[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie za bardzo to zresztą rozumiał.Jordan był jakinni jego pracownicy.Pracowity i niezwykle surowy.Pragnął wykorzystaćokazję szefowania w kuchni światowej klasy hotelu.A teraz, proszę bardzo,szczerzył się w uśmiechu, czarował komplementami i swobodnie flirtował.A pozostali pracownicy.Również się uśmiechali.Wszystkich opętałacholerna mania uśmiechania się.Cóż u diabła się stało? Jakie wrażenie wywierała Meadow na ludziach?Dlaczego nie uśmiechała się w ten sposób do niego?Okłamywał ją, to pewne, ale ona odpowiadała tym samym.Obojezdawali sobie sprawę z tego, że podjęli niebezpieczną i wielopoziomową88RLT grę.Ale spali w tym samym łóżku, a na dodatek właśnie niedawnoobdarowała go pocałunkiem, który wiązał nie tylko ciała, ale i dusze dwojgaludzi.Czy nie mogła jeszcze dorzucić jednego z tych ciepłych uśmiechów?Jordan otworzył szafkę i zanim Meadow zdążyła coś powiedzieć, jużwręczał jej talerz, na którym piętrzyły się bułeczki w towarzystwie miseczkiz masełkiem i drugiej podobnej wypełnionej konfiturami.Całości dopełniałypapierowe serwetki w srebrnej obręczy.Do drugiej ręki wciskał jej szklankęmrożonej, słodkiej, imbirowo  brzoskwiniowej herbaty. Dziękuję. Dziewczyna ucałowała go w policzek. Dopilnuję,żebyśmy zjawili się tu na obiedzie. I tak mieliśmy zjeść tu obiad. Devlin wiedział, że Sam musiałdonieść o tym w kuchni.Sam zawsze był obowiązkowy.Jordan nie zwrócił na niego uwagi. Zwietnie, przyrządzę coś niesamowitego na twoją pierwszą noc whotelu. Była tu również ostatniej nocy  powiedział Devlin.Tworząc głupiehistorie o amnezji, dodał w myślach.Zdumiona, gdy okazało się, żekłamstwo jest obosieczną bronią.Jeśli to kłamstwa powstrzymywały ją przed obdarowaniem gouśmiechem, zrobi właściwą rzecz.Pozwoli jej wyznać prawdę.Tyle że ona i tak jej nie wyzna.Przecież wymyśliła to wszystko, byukryć swoje kłamstwa, by ukryć niecny zamiar kradzieży.Niemniej jednakda jej szansę. Przyszła trochę za pózno.Na pewno za pózno na obiad. Jordan mówił, jakby był zniecierpliwiony uwagami Devlina.Zniecierpliwiony!89RLT Położył rękę na ramieniu Meadow i popchnął ją w stronę drzwi. Jest piękny dzień.Leć do ogrodu i tam spokojnie zjedz. Chodzmy  powiedziała do Devlina. Jordan jest artystą, niepowinniśmy wchodzić mu w drogę. Czy mógłbym również otrzymać szklankę herbaty?  zapytałgrzecznie, ale z czytelnym sarkazmem w głosie. Jasna sprawa, szefie. Jordan odpowiedział w tym samym tonie,dorzucając jeszcze nutę ironicznej służalczości.Meadow wybuchnęła śmiechem, jasnym i perlistym.Kuchniawypełniła się tym śmiechem niczym bąbelkami najwspanialszego szampana.Devlin ze zdziwieniem skonstatował, że tej rundy już nie wygra.Bardziej zdziwił go jednak fakt, że niewiele go ta porażka obchodziła.Na pewno nie zadzwoni na policję.Nie ma mowy o tym, żeby jąwypuścił.W każdym razie jeszcze nie teraz.Nie wypuści jej, dopóki nie obdarzygo tym radosnym śmiechem.Dopóki nie odkryje jej tajemnic.Dopóki niezrozumie, dlaczego wlewała w niego nieznaną energię i sprawiała, że czułsię jak.nowo narodzony.No i dopóki nie będzie się z nią kochał.Ba! Zwłaszcza, dopóki nie będzie się z nią kochał!90RLT Rozdział 10Devlin ruszył za Meadow schodami na górę i otworzył ciężkiekuchenne drzwi.Znalezli się nagle w rozświetlonym słońcem ogrodzie.Słyszaładolatujący z oddali odgłos piły motorowej ścinającej pnie i uderzeniamłotków towarzyszące wznoszeniu ogrodowej altany.Cała posiadłośćpulsowała odgłosami wytężonej pracy.Terminy goniły i nie dość, że otwarcie zbliżało się wielkim krokami, totrzeba było jeszcze usunąć wszelkie szkody wyrządzone przez burzę. Czyż to nie piękny dzień?  zapytała.Było prawie trzydzieści stopni ciepła i niezbyt wilgotno.Delikatnywiatr chłodził rozgrzewającą się skórę. Zawsze tak tu jest o tej porze roku  odpowiedział Devlin. Zawsze? Ten dzień nie jest jak inne dni  powiedziała stanowczo,biorąc głęboki wdech. Uwielbiam, jak mieszają się zapachy oceanu isosen.Wspaniałe, prawda?Pociągnął nosem.Dotarły do niego zapachy morza i ziemiprzekopywanej przez ogrodników.Pachniało bogactwem i straszliwymsnobizmem okraszonym głupotą i dbałością o czystość krwimieszkających tu rodów.W zapachu pobrzmiewała też nuta jegobezwzględnej, przebiegłej inteligencji.To był bardzo przyjemny zapach. Spójrz na łodygi bazylii!Chciał podążyć za jej wzrokiem, ale małe roślinki wydawały się takiesame i obawiał się, że przynajmniej połowa z nich to chwasty. To ogród kuchenny.Ogrodnicy nie zajmowali się nim jeszcze, mieli91RLT dużo pracy w reprezentacyjnej części ogrodu. Więc są miejsca jeszcze ładniejsze niż to, w którym siedzimy?Podeszła spokojnym krokiem do małej furtki, otworzyła ją powoli iruszyła na zwiedzanie reszty posiadłości.Waldemar było w ruinie, gdy Devlin przejmował akt własności.Mimoolbrzymiej dumy Benjamin Bradley nie mógł sobie pozwolić na utrzymaniemonumentalnego budynku z gigantycznym ogrodem.Ale Devlin ściągnął tu cały legion architektów, dekoratorów wnętrz,sprzątaczy, malarzy i ogrodników i teraz królował nad ośmioma akrami,lasów, wybrzeża, cudownego ogrodu a jego rezydencję stanowiłwyczyszczony i wspaniale odnowiony dom pyszniący się na szczycie iwyglądający oknami na rozbijające się o brzeg fale.Szeroka drogazaczynała się przy masywnych, metalowych wrotach, mijała starą powozownię, niezle utrzymaną i pełniącą obecnie funkcję garażu, by przeciąćw końcu rozległy trawnik szpalerem różanych, kwitnących krzewów.Tak właśnie miała wyglądać ta posiadłość.Była snem Devlina isiarczystym policzkiem dla dumnego Bradleya Benjamina. Miejsce jest przepiękne, uwodzicielsko przepiękne. Ton Meadowzmieniał się, mniej było w nim upojenia chwilą a więcej rozwagi. Każdakobieta dałaby się uwieść wizją zamieszkania tutaj. O tak. Patrzył na nią i dokładnie wiedział, co miała na myśli.Czy ty dałaś się uwieść? Co?  Zamrugała powiekami, jakby nie dotarło do niej pytanie.Ach, nie.Zostałam wychowana w nieco innym duchu.Przeczuwał to.Zastanawiał się czy potrafiła odczytać jego przeczucia.Zza bujnego żywopłotu wyszła grupa ogrodników.Pchali taczkę pełnąziemi i kwiatów a na ramionach nieśli szpadle.Na widok Devlina i Meadow92RLT zatrzymali się, po czym odwrócili i ruszyli z powrotem. Nie muszą odchodzić, nie chcę przeszkadzać im w pracy powiedziała dziewczyna.Devlin złapał ją za ramię. Dostali instrukcje, żeby nie pracować przy gościach.To głównezasady.Nie komplikujmy tego bardziej. Teoretycznie nie jestem gościem. Jesteś jeszcze ważniejsza.Jesteś żoną właściciela. Podobało musię brzmienie tych słów.Podobało mu się, jak otworzyła szeroko oczy, apotem mrugnęła kilka razy, próbując ukryć zakłopotanie.Nie wiedziałajeszcze jak sobie z nim poradzić i cała sytuacja musiała być dla inteligentnejdziewczyny absolutnie wyjątkowa. Usiądzmy tam. Wskazał ogrodowy stół stojący w cieniuwiekowego dębu o pniu pokrytym gęstniejącym mchem i gałęziach takrozłożystych, że dotykały miejscami ziemi, tworząc coś na kształt zielonegonamiotu. Cóż za wspaniałe stare drzewo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •