[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stali przez chwilę, patrząc za odjeżdżającą limuzyną, po czym David westchnął irozejrzał się wokół.- Widzę, że znalazłeś sobie piękne miejsce.Tu jest tak.- urwał, szukając w myśliodpowiedniego słowa -.tak staroświecko!- Dziewiczo, mój chłopcze - odparł Richard, udatnie naśladując cockneyowski akcent.- Tak ja to określam.Zwieżo i dziewiczo! A teraz chodz, strzelimy sobie powitalne piwko!Ruszył pierwszy schodkami na drewniany taras i pchnął ramieniem siatkowe drzwi.David wszedł za nim do przestronnej, jasnej kuchni.Jej środek zajmował sosnowy stółzawalony papierami Richarda.Całe pomieszczenie skąpane było w tańczących odblaskachświatła wpadającego przez otwarte przeszklone drzwi, które lekko kołysały się na wietrze.- Mam nadzieję, że wybaczysz mi spartańskie warunki - mówił Richard krocząc dalejdo holu.- Masz pecha, chłopie.Robimy właśnie generalny remont połowy domu i nadobydwoma pokojami gościnnymi nie ma dachu.Otworzył drzwi.Hol zasłany był grubą warstwą budowlanego pyłu, w którymodciskały się ich ślady.- To typowe dla mojej żony - sarkał Richard pnąc się po schodach.- Rozkopać całąchałupę, a potem zwiać! - Pchnął drzwi na końcu wąskiego korytarza.- Mam nadzieję, że sięnie obrazisz, jeśli ulokuję cię tutaj.To moje biuro.Co prawda nie ma tu wielu luksusów.Pomieszczenie miało mniej więcej osiem na osiem stóp, a jego powierzchnię wznacznym stopniu zmniejszała szeroka, biegnąca wzdłuż dwóch ścian półka.Zapełniały jąstojące równo segregatory i książki.Na jednym końcu w plątaninie kolorowych kabli tkwiłlaptop Richarda, obok niego zaś drukarka laserowa, faks i telefon.Wąskie łóżko byłowciśnięte za drzwi, niemal połowa kryła się pod półką.Nie było tu szafy, aczcharakterystyczny szczęk przy otwieraniu drzwi sugerował, że umieszczono na nich kilkametalowych wieszaków na ubrania.Przez opuszczone rolety nie przenikało światło dzienne,wskutek czego pokój ów jeszcze bardziej przypominał celę.Wszystkie sprzęty pokrywaławarstwa rudawego kurzu.Richard postawił walizki na podłodze i rozejrzał się z rękami na biodrach.- Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie.- Tak, jasne - bąknął David, starając się wykrzesać z siebie choć iskierkę entuzjazmu na myśl, że zamieszka w tym schowku na miotły.- Oczywiście.W sumie potrzebne mi tylkowyrko.- Dobra.Aazienka jest obok, w razie gdybyś chciał skorzystać.- Richard stanął wprogu.- Muszę jeszcze załatwić parę telefonów.Rozpakuj się swobodnie, a potem zejdz nadół, walniemy sobie po kielichu.- I wyszedł.David stał przez chwilę, wodząc wokół wzrokiem.Jezu, pomyślał, to chyba jednak niebył dobry pomysł.Znaczne lepiej czułbym się w hotelu.Poczuł mimowolny dreszcz biegnący mu po plecach.Odłożył aktówkę na półkę iroztarł nogi, które nagle zaczęły go boleć.Na czole miał krople potu.No nie, tylko nie to!Chyba nie złapał grypy od dziecka w samolocie! Tego mu tylko jeszcze brakowało.Położyłsię na zapadniętym łóżku i zapatrzył w sufit.Ogarnęła go rozpacz; po raz pierwszy odopuszczenia Szkocji poczuł znajomy tępy ból osamotnienia.Ale teraz było gorzej.Jegorozgorączkowany, oszołomiony umysł właśnie zaczynał to sobie uświadamiać.Teraz, w tymbezosobowym nieznajomym otoczeniu, był naprawdę sam.Od dzieci - i od Rachel - dzielił goocean. ROZDZIAA 12Około kolacji David nie miał już wątpliwości, że złapał jakiegoś zjadliwego wirusa oddziecka w samolocie.Bolało go całe ciało, w głowie czuł nieustający łoskot; tymczasemzamiast wymówić się jak najszybciej i położyć do łóżka, siedział z Richardem w kuchni, jadłgumowate, niedogotowane spaghetti i pił nadmierne ilości wina, sumiennie wysłuchującniekończących się wspominków z wojska z uśmiechem przylepionym do spoconej twarzy.W końcu Richard wstawił talerze do zmywarki i nie dając Davidowi wyboru dobył zkredensu butelkę whisky i dwie szklanki.Nalał do każdej potężną dawkę trunku, usiadł i pochwili wahania zaczął go wypytywać o Rachel.David nie miał ochoty wdawać się wszczegóły, toteż w paru słowach streścił przebieg wypadków.Richard wysłuchał go zuprzejmym zainteresowaniem, choć już po chwili odbiegł myślami gdzie indziej i rozmowaniepostrzeżenie zeszła na temat jego pożycia z Angie.Wkrótce to David objął rolęwspółczującego słuchacza, a Richard, pijąc dwa razy tyle co on, bełkotał o problemachtrapiących ich małżeństwo, choć są ledwie siedem lat po ślubie - otóż Angie nie może miećdzieci i odreagowuje to szastając pieniędzmi, jak gdyby te leżały na ulicy.Ostatnią kroplągoryczy był remont, podjęty bez konsultacji z mężem.Do północy David siedział i słuchał.Twarz płonęła mu z gorączki, piekące powiekizamykały się ze znużenia.W końcu czując, że dłużej nie wytrzyma, ziewnął potężnie ipodniósł się, na co Richard natychmiast przerwał monolog i jął go przepraszać, że nie daje muspać.Potem sam także wstał chwiejnie i obaj z niejakim trudem wdrapali się na piętro.David z ulgą zamknął za sobą drzwi pokoju.Usiadł ciężko na łóżku, opierając łokciena kolanach i trąc piekące oczy.Przegiął rękę, żeby zerknąć na zegarek.Wpół do pierwszej.Oznaczało to, że jest już na nogach niemal całą dobę.Westchnął ze znużeniem, dzwignął się iruszył do łazienki.Umył zęby, chcąc pozbyć się niesmaku w ustach, i ochlapał twarz wnadziei, że zimna woda złagodzi pieczenie powiek i ciężar w głowie, spowodowany zarównogrypą, jak i nadmiernym spożyciem trunków.Potem wrócił do siebie, rozebrał się i wskoczyłdo łóżka, podciągając koce pod samą brodę.Miotały nim dreszcze.Zamknął oczy, lecz jegogłowa natychmiast odpłynęła w paru kierunkach naraz.Głośne echa monologu Richarda wprawiały ją w ruch wirowy, a alkohol na przemian to wtłaczał ją w poduszkę, to porywał dogóry.David delikatnie obrócił się na bok.Potrzebował czegoś, żeby się wyciszyć.Rozejrzałsię po pokoju za jakąś lekturą, ale do wyboru miał tylko pełną półkę sprawozdań finansowychróżnych firm oraz wielką encyklopedię prawniczą.Wstał i sięgnął po aktówkę.Chyba wsadziłdo niej pismo z samolotu.Niestety, znalazł tylko teczkę z ofertą nowego dystrybutora.Lepszeto niż nic, pomyślał.Wyjął teczkę z aktówki i wrócił z nią do łóżka.Nazajutrz rano obudził go klekot wieszaków i stuknięcie otwieranych drzwi o łóżko.Otworzył oczy.Zobaczył majaczącą nad sobą bladą zmiętą twarz Richarda.- Co się stało? - wymamrotał.Richard przeczesał palcami włosy.- Słuchaj, bardzo mi przykro, ale obawiam się, żeśmy zaspali.Musimy się pospieszyć.Zaraz zadzwonię po taksówkę, bo raczej nie powinienem siadać za kierownicą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •