[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Widać coś?! zawołał.Pelter miał wprawdzie maszt, ale Aimark nie miałpojęcia, kiedy ostatnio podniesiono na nim żagiel.Teoretycznie mogli kontynuować podróż, gdyby silniki zawiodły, lecz nie wiedział też, ile osób z jegozałogi opanowało podstawy żeglarstwa.Wolał więc wierzyć w swoich inżynierów, zamiast zdawać sięna wiatr i pogodę, mogące zanieść ich dosłownie wszędzie.Dostał wiadomość od muchopodobnego, który kursowałmiędzy bocianim gniazdem a pokładem.Tak, nawet w tak gęstej mgle widać było wyraznie bladą połaćżagla. Trzymać kurs! rozkazał.Wiedział, że ścigający będę nasłuchiwać odgłosów silników, ale mgła też potrafiła robić różne sztuczki zdzwiękiem, zagłuszając go i zniekształcając.Istniała więc spora szansa, że zanim piraci się zorientują, iżPelter zmieniłkurs, oni zdążą im uciec.Aimark poczuł pod stopami dziwne drżenie, aż zimny pot wystąpił mu na czoło.Rafy? Ale przecież niemogło tu być żadnych raf ani wystających z wody głazów.Morze pod nimi było głębsze, niż dałoby się tozmierzyć.Minęli już szelf i pod kadłubem mieli wyłącznie wodę.Muchopodobny przysiadł obok niego. Kapitanie, skręcają w stronę lądu.Hiram widział, jak halsują, a potem zniknęli mu we mgle.Tolly Aimark poczuł ogromną ulgę. Płyniemy tak jeszcze przez milę, a potem obierzemy kurs, który zaprowadzi nas do brzegu z dala odnich.Przynieście mi też mapy.Sprawdzimy, gdzie możemy wypłynąć.Kiedy wypowiadał te słowa, coś zachrobotało o kadłub, ale nie brzmiało to jak skała prująca burtę.Aimark zamarł.Gdzieś na pokładzie ktoś krzyknął, po czym rozległa się jakaś bezładna paplanina.Zahuczał, że mająmeldować, i jeden z jego ludzi wyłonił się z mgły z oczami wielkimi jak spodki. Kapitanie, Dorwell zniknął! Po prostu.zapadł się pod ziemię.Stał tuż obok mnie.Coś zazgrzytało o kil i deski pokładu nagle wygięły się i podskoczyły.I choć wyraznie usłyszelidobiegający z dołu dzwięk pękającego drewna, statek wciąż się poruszał, jakby coś go ciągnęło.Załoga zaczęła wybiegać z dolnych pokładów i Aimark usłyszał nawoływania, by uruchomić pompy.Stałjak wryty, z otwartymi ustami, bo miał właśnie wydać jakiś rozkaz, gdy nagle dostrzegł wielkiebryłowate postacie wyłaniające się zza relingu i zeskakujące na pokład z grzechotem szczypców ipancerzy.Dopiero wtedy na statku rozpętało się prawdziwe piekło. Mistrzu Sands, Filipo mówi, że pański człowiek nadchodzi.Sands podniósł wzrok znad książki, zauważając ostrożność w zachowaniu podwładnego pełen szacunkusposób zwracania się do przełożonego, podpatrzony na wyższych szczeblach hierarchii Kolegium.Aleczyżbym sobie nań nie zasłużył? Sands uważał, że tak, z całą pewnością zasłużył.Dla ludzi jego pokrojuw prawomyślnym Kolegium było naprawdę niewiele miejsca.Port i dzielnicę nad rzeką zamieszkiwaławprawdzie spora grupa ludzi pozbawionych ambicji i skrupułów, ale trzeba było być kimś takim jakSands, żeby dobrze żyć z występku.On był przestępcą i to Kolegium uformowało go z taką samą wprawą,z jaką tworzyło przedsiębiorców, mechaników oraz uczonych, z których słynęło.W uliczce panowała ciemność, ale po pajęczym ojcu Sands odziedziczył wystarczająco wiele, by mócczytać w świetle gwiazd.Księżyc powiększał się w trzeciej kwarcie i z nocy na noc przybierał na ciele.W Merro w takiej fazie nazywano go księżycem morderców muchopodobni zawsze umieli dostrzec wżyciu poezję.Wbrew swemu pochodzeniu Forman Sands miał wygląd niemal stuprocentowego żukowca.Dopiero pownikliwszej obserwacji można było zauważyć ścieranie się na jego obliczu różnych rysów.I towystarczyło, by pomiędzy niechlubnymi narodzinami i pełnym szykan dojrzewaniem wstąpił na mrocznąścieżkę, choć wciąż uważał się za przykładnego obywatela Kolegium.Zawsze brał udział w wyborach iczytałwszystkie ważne wystąpienia na forum Zgromadzenia, kiedy tylko ich zapis schodził z prasy drukarskiej.Gdyby spłodziłpotomka, na pewno kupiłby mu miejsce na uniwersytecie.Sam przecież z wielkim trudem zadbał o swoje wykształcenie i wiedzę uważał za najważniejszą nietylko z powodu możliwości, jakie dawała, ale także dlatego, że czytanie nadawało sens życiu w sposóbnieosiągalny na innej drodze.Ono właśnie pchnęło go ku stworzeniu własnego systemu filozoficznego. Wciąż myślę, że lepiej by było, gdyby pan tylko zerknął mu w oczy i resztę zostawił nam.Nie mapotrzeby, żeby pan sam chwytał za nóż wyznał podwładny.Byłprostym żukowcem ze szramami na twarzy i z jednym tylko uchem wystarczająco kompetentnym, choćbez ambicji, by zostać kimś więcej niż pospolitym bandziorem.Byłucieleśnieniem tego, od czego Sands starał się tak usilnie uciec.Symbolicznie, nie faktycznie. Muszę to zrobić sam oznajmił. Myślisz, że nie potrafię? Nie szefie, ale. A więc nie kłóć się ze mną.Odesłał mężczyznę ruchem dłoni, następnie starannie ukrył książkę w połach swej szaty, zaznaczywszystronę, na której skończył lekturę.Trudny był los człowieka inteligentnego żyjącego na obrzeżachKolegium.Mieszkający w nim myśliciele wychwalali cnoty, humanizm, obowiązek pracy na rzecz innych,gdyż tylko w ten sposób można było poprawić byt wszystkich ras i klas społecznych.Obowiązywały hasła miłości blizniego i troski o innych, tak że nawet najchciwsi przedsiębiorcyafiszowali się ze swoją dobroczynnością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]