[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz jednak pamięć podsunęła mu cytat o deszczu:Bóg ożywia ziemię po jej śmierci.Allah powiada przeto, że także wiernych przywróci dożycia w dniu Sądu Ostatecznego.Ale na razie Allah nie przywrócił ziemi do życia.Brudneuliczki w obozie wyglądały o świcie jak martwe.Allah pomnaża życie na ziemi, ale teżprzyzwala, by marniało i traciło wszelki sens.Omar Jussef nigdy nie sądził, że życie nie masensu.Czy pedagog mógłby dopuścić do siebie podobną myśl? Zastanawiał się tylko, kiedyAllah jego przywróci do życia.Do diabła! Sam musi się o to postarać.I zacznie od sprawyGeorge a Saby.Tuż przed wejściem do szkoły stał na cokole czarny kamień w kształcie mapyPalestyny w jej pierwotnych granicach - od Libanu po pustynię Negew.Monument miałświadczyć, że uchodzcy powrócą kiedyś do państwa w tych właśnie granicach, a ich prawa sąmocne i niewzruszone jak ten kamień.Tak twierdzili przywódcy palestyńscy.Ale Omar,przechodząc tamtędy, miał wrażenie, że kamień lada moment runie z cokołu i przygniecie gobeznadziejnym uporem palestyńskich polityków.Stojąc przed kamienną mapą, rzucił okiemna miejsce, gdzie ongiś znajdowała się jego wioska.Wioska ojca - poprawił się w myśli.On -Omar Jussef - nie miał swojej wioski.Pierwsze krople deszczu spadły na kaszmirowy beret.Omar podniósł głowę i kroplawylądowała mu na ustach.Przypomniał sobie, jak przed chwilą, mijając upośledzonegochłopca, wyciągał otwartą dłoń ku niebu.No właśnie, przywołałem deszcz - zakpił z siebie wmyślach.Wkroczył do szkoły i ruszył korytarzem do gabinetu Christophera Steadmana,wymieniając po drodze pozdrowienia z kolegami nauczycielami.Zapukał i wszedł, nieczekając na zaproszenie.Dyrektor nie wstał, a Omar nie usiadł.W gabinecie tym razem nie czuć było odoruniemytego ciała.Ktoś widać oświecił Steadmana, że nauczyciel historii po prostu sobie zniego zakpił, a może Amerykanin sam uznał, że czas wziąć prysznic nawet za cenępogwałcenia praw ramadanu.- Gotów jestem rozważyć przejście na emeryturę - rzekł Omar bez żadnych wstępów.Steadman mimowolnie uniósł kąciki ust - nie potrafił ukryć zadowolenia, aleopanował się i przybrał poważny wyraz twarzy.- Myślę, że to mądra decyzja, Abu Ramizie.- Ostateczną decyzję podejmę pod koniec miesiąca, a tymczasem chciałbym wziąćurlop.Kilka tygodni wolnego pozwoli mi zorientować się, czy rzeczywiście lepiej będę sięczuł na emeryturze.Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.- No cóż, będzie nam trudno poradzić sobie bez ciebie.- Steadman cmoknął przezzęby, jakby głęboko się zastanawiał, ale Omar pomyślał, że brzmiało to jak syk węża.-Pewnie sam wezmę zastępstwo i zatrudnię kogoś na pół etatu, ale jakoś to będzie.Omar czuł obrzydzenie do tego człowieka.Widział wyraznie, jak raduje Steadmanaperspektywa pozbycia się kłopotliwego nauczyciela.Wreszcie! Nikt już mu nie będzie sięsprzeciwiał, a on sam nie będzie musiał świecić oczami wobec swoich zwierzchników itłumaczyć, że skargi do miejscowych władz na jego szkołę dotyczą w istocie jednegostarzejącego się gbura i jego specyficznych metod pedagogicznych.Czasami Omar Jussefzastanawiał się, czy nie jest niesprawiedliwy wobec swoich rodaków.Bo wezmy tegoAmerykanina, myślał, miał wszystko: wolność, demokrację, pieniądze, wykształcenie, amimo to wyrósł na takiego samego dupka jak nasi urzędnicy, którzy trzęsą portkami przedwładzą i boją się zareagować nawet wtedy, gdy dochodzi do oczywistego łamania prawa.Steadmanowi nie zależało na uczniach ani na ich wykształceniu.Nie płacono mu zapoziom nauczania i nie od tego zależała jego gaża.Za parę lat wyląduje na innej ONZ-owskiej posadzie.Będzie na przykład rozdawał prezerwatywy kierowcom ciężarówek wMozambiku albo kierował kursami tkania dywanów w więzieniu dla kobiet w Kabulu.Gdy Steadman zaczął mu gratulować mądrej decyzji , Omar był bliski zmianyzdania.Czy wolno mu zostawić uczniów, skazując ich na oficjalną wersję historii, głoszonąprzez niedouków albo co gorsza - przez Steadmana? Jednakże potrzebował czasu, aby dociecprawdy i ocalić George a Sabę.Odwrócił się i wyszedł z gabinetu dyrektora.Omar Jussef wyprowadził auto ze starej kamiennej szopy stojącej za domem międzyoliwkami.Gdy okrążał dom, zauważył kątem oka, że Mariam bacznie go obserwuje z kuchni.Jej wzrok wyrażał niesłychane zdumienie, że wrócił ze szkoły o tak niezwykłej porze.Udał,że jej nie widzi, i nie zatrzymując się, wyjechał na szosę wiodącą do Betlejem i Bejt Dżala.Był marnym kierowcą, a szosa śliska po deszczu, więc jechał wolno.Nie przejmowałsię, że inni go wyprzedzają, a jeszcze mniej uwagi zwracał na tych, którzy jechali za nim i zezłością naciskali klaksony.Przestawali trąbić dopiero wtedy, gdy nadarzała się sposobność,żeby go wyprzedzić.Tak dojechał do skrzyżowania, na którym chudy policjant bezspecjalnego zapału usiłował zapanować nad sznurem samochodów.Do Bejt Dżala należałoskręcić w lewo, więc Omar wjechał wolno na skrzyżowanie i równie wolno zaczął skręcać,przez co stworzył się zator i słychać było chór klaksonów.Był przygnębiony po rozmowie ze Steadmanem.Myślał o tym wszystkim, czego siędowiedział o sprawie Abdel Rahmana.Doszedł do wniosku, że jeśli zdoła powiązać tę sprawęz George em Sabą, to wtedy odkryje, kim jest prawdziwy kolaborant.Będzie oczywiściemusiał znalezć dowody, ale pierwszym zadaniem jest ustalenie, kto naprawdę wydał LouaiaRahmana.Jeśli jednak okaże się, że Izraelczycy wpadli na trop Louaia bez pomocykonfidenta, wtedy sprawa się skomplikuje.Wszyscy bowiem domagali się głowy zdrajcy.Aatwiej więc będzie wskazać innego winowajcę, niż dowodzić, że całą winę ponosząizraelscy żołnierze, którzy byli praktycznie nietykalni.Ale przecież ktoś z całą pewnościązaczaił się na Louaia, ktoś czekał na niego w ukryciu wśród pinii i tego kogoś on - OmarJussef - musi znalezć.Spostrzegł raptem, że niewiele widzi przed sobą.Wyciągnął chusteczkę i niezatrzymując się, przetarł szybę.Mżył deszcz.Wytężył wzrok, przejechał jeszcze kawałek idopiero wtedy uświadomił sobie, że po prostu nie włączył wycieraczek.Uruchomił je, aledobrą chwilę trwało, nim dały sobie radę z kurzem i błotem nagromadzonym na szybie.Droga do Bejt Dżala była kręta.Omar mocno ściskał kierownicę.Z przeciwnej strony, z góry,jechała ciężarówka.Szybko, za szybko.Omar wystraszył się, ostro zahamował, a za nimrozległ się zgodny protest wielu klaksonów, jakby sygnał dzwiękowy był sprzężony zpedałami hamulców.Ruszył dalej.Wycieraczki zajęczały.Deszcz przestał padać.Omarzatrzymał wóz, żeby spokojnie wyłączyć zacinający się mechanizm wycieraczek.I znówruszył.Dojechał do szczytu wzgórza.Przejechał obok greckiego klubu prawosławnego, tego,w którym spotkał się z Sabą na kolacji.W świetle dnia budynek jawił się jak pogrążone wsmutku oblicze steranego życiem starca.Przed wjazdem na ostatni odcinek drogi wiodącej do domu Saby stał uzbrojonywartownik.Dał znak Omarowi, żeby się zatrzymał, co ten uczynił z takim impetem, żewartownik musiał uskoczyć na chodnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]