[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy tam parkują, nie mażadnego zakazu! Mam tu protokół oględzin miejsca wypadku, panie Pawlas.Wyraznie jest napisane, że pański samochód był zaparkowany nie-prawidłowo, obok znaku zakazu.Rozłożył ręce.Jego twarz nadal była skupiona w tym jegowspółczuciu. Widzi pan  ciągnął jeszcze bardziej łagodnie  gdyby niespotkało pana tak straszne nieszczęście, miałbym nawet podsta-wę, żeby i pana ukarać przez kolegium.Jednakże, ze względu naokoliczności, umorzyłem to. Umorzył pan? Jak to? Umorzył pan sprawę przeciwko mnie?Ha, ha, ha, ha! Prokurator! Sprawiedliwość! Skręcał w prawo, zje-chał na moją stronę przez nadmierną prędkość.Nawet na mój dur-ny rozum to było nieumyślne zabójstwo.Niezachowanie właściwejostrożności przy prowadzeniu pojazdu.W dupie miał wszystkiezasady, gówniarz i morderca! Czyj to synalek, panie prokuratorze,czyj?! Proszę pana, bardzo pana proszę o spokój  głos prokuratorastał się już oschły i suchy. Pan może nie zdaje sobie sprawy, żeto obraza, co pan mówi.Nie powinienem tego słuchać.Bo zresztąi mnie samego. Obraza? Obraza! Kogo ja obrażam? Mordercę? Obrażam mor-dercę mojej żony i córki.Obrażam.Mor.der.58 Coraz bardziej kulił się w krześle, pochylał głowę.Mówił ciszej,ciszej.Spadł.Ocknął się na ławce w korytarzu.Obok niego stał pielęgniarz,nieco dalej lekarz.Chował właśnie strzykawkę.Marynarka leżała napodłodze.Powoli ustępowała mgła sprzed oczu.Lecz huk w głowietrwał. Już dobrze?  usłyszał. Czy zawiezć pana do domu? Nie, dziękuję  język plątał się, nie chciał go słuchać. Pójdęsam.Dziękuję.Sam.Niczego mi nie trzeba.Miejsce zdarzenia.Jak strasznie oni to nazywają.Miejsce, gdzieumarło jego szczęście.Całe szczęście, bez reszty, która by została.Rzeczywiście, słupek z tablicą.Pachnący, nieobity.Okrągła nie-bieska tarcza z czerwoną lamówką, czerwonym iksem na krzyż.Za-kaz zatrzymywania się i postoju.Nikt już się tu nie zatrzymuje.Niedaleko w bok wejście do budynku, starszy pan na ławeczcepyka fajkę, mruży podmarszczone oczy, które chyba dużo w życiuwidziały. Przepraszam, czy ten zakaz zawsze tu stał? Słucham? Ten znak? Nie, ostatnio postawili, jakiś miesiącbędzie.Może dwa miesiące.Po takim wypadku, wie pan.Dwieosoby zabite.Kobieta i dziecko. Na pewno przedtem tego znaku nie było? Panie, ja tu mieszkam od urodzenia.Cały czas tutaj samocho-dy stawały, bo ulica wygodna, centrum tuż za rogiem.My żeśmyprotestowali, znaczy mieszkańcy, bo auta kopciły i smrodziły.Pisa-liśmy do prezydium.Ale dopiero po tym wypadku znak postawili.U nas tak zawsze. Prawda, proszę pana.Chciałem spytać, czy pan by to oficjal-nie potwierdził, co mi pan powiedział, że ten znak postawili dopieropo wypadku. Jak to oficjalnie? W sądzie niby jakim? Co to, to nie.Ja,panie, po żadnych sądach włóczyć się nie będę.Po co to panu? W tym wypadku zginęła moja żona i córka.Oni mi terazwmawiają, że stałem na zakazie.%7łe ten zakaz już wtedy był. Wtedy zakazu nie było. No właśnie.Czy pan by mógł to potwierdzić?59  Ale nie w sądzie, panie.Do sądu ja nie pójdę, za duży kłopotz tego.%7łona by mi nie dała żyć.Wydział Komunikacji.Urząd.Powaga. Właściwie nie udzielamy takich informacji, proszę pana.Aleczy pan jest pan Pawlas? Tak, jestem Pawlas.Chuderlawa pannica, raczej siksa niż dziewczyna.Wytrzeszczoczu, niezdrowa cera, dyskretny ślinotok.Cygańskie, targowe bły-skotki, plama po kawie.W oczach  królewicz, w działaniu  przy-miarka. Więc panu to mam powiedzieć oficjalnie, że ten znak usta-wiono trzy dni przed wypadkiem i że milicja nałożyła całą masęmandatów. Kto kazał tak powiedzieć?Wydęcie ust, milczenie. Kiedy nałożono mandaty? Przed wypadkiem, czy po? Niech pan zapyta na milicji.No tak, milicja prawdę ci powie, cygańską powie prawdę.Park,ławka.Usiąść, pomyśleć chwilę.Niech ustanie ten łomot w głowie,rozsadzający czaszkę.Papieros, Boże, wrócę chyba do papierosów.W szpitalu już się oduczyłem, docent powiedział na zdrowie.Poco, po co mi zdrowie? Dobrze, miałem pomyśleć.O czym, kiedysprawa jasna jak wyblakłe prokuratorskie ślepia.Piętnaście lat, nie, siedemnaście.Siedemnaście lat nauki, pracy,wyrzeczeń.Siedemnaście lat harówki  z jednej strony.Z drugiejgówniarz w samochodzie, jedna niecała minuta.I oto okazuje się,że ten gówniarz i ta minuta mają potężnych obrońców, dla którychsiedemnaście lat harówki, cudzej harówki, nie ma najmniejszegoznaczenia.On już tych lat nie powtórzy.Nigdy.Gówniarz tę minutę może powtarzać nie raz.60 16. Rozumiesz, Janiak, to jest bardzo proste  powiedział Bława-tek sapiąc, pochrząkując.Wpatrywał się w Janiaka oczkami ruchli-wymi niby czerwone krasnoludki.Ale krasnoludki tyle nie wypijają.Bławatek okropnie sprzeciwu nie znosił.Im więcej pił, tym bar-dziej nie znosił.Zaproszenie do Bławatka to był po prostu rozkaz,przybywali wszyscy zaproszeni bez żadnego wyjątku.Janiak niebył zaproszonym, Janiaka wezwano.Miało to znaczenie podrzędne,prawdę mówiąc żadne.Dla dyrektora Bławatka istniała hierarchiatylko jedna  on sam i reszta świata.Bławatek niewiele się różnił od swego psa rotweilera, któremuniczego nie zabraniał.Obaj byli opaśli, obaj ciemni i silni, obu taksamo się bano.Psa chyba więcej, choć dotąd nikomu prawdziwejkrzywdy nie zrobił.Ot, takie psie figle  ni stąd ni zowąd przycze-piał się do kogoś, warcząc obierał go z ubrania, szarpał je kawałekpo kawałku.Zmiech był, gdy delikwent zostawał w gaciach, nieko-niecznie czystych.Bez gaci też się zdarzało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •