażałbym twojej autonomii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •