[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.On!I wtulała się znów cała w te ramiona, podsuwając powieki trwogą rozdygotane na oślepie-nie pocałunków. Sen że to był myślała czy omdlenie nieprzytomne?.Ocknięta ujrzy nad sobą przestrach sam: w tych oczach jego krągłych, w ust rozchyleniusuchym i rąk palących dotykaniu jej czoła i twarzy.Wtedy dopiero i serce ocknięto załopotałow piersiach, jak ptak o pręty klatki bijący.A usta, całe szlochu wielkiego pełne i oniemieniemnad tym, co się stało, rozdygotane, szukały omackiem, gwałtownie, w ramion rozpaczliwymoplocie ust jego, które teraz oto uchylały się już precz. Po coś cucił?.Po co?.51Pod ściany cofnięte koło biesiadników hipnotyzowała wciąż jeszcze ta postać w mundurze,która ich wszystkich krótkim nakazem z miejsca podniosła.I choć się odwracały było od niejoczy zimne i milczały usta, gdy się do nich zwracała, przecie automatyczna uległość jednych,popłoch innych ku niej ciążyć poczynały bezwładnie.Przecięła to niespodziana odpornośćgospodarza, który ze stanowczą flegmą zamknął okno, rzuciwszy przy tym jakieś cierpkiesłowo pod adresem pułkownika.Na rybich tedy wargach barona, w jamie włosów dyploma-tycznych zawisło zimne milczenie obecnych dzwigała się w ludziach godność.A gdy pandomu osunął się na fotel i szarpał chmurnie bak jeden, korni przed chwilą panowie poczęli sięrzucać w krzesła z demonstracyjną niedbałością gestów.Te krzeseł szurania i rozruchy skłóciło szumne wyjście śpiewaczki.Omotawszy dekolt i szyję białopuszystym boa, w ramienia sztucznym wygięciu suknię ztyłu pod stanem z lekka unosząc, piersią wypukła, biodrami wypięta, płynęła znowuż przezsalę cała w esach, w zygzakach, w arabeskach, w barokowej fanfarze wielkostołecznegoszychu.Wykraczał za nią sztywno, na publiczność jakby obrażony, prężący łydki wspodniach nieco przyciasnych barytonowy diwo, już dawno zapomniany przez kobiety.Tedyraz jeden tylko, u progu samego, skinął ludziom głową i mignął ponad nią brylantem prawicy.W długiej rotundzie na ramionach, na miedziany czub włosów zarzuciwszy z włoska swo-bodnie zwisającą chustę, zmierzała diwa ku wyjściu, gdy jej towarzysz, szamocąc się z pal-tem, monologował wciąż w eksplozjach nieustannych.Obejrzała się wreszcie za nim z cierp-kim wyrazem znudzenia na wargach.Lecz w tejże chwili cofnęła się w tył: w framudze drzwinajbliższej ujrzała wbity w siebie czarny żar oczu i jakby zębów błysk na twarzy jak kredabiałej. Bolek! wyrwało się jej z ust w szeleście sukien nagłym jak w spłoszeniu wielkiegoptaka.Lecz uspokojona obecnością towarzysza, a zwłaszcza bynajmniej nie napastniczym,raczej błędnym wyrazem w oczach Bolesława, opanowała się wnet.Tą bezpieczną odwagąkobiety i aktorki w sobie skrzepiona, pierwsza postąpiła ku niemu.Z rozedrganych warg padały mu słowa niewyrazne, gdy próbował ująć ją oburącz za pa-chy.Lecz palce jego nie zdołały ogarnąć nawet przez pół tych ramion grubych: zimne i śliskiewymknęły mu się z uchwytu jak ryby.Stało przed nim roztyłe w pysze ciało kobiety i poczuciem swego zwycięstwa w życiu takosadziste, że obezwładniać mogło wszelki odruch cudzej pasji swą postawą i tchnieniem: taksię paraliżuje impet fizyczny wobec pierzyny.Ogromem piersi obnażonych wzgardliwa, białei jak pień grube ramię przed się wystawiwszy, królowała nad nim, niby karcący majestat ko-biecego ciała. Precz!Zatrzaskał mu w uszach jedwabny szelest wleczonego trenu.Zamknęła skrzydła rotundy zatuliła się w płaszcz majestatu.Od progu odwróciła się jednak, pełna wzgardy w oczach. Och, te tęsknoty tu wasze! parsknęła w których dusza lata całe drzemie, by ocknięta,przekonać się, że cel swój już dawno zgubiła, rozkruszyła na miał marzeniem.Jak ja wastu znam! Tu wcale nie ma uczuć męskich.Tu jest tylko sentymentalizm ckliwy, patos boleją-cy i tuż, tuż za nim mściwy, szargający cynizm:wszystko starcze! I jakże tu kobiety nie mająbyć jak najbardziej parafiańsko wysztucznione? Gęsi o geście królewien to na całą Europęspecjalność waszego tu chowu.Klępy o ptasich móżdżkach na koturnach matron tym wido-kiem można się tu tylko nacieszyć.Albo te feministki wśród nich, zagadujące publicznie złesumienia swoje! Albo te starsze damy tutejsze: O! oo! oo! Trzeba się foką urodzić, aby móc52się pławić w tej zimnej atmosferze.I lawirując nieustannie między ckliwością a cynizmemmężczyzn dbać tylko o to, aby być res pek to wa ną! kończyła przeciągle, rozsta-wiając szeroko skrzydła rotundy. Och, i te wasze tu namiętności! targnęła się za chwilę w które nie wrasta żadna dal-sza chęć, nie rozpłomienia się żadna ambicja, żaden czyn: namiętności stały się tu wewnętrz-ne.Tfu!.I cóż dziwnego, że gdy je wir obcego, pogodniejszego życia porwie, unurza napewno.Wy już tylko własnym powietrzem oddychać możecie, jak te odmieńce, te płazy pod-ziemne i jak one krwawicie na słońcu, które wszystkie inne stworzenia ożywia.Ból i ból wmiłości! zatrzęsło się piersiowym śmiechem jej ciało potężne. Och, jak ja was tu znam! Apod bólem niskość i niesyte potem zemsty znęcanie się nad życiem, i wypaskudzanie siękażdemu w jego najcichszą pogodę.O, jakimże zadawnionym wstrętem przejmuje mnie te tobagno smutku północne, chłonące w siebie najbujniejsze zadatki życia.Boże, jak ja tu tonę-łam, jak ja tu beznadziejnie tonęłam!.To samo, co tu między wami uczyniłoby ze mniedziewkę waszą, niosło mnie tam na świecie wzwyż.Bo taką jest tam cena dusznej pogody,radosności życia, żywiołu, które nie wiadomo kiedy i jak przetapiają się tam na wolę i ener-gię.Roztrzęsły się te jej piersi wielkie w skrzydłach rotundy: poniosło wymowę kobiecą tam,gdzie się ona zwykle kończy w szczerość bezwzględną. Tam na świecie mówiła, patrząc nań wyniośle tam na świecie szanują mnie kochan-kowie moi.A każdy jest dla ludzi kimś ja zaś patrzałam na to stawanie się każdego z nich.Przyjeżdżam tu po latach (zamachała rękami koło oczu) och, te odżyłe zmory me dziew-częce! Patrzę, rozpytuję każdy jest najdoskonalej niczym, ale za to tęskni lub w szlachet-nej pamięci lat tylu szarga wspomnienie mściwym cynizmem.A ja tu przecie roztrwoniłamswą młodość najcenniejszą!.Ile smętku, goryczy, znużenia sobą, zmarnowania najpogod-niejszych impulsów życia we wszystkich tu spojrzeniach waszych.Brr! otrząsła się cała izatuliła w rotundę, jakby przed mgłą północną wskroś przenikającą. I patrz mówiła ujmując go niespodzianie za rękę, w tak nagłym kobiecym złagodnieniupo upuście szczerości dokąd cię ten smutek zawiódł? Chciałeś się mścić nad czymś, co jużdzisiaj jest dla ciebie zgoła obojętne, co już dawno zwiędło w marzeniu.Czy to nie najlepszydowód, że wszystkie wasze namiętności są już trupie, że nawet tą najpotężniejszą z człowie-czych: zemstą i nią nawet nie kieruje serce.Wy tu jesteście antypodami ludzi mającychjeszcze jakieś rzetelne, z natury własnej czerpane impulsy.I pomyśl tylko: za chwilę tamtadziewczyna! Tak oto wyzuty ze wszelkiej ochoty, z natury nieomal własnej, jużeś się stawałwampirem cudzej pogody i natury
[ Pobierz całość w formacie PDF ]