[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na piątepytanie w ogóle nie umiałam odpowiedzieć. Jaką funkcjępełni w podanym fragmencie fajka Stubba? O co tu w ogólechodzi, na litość boską? Przecież fajka to fajka, no nie? Możeto jego znak rozpoznawczy, coś, co określa jego postać, ale niewidzę w tym żadnej  funkcji. Cały czas przesuwałam się w stronę jadalni, trzymając przedsobą talerzyk z ciastem.Roger patrzył na mnie, więc tymsamym powoli odwracał głowę od krwawego śladu naframudze.- Masz sporo racji, Shelley - rzekł.- Pytanie zostałoniefortunnie sformułowane, ale chyba chodzi o to, że fajka niejest po prostu fajką, lecz symbolem.- Chodzmy - przerwałam mu, zatrzymując się przy drzwiachdo jadalni.- Usiądziemy i będzie pan mógł zjeść ciasto.Jak posłuszny pies, któremu właściciel założył obrożę przedspacerem, Roger odepchnął się od framugi i nie rozkładającskrzyżowanych na piersi ramion, wyszedł za mną z kuchni.22Kiedy Roger w końcu poszedł, oparłam się o frontowe drzwi,wolno opadłam na podłogę i usiadłszy na dywanie,wyprostowałam nogi.Te trzy godziny kompletnie mniewykończyły.Jeszcze nigdy nie czułam się tak zmęczona.Miałam wrażenie, że nabrzmiałe gałki oczne nie mieszczą misię w oczodołach, a na wspomnienie smaku wczorajszegospaghetti bolognese zbierało mi się na wymioty, jakby mielonemięso i sos pomidorowy uosabiały wszystkie okropieństwaubiegłej nocy.W brzuchu bulgotało mi i burczało złowrogo.Kręciło mi się w głowie.Siedziałam w holu dłuższą chwilę, obejmując głowę rękami,ze wzrokiem wbitym w dywan, w nadziei, że jeśli wytrzymambez ruchu wystarczająco długo, mdłości miną i nie zacznęwymiotować.A potem przypomniałam sobie o krwawymodcisku.Wiedziałam, że muszę się go pozbyć, zanim przyjdziepani Harris.Podniosłam się z trudem, poszłam chwiejnie do kuchni izaczęłam ścierać odcisk wilgotną szmatą.Niełatwo było gozmyć - krew zaschła na spękanej farbie, musiałam więc trzećnaprawdę mocno.Energiczne ruchy sprawiły, że mdłościprzybrały na sile.Oblał mnie zimny pot, a do ust napłynęła gorzka ślina - był to, o czym doskonale wiedziałam, ostatni etapprzed wymiotami.Spojrzenie na ścierkę pobrudzoną skrzepłąkrwią było kroplą, która przepełniła dzban.W ostatniej chwili dobiegłam do łazienki.Leżałam na kanapie w salonie, ale byłam zbyt rozgo-rączkowana, żeby zasnąć.Przewracałam się z boku na bok jakw delirium, nie umiałam zapanować nad myślami.Pomieszane,paranoiczne, przepełnione poczuciem winy, zdawały się gonićw mojej głowie z przerażającą prędkością.Nie pochowałyśmy włamywacza, jak należy; jego lewa rękasterczy sztywno spod ziemi.Nie, nie ręka, lecz stopa, ta bezbuta, w wystrzępionej zielonej skarpetce.Muszę wyjść izakopać go porządnie.Muszę to zrobić, bo inaczej pani Harriszobaczy go, podjeżdżając pod dom.Nie, tak naprawdę wcalenie zabiłyśmy włamywacza.On odzyskał przytomność iwygrzebał się ze swojego płytkiego grobu.Jak potwór zhorroru klasy B, pokryty skrzepłą krwią i błotem, kuśtykał wstronę naszego domu z telefonem komórkowym przy uchu.Dzwonił do mnie, żeby mnie dręczyć, żeby mnie straszyć.Kiedy rzeczywiście rozległ się dzwonek, usiadłam z krzykiemna kanapie.Przez chwilę tylko patrzyłam na telefon, zbytprzerażona, by odebrać.W końcu rozjaśniło mi się w głowie iabsurdalna myśl, że dzwoni do mnie włamywacz, odpłynęła,zastąpiło ją jednak przekonanie, że to na pewno policja.Bógjeden wie, jak długo dzwonił, zanim wreszcie podniosłamsłuchawkę.Telefonowała mama.Była bardzo ostrożna, jakby obawiała się, że ktoś możepodsłuchiwać naszą rozmowę, więc zachowałam się tak samo.- Jak spędzasz urodziny, kochanie? - spytała swobodnymtonem.- Bardzo miło, mamo - odparłam wesoło.- Roger podarowałmi piękne wydanie Rebeki.- To wspaniale! Jak ci poszło na lekcjach?- Dobrze, dziękuję.Omawialiśmy genezę pierwszej wojnyświatowej.To pasja Rogera, wie na ten temat dosłownie wszystko i cudownie o tym opowiada.Naprawdę powiniennapisać książkę.Przez kilka kolejnych minut gadałyśmy właściwie o niczym,ale mama dzięki pozornie niewinnym pytaniom upewniła się,że wszystko w porządku i że nie było policji.na razie.Wreszcie powiedziała, że postara się wrócić do domuwcześniej, i zakończyła rozmowę.Jakiś czas pózniej znowu zrobiło mi się niedobrze, ale wżołądku nie miałam już niczego, co mogłabym zwrócić.Poszłam na górę, ochlapałam twarz zimną wodą, umyłam zębyi wypłukałam je jakimś płynem do ust, żeby pozbyć siękwaśnego posmaku.Stojąc przy umywalce, poczułam potworneznużenie; sen przyzywał mnie jak syreni śpiew, jak muzykaczarodziejskiego fletu.I pewnie położyłabym się do łóżka, niezważając na konsekwencje, gdybym dokładnie w tej chwili nieusłyszała, jak pani Harris podjeżdża pod dom.Z panią Harris poradziłam sobie dość łatwo.Jej kompletnienie obchodziło, że to dzień moich urodzin.Gdy zobaczyłakartkę i książkę od Rogera, powiedziała, że gdyby kupowałaprezenty urodzinowe wszystkim swoim uczniom, już dawno byzbankrutowała.Pani Harris w ogóle nie interesowałootoczenie, więc choćby z pokoju zniknął cały kredens, pewnienie zwróciłaby na to uwagi.Nigdy nie miała też ochoty naherbatę, piła tylko czarną kawę z małego termosu, który zawszeprzynosiła ze sobą.Monotonię nudnej jak zwykle lekcji zakłóciły słowa paniHarris, która nalała sobie kawy i zdejmując folię z opakowaniaowsianych ciasteczek, powiedziała:- Właśnie przyjęłam nową uczennicę.Mieszka niedalekostąd i jest mniej więcej w twoim wieku.Jej ojciec ma farmę,jego pola chyba graniczą z waszym ogrodem.Dziewczyna mana imię Jade.Jade, możesz w to uwierzyć?Zamiast odpowiedzieć, spojrzałam na zegarek, żebysprawdzić, ile czasu zostało do końca lekcji.- Kolejna tak zwana ofiara przemocy w szkole - ciągnęłapani Harris, strzepując z palców okruchy ciastka.- Co znaczy tyle, że woli siedzieć w domu, niż kłopotać się dojazdami doszkoły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •