[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z głupiego uporu postanowiłamjednak, że prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie, niż odezwę się pierwsza.- Wygląda na to, że ty, Tibbie i Delia jesteście zdrowe - powiedziałw końcu.- Czyli nie potrzebowałyście lekarza wczoraj wieczorem.Stądwniosek, że twoim zdaniem Luis lepiej potrafi stawić czołowłamywaczowi niż ja.Zamrugałam powiekami.A więc wiedział, że Luis tutaj był.Mojąwadą jest to, że zbyt często przepraszam innych i tłumaczę się, więc itym razem powiedziałam:- Luis wpadł dziś rano po Soso.- Wpadł? - Travis uniósł brwi.- A kiedy odjechał?Czyżby próbował obudzić we mnie poczucie winy? Nie mogłamukryć rozdrażnienia.- Nie wiedziałam, że tak cię interesuje, kto przyjeżdża doSzkarłatnego Kamienia, a kto wyjeżdża.- W normalnych okolicznościach oczywiście nic mi do tego.Alewczoraj zrobiłaś na mnie takie wrażenie, jakbyś znalazła się w oblężeniui potrzebowała błędnego rycerza.Byłem dość głupi, by uznać, że to mniewyznaczyłaś tę rolę.-W jego głosie pobrzmiewał wyrzut, chyba szczery.- Ale ty odstawiłaś mnie na bok i wybrałaś Luisa.- Było zupełnie inaczej.Jedowi zepsuł się furgon w Visalii, więc niemógł wrócić na czas z zasuwami.Do tej pory zresztą nie wrócił.Luisprzyjechał zaraz po telefonie Jeda z tą fatalną wiadomością.Zaproponował.no, dokładnie to samo, co ty wcześniej.Bez zasuw wdrzwiach nie czułam się pewnie, więc poprosiłam go, żeby został.Alenaprawdę, Travis, nie znoszę, kiedy ktoś poddaje mnie przesłuchaniu.Westchnął.- Przepraszam.Ponieważ nie chciałaś, żebym pilnował domu odśrodka, po północy przyjechałem tu konno, planując rozbić obóz natwoim terenie i czatować na dworze.Ale zobaczyłem terenowysamochód na podjezdzie, więc odczekałem, póki nie stało się jasne, żeLuis nie zamierza odjeżdżać.Byłem ci niepotrzebny, dlatego wróciłemdo domu.- Potulnie się do mnie uśmiechnął.- Przyznaję, że trochę sięrozezliłem.Tym wyjaśnieniem rozwiał moją irytację.Jak mogłam być zła naczłowieka, którego jedyną intencją było mnie chronić?- Poczciwy Luis zawsze był groznym konkurentem - powiedziałTravis.- A co dopiero teraz, kiedy jest lekarzem, nie jakimś tamobdartym indiańcem ze wzgórz.- Nie wybieram przyjaciół według ich pozycji ani zamożności -stwierdziłam z oburzeniem.Travis uniósł dłonie w uspokajającym geście.- Zdaje się, że dziś rano popisuję się talentem do gaf.Prawda jesttaka, że dla sukcesów Luisa nie żywię nic prócz podziwu.Twoja babkazachowała się bardzo wielkodusznie, dając mu pieniądze na naukę wcollege'u i studia medyczne, ale muszę przyznać, że uczciwie sobie nanie zasłużył.Z zaskoczenia odebrało mi mowę.Babka Faith wysłała Luisa nastudia medyczne? Mimo że była znana ze skąpstwa i nigdy nieokazywała mu sympatii?Travis najwyrazniej zauważył moje zdziwienie, bo dodał:- Myślałem, że o tym wiesz.Pokręciłam głową.- Dlaczego to zrobiła? - spytałam.Wzruszył ramionami.- Zdaniem mojej matki, tylko w ten sposób pani Faith mogłazapewnić sobie lekarza na każde zawołanie.Naranada nie jest mekkąadeptów medycyny.Miał rację.O ile wiedziałam, zanim Luis otworzył praktykę, wmiasteczku nigdy nie było lekarza.Ale nauka w college'u i studiamedyczne drogo kosztowały.Tak hojny gest mojej babki był nie tylkonietypowy dla niej, lecz również prawie niewyobrażalny.- Musiała pożyczyć Luisowi te pieniądze - powiedziałam bardziej dosiebie niż do Travisa.- Nie.Z tego, co wiem, po prostu mu je dała.Zaczęłam rozmyślać,dlaczego ani babka, aniLuis nigdy mi o tym nie wspomnieli, tymczasem Travis zmieniłtemat.- Ustaliłem już datę przyjęcia - oświadczył.- W przyszłą niedzielę,dobrze?Już miałam skinąć głową, ale wstrzymałam się i zaczęłam liczyć dni.- Ależ to są moje urodziny.- Wiem.Czy może być lepszy pretekst do przyjęcia? Zapraszamrównież Tibbie.Nie dopuściłbym do jej nieobecności na urodzinachmamy.- Nie wiem, Travls - powiedziałam wolno, przypominając sobie, cosię stało podczas ostatnich obchodów moich urodzin w Naranadzie i jakąrolę odegrał w tym Travis.- Czy to znaczy, że nie życzysz sobie urodzinowego przyjęcia? -Travis uciekł ze spojrzeniem gdzieś w bok.- A ty co o tym sądzisz,Tibbie?Ujrzałam córkę stojącą na progu.- Słyszałam, jak pan mówił, że jestem zaproszona - odpowiedziała.-Dziękuję.- I przenosząc wzrok na mnie dodała: - Mnie się wydaje, że tofajny pomysł, mamo.Nie chciałam w obecności Tibbie mówić o przyczynach moichwątpliwości, zrobiłam więc unik:- Zastanowię się.- To zwykle znaczy tak" - poufałym tonem objaśniła TravisaTibbie.-Ale nie zawsze.Lubię przyjęcia, tylko że mama nie chodzi nanie często, więc może ona nie lubL- Nie dąsaj się, Val, będzie fajnie - nalegał Travis.- Obiecuję ci, żeubawisz się jak jeszcze nigdy w życiu.Właściwie czemu nie? Odmową rozczarowałabym Tibbie, a poza tymjakie niebezpieczeństwo mogło nam grozić na przyjęciu u Travisa?- Widzę, że mnie przegłosowano - oznajmiłam.- Wobec tego zgoda,ale proszę umówmy się, że nie ma żadnych urodzinowych prezentów.- Wspomnę o tym gościom.Co do mnie, udam, że tego niesłyszałem.- Travis, naprawdę nie chcę żadnych prezentów.- Nie odbieraj ofiarodawcy radości dawania.Tak jest w Biblii, więcsię nie sprzeciwiaj.Uśmiechnęłam się ustępliwie.Wiedziałam, że Travis zrobi tak jakchce, wbrew moim najgorliwszym protestom.Niedługo potemprzyjechał Jed i Travis uparł się, że pomoże mu założyć zasuwy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]