[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez słowa pomogliśmy sobie nawzajem stanąć na nogi i na nowo podjęliśmyprzeprawę, obchodząc zbiornik.Resztki światła szybko znikały, a bagienne hałasy wokół nassię nasiliły.Mgła się kłębiła i otwierały się w niej mroczne usta z ruchomymi zębami ieterycznymi językami.Martwe gałęzie zaczepiały się o nasze ubrania i drapały nas w golenie.Jednak nie martwiły mnie te przeszkody, gdyż zauważyłem po bokach dziwne migotanie.Migotanie, które z każdą minutą się nasilało.W końcu dotarliśmy do wzniesienia.Choć nie za bardzo wysokie, było, na cowcześniej liczyłem, suchsze od bagien.Struchlałem jednak.Na górę nie prowadziła żadnaścieżka! Zbita kępa drzew tworzyła gęstą siatkę gałęzi, które splatały się tak ściśle, że nawet mój magiczny wzrok nie mógł ich przeniknąć.Tylko kilka przerw w zaroślach ukazywałozadrzewione tunele między pniami.Tunele.Ta wizja mnie zainspirowała.Być może udanam się znalezć schronienie.Hallia złapała mnie za ramię.- Te światła! Zbliżają się w tę stronę.To bagienne upiory, jestem tego pewna!Z bagna dobiegł złowieszczy, upiorny wrzask.Potem usłyszeliśmy kolejny, a po nimjeszcze jeden.- Chodzcie szybko.Rzuciłem się do drzew.Przeszedłem nad grubymi korzeniami i poprowadziłem moichtowarzyszy do wąskiej przerwy między gałęziami.- Teraz ostrożnie.Te ciernie wyglądają morderczo.Kiedy weszliśmy skuleni do wąskiego tunelu, za nami rozległy się kolejne mrożącekrew w żyłach krzyki.Natychmiast osaczyła nas ciemność, a także ostry i słodki zapachjodłowych szyszek.Tunel skręcał w lewo, w stronę środka kępy, potem w prawo, potemznów w lewo.Za każdym razem, kiedy się rozgałęział, wybierałem trudniejsze przejście,zakładając, że w ten sposób będziemy bezpieczniejsi.Kiedy wpełzałem coraz głębiej, kolcerozrywały mi tunikę, kłuły mnie w kolana, szyję i ramiona.Za mną Ector krzyknął z bólu.Hallia uderzała o ziemię pięścią jak rozezlona łania tupiąca kopytem.Po jakimś czasie dotarliśmy do szerokiego miejsca w tunelu.Otaczało nas może pięćsękatych, wyżłobionych pni.Sklepienie z cierni było zbyt nisko, żebyśmy mogli sięwyprostować, ale starczało miejsca, żeby usiąść albo uklęknąć.Domyślałem się, żeznalezliśmy się nieopodal środka zagajnika.Oparłem się plecami o jeden z pni, liżąc skaleczenie na wierzchniej stronienadgarstka.- Cóż, tu możemy przenocować.- Spałem już w gorszych miejscach - odparł Ector, naciągając szaty na poobijanegolenie.Hallia zwinęła się jak jelonek we wgłębieniu między korzeniami.- Tak, to w zupełności się nada.- Dotknęła mojego uda.- Jak się czujesz?- Niezle.- Przydałoby się nam tylko - powiedział w mroku Ector - coś na kolację.Przypomniałem sobie o warzywie i wyciągnąłem je ze skórzanej torby.Choć byłonieco zgniecione, skórka pozostała nietknięta.Odłamałem kawałek, przyłożyłem do nosa ipowąchałem.Od razu rozpoznałem mocny zapach, intensywny jak woń opiekanego mięsa. - Co tak pachnie? - zapytał chłopiec.- Nasza kolacja - odparłem.- To warzywo używane przez piekarzy w Slantos, dalekona północy, do wyrobu jednej z ich specjalnych odmian chleba.Znalazłem je na bagnie.Hallia przysunęła się bliżej.- Czy jesteś go pewien?Rozerwałem soczyste warzywo, po czym oblizałem palce.- Jestem zbyt głodny, żeby w to wątpić.A poza tym ten zapach zawsze będzie mitowarzyszył.Podałem obojgu po kawałku, po czym zabrałem się do wyjmowania ze środkawarzywa szerokiego, płaskiego nasiona.Nawet w mroku mój magiczny wzrok uchwycił jegociemnoczerwony połysk.Położyłem je na ziemi i uderzyłem końcem laski, rozłupując naczęści.Rozdzieliłem je, choć wcześniej kilka z nich sam zjadłem.Kiedy je przeżuwałem,kawałki nasiona popękały, uwalniając smak.A także coś jeszcze, dzięki czemu uwierzyłem,że odzyskam miecz - i dożyję czasów, kiedy będę nim znów władał.- Mmm, co za smak - skomentował Ector, a po brodzie skapywał mu strumień soku.-Ten chleb musi być wyborny.- Jest - odparłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •