[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pogrzeby muszą być rezerwowane z wy-przedzeniem.- Sherry?- Nie, dziękuję.Chyba wrócę na swoje ranczo.- Londyn chce długiego opłakiwania.Była naszym krzyżem, ale znosi-liśmy go mężnie.Możesz ją długo opłakiwać? Ja też nie.Chce mi się rzygać.Te słowa padły tak szybko i Coleridge powiedział je z takim przewrot-nym przekonaniem, że Woodrow początkowo sądził, że się przesłyszał.- Pellegrin uraczył nas gównem - mówił dalej Coleridge ze zjadliwąpogardą.- Możesz to zaakceptować?- Tak myślę.- To ci dobrze.Ja nie jestem pewien.Wszelkie skargi niedotyczące sprawurzędu, które składała gdziekolwiek - ona i Bluhm - razem albo z osobna -do kogokolwiek, nie włączając ciebie i mnie - wszystkie te jej zbzikowanepomysły - o zwierzętach, warzywach, polityce czy lekach.- długa, nie dozniesienia pauza, podczas której oczy Coleridge'a spoczęły na nim, a tlił sięw nich ogień heretyka namawiającego do zdrady - są poza naszą kompeten-cją i gówno o nich wiemy.Jasno się wyraziłem? A może mam to napisać naścianie sympatycznym atramentem?- Wyraziłeś się jasno.- To Pellegrin jasno się wyraził.Tak, ten to umie się jasno wyrazić.- Pewnie.- Czy zatrzymaliśmy kopie tych materiałów, których nigdy ci nie dała?Tych, których nigdy nie widzieliśmy, nie dotykaliśmy i którymi w żaden spo-sób nie pokalaliśmy naszego śnieżnobiałego sumienia?- Wszystko, co nam dawała, szło do Pellegrina.- Jakie to sprytne z naszej strony.Jesteś dobrej myśli, prawda, Sandy?Uszy do góry i tak dalej, z poprawką na czas próby i na to, że trzymasz jejmęża w pokoju gościnnym?55 - Tak mi się zdaje.A jak ty się czujesz? - zapytał Woodrow, który odjakiegoś czasu, zachęcany przez Glorię, patrzył z zadowoleniem na rosnącąrysę między Coleridge'em a Londynem i zastanawiał się, jak najlepiej towykorzystać.- Nie do końca jestem dobrej myśli - odparł Coleridge bardziej szczerzeniż kiedykolwiek.- Wcale nie jestem tego pewien.W ogóle cholernie mi brakpewności, czy mogę się pod którąś z tych rzeczy podpisać.I chyba nie mogę.Odmawiam.Sknocę wszystkie zabiegi Bernarda, hak mu w smak, Pellegrina.Pieprzyć je.A on cholernie słabo gra w tenisa.Muszę mu to powiedzieć.Parę dni temu Woodrow powitałby z radością taki dowód rozłamu i zro-biłby wszystko, co leżało w jego skromnych możliwościach, żeby ów roz-łam poszerzyć, ale wspomnienia szpitala nawiedziły go z siłą, której nie byłw stanie się oprzeć i przepełniły go wrogością wobec tego świata, w którymczuł się jak więzień trzymany przemocą.Spacer z rezydencji WysokiegoKomisarza do jego własnej zajął mu nie więcej niż dziesięć minut.Po dro-dze stał się ruchomym celem dla szczekających psów, żebrzących dzieci,które biegły za nim, wołając:  pięć szylingów, pięć szylingów", i zmotory-zowanych dżentelmenów, zwalniających, żeby zaproponować mu podwie-zienie.Zanim dotarł do swoich drzwi, przeżył najbardziej szarpiące sumie-nie chwile swojego życia.W sali szpitala Uhuru stoi sześć łóżek, po trzy przy przeciwległych ścia-nach.Na żadnym nie ma prześcieradeł ani poduszek.Podłoga jest z betonu.Są świetliki w suficie, ale nie otwierają się.Jest zima, ale w pokoju nie czućpowiewu wiatru, a smród ekskrementów i środków dezynfekcyjnych jest takgwałtowny, że Woodrowowi zdaje się, że można go połknąć, a nie pową-chać.Tessa leży na środkowym łóżku po lewej i karmi piersią dziecko.Spo-gląda na nią jako na ostatnią, robi to z rozmysłem.Aóżka obok są puste, leżąna nich tylko gumowe płachty przypięte do materacy.Po drugiej stronie bar-dzo młoda kobieta kuli się na boku, głowę trzyma płasko na materacu, jednoramię zwisa bezwładnie.Kilkunastoletni chłopiec kuca na podłodze tuż przyniej, jego pełne błagania, szeroko otwarte oczy wpatrzone są w jej twarz,wachluje ją kawałkiem kartonu.Obok nich dostojna stara kobieta o białychwłosach siedzi wyprostowana, czytając Biblię misyjną przez okulary w ro-gowej oprawce.Nosi bawełnianą kangę, taką jaką sprzedaje się turystom.Dalej za nią kobieta ze słuchawkami na uszach krzywi się na to, co słyszy.Pobrużdżona bólem twarz ma głęboko uduchowiony wyraz.Woodrow chło-nie to wszystko jak szpieg, kątem oka obserwując Tessę.Zastanawia się, czyjuż go zobaczyła.56 Zobaczył go Bluhm.Unosi głową, ledwie Woodrow niezręcznie wkra-cza do sali.Wstaje ze swego miejsca przy łóżku Tessy, potem nachyla się,żeby powiedzieć jej coś do ucha, po cichu podchodzi do niego, podaje murękę i szepce:  Witamy" -jak mężczyzna do mężczyzny.Witamy, ale wła-ściwie - gdzie? Witamy u Tessy, dzięki uprzejmości jej kochanka? Witamyw tej śmierdzącej piekielnej dziurze letargicznego cierpienia? Ale jedynąodpowiedzią Woodrowa jest pełne szacunku:  Miło cię widzieć, Arnoldzie" -a Bluhm dyskretnie wychodzi na korytarz.Angielskie kobiety karmiące dzieci, wedle ograniczonej wiedzy Woodro-wa na ten temat, okazują skromność i powściągliwość.Tak, oczywiście, po-stępowała Gloria.Rozpinają się z przodu, a potem używają różnych sztu-czek, żeby zasłonić to, co jest pod spodem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •