[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.409. Wstałam wraz ze świtem.Szymekjeszcze spał.To dobrze.Wolałam umknąćpytań dokąd i po co wyjeżdżam.Sama niebardzo wiedziałam,po co.Po coś, co jest związane z Igorem.Tylko nie płacz.Z całej rozmowy z adwokatemzapamiętałam jedynie adresi godzinę spotkania.Warszawa, ulica Królewska czternaście,godzina jedenasta.Napisałam do Szymka karteczkę.Wyszłam w listopadowymrok.Złapałam taksówkę.Kazałam zawiezć się na Fabryczny.Nie bardzo pamiętam,jakznalazłam się na peronach.Na peroniedrugim stał pociąg.Ztabliczką: WARSZAWAWSCHODNIA.Wschodnia?Niech będzie Wschodnia.Wszystko mi jedno.W przedziale nikogo poza mną.Cisza była tak doskonała,że niesłyszałam nawet stukotu kół pociągu.Jakiś facetw mundurze wszedłbez ceregielii czegoś odemnie żądał coraz bardziejpodniesionym głosem.A, prawda.Zapomniałam kupić bilet.Wyjęłam wypchanysetkami portfel.Niech sobie bierze na ten bilet.Warszawa Zachodnia, Centralna czy Wschodnia?zapytał, wyciągając z torby bloczek.To tyle tych Warszaw?Zdenerwowałsię.Dokąd?Królewska czternaście,odpowiedziałam.Spojrzał na mnie, jakbymbyła jakimś dziwolągiem.Ktoś taki jak pani powinien jezdzićz opiekunem, chyba tak powiedział.Wetknął mi portfel dotorebki, zasunąłprzy niej zamek.Wysiądzie pani na Central410nym.Stamtąd krok do Królewskiej.Każdy pani powie.Proszęnie brać taksówki, oni tylko czyhają natakich pasażerów.Mapani przy sobie mnóstwo pieniędzy.Niech je pani schowa podpłaszcz.Na Centralnymgrasujązłodzieje.Zrozumiała pani?Nie bardzo.Mówił zbyt głośno.Naruszał moją bezpiecznąciszę.Tak, tak, potwierdziłam, co do słowa.Zajrzę dopani,chyba tak powiedział, nie wiem, ponieważ chciałam, abywreszcie wyszedł.Pociąg zatrzymywał się trzy razy na jakichś stacjach.Wypełnił się ludzmi.Mój przedział również.Trzy grube kobietynieomal wcisnęłymnie w okno.Cuchnęły potem.Rozmawiały.Zmiały się.Zapominając o płaszczu, ściskając torbę,wyszłam na korytarz.Mignęły mi oddalające się perony znapisem WARSZAWAZACHODNIA.To ta Warszawa, z której na Królewską kilka kroków?Trudno, wysiądęnanastępnym,wezmę taksówkę.Na korytarz ze wszystkich przedziałów powychodzili ludzie.Pociąg hamował.Rozgadany tłum popychał mnie kuwyjściu.WARSZAWA CENTRALNA.Odniosłam wrażenie, że tu jużkiedyś byłam.Byłam, nie byłam?Czy to ważne?Wjechałam ruchomymischodami na górę.Plątałamsięw labiryncie jaskrawo oświetlonych korytarzy.Nie wiem jak411. długo.Chyba jednakdługo.Zresztą, nieważne.Najwyżejsięspóznię.To ten adwokat Jakiśtam ma do mnie sprawę, nie jado niego.Szklanedrzwi rozsunęły się,znalazłam się naulicy.Wiałprzenikliwy wiatr.Padał mokry śnieg.Przeszłam chyba wieleulic.Co to za miasto, że nigdzie nie ma taksówek?Czy napewno wysiadłam w Warszawie?Czego pani szuka?zapytał ktoś.Uciekłam, ściskająctorebkę.Znalazłam się nagle znowu przed dworcem.WARSZAWACENTRALNA.Rząd taksówek.Taksówkarz spojrzał na mnie, jakbym była jakimś dziwolągiem.Nie wożę świrów, powiedział.Pokazałam mu wypakowany setkami portfel.Chcę na Królewską czternaście.Niejestem świrem.Roześmiał się.Jego śmiech przebił się przez moją ciszę,w którą zaczęły się wlewać obce, wrogie dzwięki.Zatkałamuszy.Zamknęłam oczy.Trochę lepiej.Jezdziłi jezdził.A niechsobie jezdzi.Byle nie gadał.Nie gadał.W taksówce było ciepło.Nawet nie sądziłam, żetak przemarzłam i przemokłam od śniegu.Znieg?Dwudziestego ósmegopazdziernika?Tylko nie płacz.Ach, prawda.Jest listopad.Siedzę w taksówce.Jadę naKrólewską czternaście.412Taksówkazaparkowała przy krawężniku.- Koniec trasy.Trzy stówki się należy.Aż trzy?Aniech tam.Wyjęłam zwitek banknotów.Pewnozadużo, lecz nie chciało mi się liczyć.- O cholera!- powiedział.-Za taki szmal mogę na paniączekać choćby do wieczora. Wszystko mi jedno.Poczeka, nie poczeka.Co za różnica?Jedenastopiętrowy budynek przy Królewskiej czternaście zaplątał mnie wlabirynt korytarzy.Z windy nie skorzystałam.Czy adwokat mówił, na którym piętrze mieści się jego kancelaria?Nie pamiętałam.Wędrowałam dziesiątkami długichkorytarzy.Mijałam dziesiątki drzwi przeróżnych firm.Wszędzie panowała cisza,zaś leżące na posadzcechodniki tłumiłymoje kroki oraz kroki nielicznychinteresantów.Było ciepło.Moja przemoczona do bieliznysukienka wyschła.Właściwieto mogłabym tu zostać.Skulić się pod ścianą izasnąć.Straciłam rachubę pięter.Wszystkie korytarze i wszystkie drzwi były do siebie podobne.Zeszłam zpowrotem naparter i rozpoczęłam od nowa szukanie kancelarii mecenasaJakiegośtam.Kogo pani szuka?zapytałatutejszapani wozna,pchająca takdoskonale mi znany zestaw dosprzątania.Nie patrzyłana mnie jak na dziwoląga.Patrzyła z ciekawością i współczuciem.413. Powiedziałam,że kancelarii adwokackiej.To będą czwarte drzwi na lewo.Rzeczywiście.Tabliczka głosiła, żeto KANCELARIA ADWOKACKA.Pod nią, na drugiej, o wiele mniejszej, wymieniono szereg nazwisk.%7ładne nie kojarzyło misię z adwokatem Jakimśtam.Za półokrągłym stołem, podobnym do sklepowej lady, obstawionym telefonami, siedziałamłoda kobieta.Jałmużny nie udzielamy.Mimowolnie poprawiłam włosy.Obciągnęłam sukienkę.Kierowca taksówki uznał mnie zaświra, ta kobieta tutaj zażebraczkę.A niechim tam.Jestem umówionana jedenastą z adwokatem.Z którym?głos tej kobiety rozdzierałtrzaskiem moją bezpieczną otulinę ciszy.Kazałmi przyjechać na jedenastą.Z Aodzi.Sprawdzę.Jak pani godność?Godność?Nazwisko, imię - podniosła głos kobieta.- Też pani nierozumie?Co pani w ogóle rozumie?Królewskaczternaście.Godzina jedenasta.MecenasJakiśtam.W sprawie spadku po redaktorze Niewiadomskim.Bardzo wysoki mężczyzna pojawiłsię niemal natychmiast.Przedstawił się: StefanStarczewski.Zapraszam do siebie, pani Katarzyno.414Poza biurkiem niczegowięcej z jego gabinetu nie zapamiętałam.Może jeszcze tylko kubek gorącej kawy z koniakiem oraz smak zbyt słodkich ciasteczek.Popijałam kawę, gryzłam ciasteczka, amecenas Stefan Starczewski odczytywał coś z jakichśpapierów.Niczego nie rozumiałam.Poza tym, że Igor swoim spadkiem narobił i tu kłopotów.Wiem, to dlapani w jej obecnym stanie bardzo trudne.Jeżeliudzieli mi pani pełnomocnictwa, załatwię czynności Proceduralne, odprowadzę od spadkupodatki.Bardzo proszę.Udzielam.W takim razie podsunął mi pismo niech panipotwierdzi swoim podpisem.Podpisałam.Mogę wrócić do domu?Do swojej ciszy?Ciszy?powtórzył jak echo adwokat.Przypominam, że muszę wypełnić ostatnią wolę pana Niewiadomskiego.Mam paniązawiezć do jego mieszkania.Zresztą, należącego już do Pani.Dobrze.Byle szybko.Chcędo domu.Pani Katarzyno?Gdzie pani płaszcz?Nie wiem.Chyba został w pociągu.Przyszła pani piechotą z dworca?Przyjechałam taksówką.Ale zapłaciłam, mam pieniądze.Kierowca powiedział, że będzie na mnie czekał nawet do wieczora.Uczynnyczłowiek.415. Rozumiem.Pani Katarzyno.Zanim zawiozę panią domieszkania redaktora, trzeba kupić dla pani ciepły płaszcz.Temperatura spadła do minus ośmiustopni.Pada gęstyśnieg.- Pada?Niech pada.- PaniKatarzyno, najpierw kupimy płaszcz.Jeżeli zabraknie pani pieniędzy, pożyczę.Następnie pojedziemy na Wilczą siedem.Dałem swemu klientowi słowo honoru, że zawiozętam panią.Rozumie pani, co mówię?Chyba rozumiałam.Zresztą wszystko jedno: rozumiałam,nierozumiałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]