[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wystarczy  odrzekłem  żebyś był teraz rozsądny, żebyś teraz nie widziałupiorów.Kochasz ją.Zacząłeś ją kochać, Julika nie umarła, wszystko jest jeszcze moż-liwe.Wstydziłem się trochę, ale wydawało mi się, że takie frazesy uspokajają Stille-ra. Masz jeszcze papierosa?  zapytał, żeby tylko nie iść do łóżka i nie zostaćsam.Byłem w pidżamie; nie miałem przy sobie papierosów. Twoja żona z pewno-ścią nie mogła spać  rzekł Stiller  kochałem twoją żonę.Kocham ją jeszcze  dodałdla porządku  wiesz przecież o tym. Robił coraz dłuższe pauzy. Dajże spokój mruknął, kiedy odsunąłem puste butelki, żeby się o nie nie potknął i znowunie narobił hałasu. A może myślisz, że w ogóle nigdy nie kochałem?  zapytał nie-pewnie. W ogóle nigdy?  Na jego twarzy coraz wyrazniej malowało się zmęczenie.%7łebym tylko nie był tak cholernie wybity ze snu  powiedział niby zamierzając odejść.  Musisz wypocząć  powiedziałem  jutro o dziewiątej ją zobaczysz. Jegopapierosy, niebieskie gauloisy, leżały obok krzesła na dywanie. Dziękuję!  rzekł, kiedy mu podałem paczkę, włożył w usta gauloisa, wyjął gopo chwili, choć trzymałem w ręku zapaloną zapałkę, powtórzył:  Jutro o dziewiątej jązobaczę!. Potem zapalił, jak gdyby dym był pożywieniem. Nie myślisz, że onaumrze, prawda?Odparłem nieostrożnie: Dopóki nie dzwoni telefon, nie ma powodu do obawy. Słowo się rzekło, nie mogłem już cofnąć bezsensownej uwagi, która dała wi-domy punkt oparcia dla jego niepokoju.Stiller spojrzał na czarny telefon.Musiałemmówić dalej. Musisz być przygotowany na to, że i Julika kiedyś umrze.Prędzej czypózniej.Jak my wszyscy.Musisz być na to przygotowany. Stiller palił w milczeniu.Długo nie wiedziałem, o czym myśli.Wreszcie rzucił papierosa do kominka lub przy-najmniej obok niego, gotów już naprawdę odejść.Marzłem, ogień na kominku wygasł,nie było już drzewa. Może to jednak dobrze  rzuciłem znowu frazes  żeśmy ze so-bą pomówili.Stiller skinął głową bez przekonania, siedział jak przedtem, na skrzyni, podpie-rając się rękami; wyglądał tak, jakby czekał na przypływ siły. W rzeczywistości  powiedział  zaszedłem dokładnie do punktu, od któregopowinienem był przed dwoma laty zacząć, ani o krok dalej! I znowu dwa lata straco-ne.Nie chcę cię nudzić, Rolfie, ale. Widząc, że drżę, dodał:  To było do zrobie-nia! Bez cudu, wierz mi, to dałoby się zrobić, ona i ja, tacy, tacy jesteśmy.Nie wtedy,ale teraz, przed dwoma laty, teraz po raz pierwszy; teraz i tutaj. Stiller nie chciałpłakać, bronił się przed tym, wstał. Dziś przed południem w klinice  powiedział nie, to przecież było wczoraj. Azy spływały po jego całkiem spokojnej twa-rzy; chciał coś powiedzieć. To by się dało zrobić  powtórzył nie mogąc dokończyćzdania. W takim razie da się zrobić!  powtórzyłem za nim  zobaczysz!  Dziwnarzecz, przez chwilę zachowywaliśmy się tak, jak gdyby Stiller wcale nie płakał.Stałgdzieś w środku pokoju z rękami w kieszeniach, niezdolny do wydobycia z siebie sło-wa.Widziałem jego plecy, nie widziałem twarzy, czułem, że płacze, że nic przez tenpłacz nie słyszy, mówiłem o jego  zeszytach tylko po to, żeby nie być niemym wi-dzem. W każdym razie wiesz rzecz najważniejszą  powiedziałem między innymi wiesz, że niczego nie załatwia fakt, że jedna ze stron pakuje sobie na przykład kulę w łeb.Któż to potrafi opisać, jak się o tym dowiedziano! Ale ty wiesz, choć sobie tego niemożna wyobrazić.Może masz śmieszne pojęcie o tym, co to znaczy być wierzącym;może przypuszczasz, że jeśli człowiek wierzy, to jest pewny, mądry, ocalony i tak dalej.A ty wcale nie czujesz się pewny, więc nie wierzysz, że jesteś wierzący.Czy nie tak?Nie możesz sobie wyobrazić Boga, więc wmawiasz w siebie, żeś go nigdy nie doznał. Wydawało mi się, jakby Stiller był rad, że mówię. O ile znam twoje życie, rzucałeśzawsze wszystko dlatego, że jesteś niepewny.Nie jesteś prawdą.Jesteś człowiekiemgotowym często do zrezygnowania z nieprawdy, z niepewności.Czyż nie oznacza to, żewierzysz w prawdę? W prawdę, której nie możemy zmienić, a nawet zabić  która jestżyciem. Zegar stojący w sieni zaczął terkotać, jak zawsze przed wybiciem godziny;była trzecia. W twoich zeszytach dziwnie mnie uderzało  ciągnąłem dalej, żeby tyl-ko coś mówić  że ciągle próbowałeś akceptować siebie samego, nie akceptując czegośtakiego jak Bóg.I okazuje się, że to jest niemożliwe.On jest tą siłą, która może ci po-móc do istotnego akceptowania samego siebie.Wszystkiego tego doświadczyłeś! Imimo to powiadasz, że się nie możesz modlić; piszesz o tym również.Czepiasz siębezsilności, którą uważasz za swoją osobowość, a przy tym znasz swoją bezsilność takdokładnie  i wszystko to z przekory, tylko dlatego, że nie jesteś siłą.Czy tak nie jest? Oczywiście Stiller nie odpowiedział. Sądzisz, że musi cię to zmóc, inaczej coś sięnie będzie zgadzało.Nie chciałbym blagować.Zdumiewa cię, że sam musisz jeszczebłagać o to, żeby móc wierzyć; a potem boisz się, że Bóg to po prostu twój wymysł.Długo jeszcze mówiłem, wreszcie urwałem.Oczywiście nie spodziewałem się,że Stiller będzie mnie słuchał, lecz mówiłem tylko po to, by nie być niemym świad-kiem jego płaczu.Myślami był gdzie indziej. Jej twarz  powiedział nagle  to wcale nie jej twarz, Rolfie, nigdy nią nie by-ła!Dalej nie mógł mówić.Płakał, chyba nigdy nie widziałem tak płaczącego męż-czyzny.Stał wyprostowany z rękami w kieszeniach.Nie wyszedłem z pokoju; mojaobecność nie odgrywała już roli.W tej chwili próbowałem usilnie przypomnieć sobietwarz Juliki, widziałem jednak tylko maskę z ubiegłej jesieni, która już nie była twa-rzą, ten szloch z otwartymi, zdrętwiałymi ustami, dwie małe, równie zdrętwiałe pięścina jej kolanach, nieme drżenie porażonego ciała pełnego śmiertelnej trwogi; ale tegonie chciałem sobie teraz przypominać.Postanowiłem następnego ranka udać się rów-nież do kliniki, żeby zobaczyć panią Julikę choćby na krótko.  Powiedz coś  prosił Stiller, kiedy wreszcie, wyczerpany płaczem, zauważyłznowu moją obecność. Wszystko, co mogłem ci powiedzieć, to już powiedziałem; Julika nie umarła i powtórzyłem:  I ty ją kochasz.Spojrzał na mnie tak, jak gdybym mu coś objawił.Czuł się jeszcze niepewnie nanogach, spojrzenie miał mętne, zdaje mi się jednak, że wytrzezwiał.Powiedział cośpochlebnego o naszej przyjazni, o mojej dobroci, ponieważ znowu przesiedziałem znim prawie całą noc, pocierał woskowe czoło. Jeżeli cię boli głowa  powiedziałem  mam na górze saridon.Tego już nie słyszał. Masz rację  powtórzył kilkakrotnie  jutro o dziewiątej ją zobaczę. Na-reszcie stanęliśmy na progu; byłem śmiertelnie znużony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •