[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie myśl sobie, że z twojegopowodu albo coś takiego.- W ogóle tak nie myślałam.- No to nastawiaj wodę na rosół, skoro już tak poszalałaś z tymi kurami.- Lora, nie.- Co nie?- Nie z tych kur.One są jak.jak trupy.Lora chwyciła się za głowę.- Matko święta, co za różnica! Przecież tak samo zabiłaś je siekierą!- Zamordowałam je, to co innego.Nie mogę.-No więc spraw im pogrzeb, a potem oddaj się w ręce policji! - wybuchłaLora.W gruncie rzeczy potrzebny byl jej ten wybuch; nagromadzoneobawy i wątpliwości zamieniły się w jakieś konkretne emocje.Zrobiło sięjej lżej.- Tyle zmarnowanego drobiu - dodała z niesmakiem.- Pomyślteraz, co zjemy na obiad, bo ja nie mam pomysłu.A jeszcze mamygościa.- Ja nie.Ja.- Michał poderwał się, znów onieśmielony -muszę jechać! -I już go nie było.Matylda zakopała kury za oborą - poukładała je z wielką czcią jedną przydrugiej, przysypała kilkoma łopatami przemarzniętej ziemi i powiedziałana koniec parę słów, które im się należały.Potem wróciła do domu.Loraspała na kanapie.Patrząc na nią przez chwilę, Matylda pomyślała, żewygląda jak zmęczone długą zabawą dziecko.Wiele razy widziała jąśpiącą, ale jeszcze nigdy nie dostrzegła na jej twarzy takiego spokoju jaktego popołudnia.Dotąd nawet Lora we śnie była Lorą ciągle szukającąnie wiadomo czego.Teraz jakby wbrew woli podjęta decyzja o losachWzgórza złagodziła jej rysy i dała spokojny oddech.Matylda okryła jąkocem, usiadła na oparciu kanapy i dopiero wtedy, po raz pierwszy odmiesięcy, odetchnęła z ogromnym spokojem i ulgą.I niemal w tej samejchwili zaczęła drżeć na całym ciele.Obejmowała się ramionami i łapałagłębokie oddechy, ale ciało za nic nie mogło się uspokoić.Wiedziała, żespływa z niej wielomiesięczne napięcie, więc ciągle trzęsąc się jak wgorączce, wyszła z domu i stała na mrozie, póki wszystko nie minęło.Potem ugotowała kartofle, obsmażyła je na resztce oleju, dołożyła do tegoogórki konserwowe ze słoika i dopiero wtedy obudziła Lorę.Zjadły kolację w milczeniu, spoglądając leniwie i bez żadnej nadziei wokno, a kiedy potem Matylda sprzątała ze stołu, Lora mruknęła podnosem, że nawet to było niezłe.Takie; nic.Przez pewien czas życie na Wzgórzu toczyło się z pozoru normalnie.Chwila mijała za chwilą, godzina za godziną.Dni robiły się coraz dłuższei cieplejsze.Każdy dzień zdawał się być cichszy i spokojniejszy odpoprzedniego.W Matyldzie tkwił jednak mimo wszystko nieustającyniepokój, a senna apatia Lory, leniwe spojrzenia przesuwające się poprzedmiotach i drżenie rąk - wszystko to przypominało stany, w jakichLora znajdowała się na kacu.Ale nie piła od wielu dni i Matylda dobrze otym wiedziała.- Wszystko jest takie niestałe i nie wiadomo do czego prowadzi -odezwała się wreszcie pewnego popołudnia, kiedy robiły porządki wszafkach kuchennych, jakby zmęczona własnym stanem.-Powierzchowne - dodała, ledwo otwierając usta.- Co? - odważyła się zapytać Matylda, przeczuwając, że filozoficznanutka w tonie Lory nie wróży nic dobrego.Zycie, usłyszała w odpowiedzi, całe jej życie.Płytkie jak wyschniętarzeka, do której suchą nogą może wejść każdy mężczyzna.I wyjść.Nieczuje do siebie odrobiny szacunku.Jak w takim układzie liczyć naszacunek ze strony innych? I żeby stawała na głowie, nic nie może wsobie zmienić.Wie, że już się nie zmieni, tak będzie do końca.A potem?%7łałosny finał żałosnego życia.- Nie mam pojęcia, czemu nagle tak to roztrząsasz - zareagowała Matylda,chcąc przerwać wywody Lory.- Czemu nagle zabolała cię własnamoralność? I co to właściwie jest? Ja nie oceniam nikogo, ale wiem, że cina wskroś moralni wyrządzają innym większe lub mniejsze krzywdy.Tynikomu nie robisz krzywdy.Chyba że sobie samej.- A Róża?- Och, Róża.- Matylda wysunęła pustą szufladę i zaczęła ją dokładniewycierać.- Widać tak to miało być.- Nie broń mnie.Wiem, jaka jestem.W każdej chwili mogę dokumentnieschrzanić sobie życie.Sobie lub innym.- Do czego zmierzasz? - zapytała Matylda wprost.Lora jakby czekała nato pytanie.- Nie zasługuję na Edwarda.Nie mam prawa poniżać go czy wręczośmieszać.Nie jego.Pewnego dnia jakiś facet znowu zawróci mi wgłowie, a ja nie znajdę w sobie żadnego hamulca, żeby kolejnej żałosnejsytuacji zapobiec.- On cię tak kocha.- Odchrzań się, Matylda - warknęła Lora.- Nie udawaj, że nie rozumiesz,o czym mówię.- Mówisz o sobie, ale mam wrażenie, jakbyś mówiła o jakimś śmieciu itego tylko nie rozumiem.- Daj spokój.Nigdzie i przy nikim nie zagrzeję miejsca na czas, którypozwoliłby mi się do kogoś czy czegoś przywiązać.To wszystko.Matylda poddała się.- Byłabym dumna i szczęśliwa - zauważyła jednak na koniec - gdyby ktośmnie tak kochał jak ciebie Edward.- Myślałby kto, biedna, niekochana przez nikogo Matylda.Wkurza mnie,jak robisz z siebie taką ofiarę losu.A Michał to co? - zaatakowała Loraotwarcie.- Michał? Michał Duszny?- Nie, Michał Anioł!Matylda posmutniała nagle.Usiadła na podłodze, skrzyżowała nogi iobjęła je rękoma.- Michał od czasu do czasu ma ochotę się ze mną przespać.Ja też, więc toproste.- A nie przyszło ci czasem do głowy, że potrzebuje twojej bliskości nietylko fizycznej?Matylda wzruszyła ramionami.-Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.Dla Michała jestem dużymzwierzątkiem o wrażliwości małej kobietki.- Sama na to wpadłaś? - Lora pochyliła głowę, żeby ukryć rozbawienie.- On mi to kiedyś wymamrotał.- W jakiej sytuacji? - Lora nie próbowała już ukryć rozbawienia.- Intymnej.Interesują cię szczegóły?W jednej chwili parsknęły śmiechem.Matylda poczuła się prawieszczęśliwa, że ponury nastrój Lory gdzieś się ulotnił.Usiadły na ławie,popatrzyły na siebie z uśmiechem i wtedy Lora powiedziała:- Też nie mogę powiedzieć, żebym cię nie lubiła.Matylda nigdy w życiunie słyszała takiej niedorzeczności.- Ale.ale jak to?- Normalnie, idiotko.Nawet cię lubię.Czasami.Jak siostrę.- Nikt nigdy mi nic takiego nie powiedział.- Ja też ci więcej tego nie powiem.Dość tych czułości.Matylda zaczęła chodzić po kuchni z rękoma przyciśniętymi dopoliczków, nie mając odwagi spojrzeć na Lorę, obgryzającą jakby nigdynic paznokcie.- Ale ja przecież chciałam cię zabić! - zawołała nagle w olśnieniu.- Wiem.Ze sto razy o tym mówiłaś - skwitowała Lora ze spokojem.- Raz o mało.prawie że.- To prawda.Mało brakowało.Już czułam ostrze siekiery na szyi i chybazaczęłam się wtedy modlić.Nie wiem, o co.Chyba tak ogólnie; człowiekw szoku nie jest w stanie myśleć trzezwo.- Wypluła bezceremonialniekawałek paznokcia.-Ale byłaby heca, gdybyś mnie wtedy zabiła.Przez kilka sekund patrzyły na siebie, a potem wybuchły jednocześniegłośnym śmiechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]