[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Węże i pokryte jakby łuszczącą się, zielonąemalią jaszczurki tkwiły przyczepione do kruszących się ścian, skrytych pod płaszczemdzikiego wina, które po pierwszych mrozach nabrało koloru purpury.Nad głównym wejściemstał stegozaurus z czerwonego piaskowca, którego niezgrabne poruszenia uchwyciła rękarzemieślnika sprzed stuleci.Obok siedziała rzezbiona mysz, mrugająca chytrze doprzechodniów.- Tu przynajmniej zawsze jest ciepło - zauważyła Panna Scarlet, gdy wchodziłyśmy.Westchnęłam z wdzięcznością, gdy przetoczyła się nad nami fala podgrzewanegopowietrza.W środku było ciemno, jedyne oświetlenie stanowiły kwadraty zielonego światła,dochodzącego z wbudowanych w ściany klatek.Wszystko przenikał gryzący smród gnijącegomięsa i roślinności; podłoga była jednak dokładnie zamieciona, a szkło przednich ścian klatektakie czyste, że parę razy musiałam dotknąć go palcem, chcąc upewnić się, że coś oddzielamnie od ich leniwych mieszkańców.Nie widziałyśmy żywej duszy, chociaż poukładane wkątach szczotki i siatki sugerowały, że Opiekunowie niedługo wrócą.- Zajmują się przygotowaniami do wieczoru - oznajmiła Panna Scarlet.Zatrzymała sięprzed dużą klatką.Wpatrywała się w jej lokatora z odrazą: wokół pnia drzewa owinął się jakiśwąż.- Ciepło ci już, Wendy?Skinęłam głową i pochyliłam się, żeby lepiej przyjrzeć się cętkowanej żmii.Taobrzucała mnie złowrogim spojrzeniem, czarny język raz po raz wysuwając z gęby; wtem, bez uprzedzenia, rzuciła się w naszą stronę i uderzyła w szkło.Odskoczyłam, przewróciłamPannę Scarlet i roześmiałam się, dysząc ciężko i pomagając jej wstać.Na szkle pojawiła sięsmużka krwi.%7łmija miotała się po klatce, próbując nas odnalezć.- Widziałaś? - zawołałam, odgarniając włosy.- Nigdy jeszcze.- Dostrzegłam, żemoja przyjaciółka opadła na ziemię, wsparta o ścianę i nie zważając na szczotki, które mogłysię na nią przewrócić.- Co ci jest, Panno Scarlet?- Ten wąż - odparła słabym głosem.- Nie znoszę ich.Pomogłam jej wstać i zaczęłamrozglądać się zajakimś miejscem, gdzie można by usiąść.- Nic mi nie jest, Wendy, mówię serio.Skręcimy teraz za ten róg, chcę ci coś pokazać.Przemierzyłyśmy ogromne pomieszczenie wystawowe ze szklanym dachem, gdziepodobne do wielkich i odpoczywających maszyn krokodyle dryfowały w nieruchomychsadzawkach.Ozdobione czubami białe czaple zwinnie przechodziły od jednego łuskowanegogrzbietu do drugiego, wyławiając z mętnej wody ryby.Panna Scarlet odwróciła głowę,wstrzymała oddech i czym prędzej przeszła dalej, lecz ja nie mogłam się nadziwić, jak te gadymogą tkwić w takim bezruchu.- Laboratorium - wymamrotała pod nosem Panna Scarlet.- Tędy, o ile pamiętam.Przystanęła przed szklaną gablotą z dwiema złocistymi ropuchami, nadętymi iwiększymi od mojej głowy, za to oczy miały błyszczące niczym szlachetne kamienie, łagodnei mądre jak u starzejącej się kurtyzany.- Tak, tędy musimy iść.Minęłyśmy jakiś róg i zanurzyłyśmy się w mrok.%7ładnych klatek.Jedyne światłoprzedostawało się przez szpary w pułapie.- Zazwyczaj były otwarte, często przychodziłyśmy tu z Jane.była zdolnymdzieckiem, nauczyła mnie, jak obsługiwać te stare maszyny.Przystanęła zdyszana i ruchem ręki wskazała ciężkie dębowe drzwi z witrażami.Metalowe litery o starym kroju tworzyły napis: LAB/POMI NIE AUDI WIZ ALNE.Zdziwiłam się, gdy klamka bez trudu ustąpiła pod moim naciskiem, a Panna Scarletroześmiała się z widoczną ulgą.- Tak się bałam, że będzie zamknięte na klucz.nie, żeby ktoś chciał kraść.alewiesz, jak to jest, administracja się zmienia.Skinęłam głową; weszłyśmy.Drzwi zamknęły się za nami z głośnym skrzypieniem.Jakby w odpowiedzi z kąta pokoju rozległ się chór dzwięcznych głosów.- Ropuchy - orzekła Panna Scarlet.W tej części pomieszczenia pełno było klatek,szklanych, metalowych lub plastikowych, niektóre były prymitywne, wykonane z drewna i siatki.Suche powietrze przenikała słodycz, ciepło zmieniło się w żar.Otarłam czoło idmuchnęłam sobie pod koszulę.Pannie Scarlet chyba nie przeszkadzały nawet ciężkiekrynoliny.Uniosła spódnice i przemierzyła pokój, nie spoglądając nawet w stronę klatek.Przy pozbawionej okien ścianie stały metalowe półki, a na nich jakieś stare machiny, wwiększości opakowane w aluminium albo metal, chociaż kilka z odsłoniętym mechanizmem,pełnym lśniących kółek, przekładni i dzwigni.- Jesteśmy w %7łłobku - zawołała, machając, żebym do niej podeszła.- Trzymają turównież rzutniki, odtwarzacze wideo i projektory kinowe.Chodz, zobaczysz.Szłam powoli, często przystając i zaglądając do klatek, gdzie po bladych pędachbambusów ganiały się iguany, agamy zaś mrugały ślepiami, pilnując pod lampamiogrzewającymi swoich skórzastych jaj.W ciemnym, chłodnym kącie obdarzone donośnymigłosami ropuchy okazały się zaledwie trzema żabkami, które na mój widok umilkły: opadłyim przezroczyste gardziele, na cętkowanych, płowych grzbietach widniały czerwonekrzyżyki, jakby ktoś przeorał je paznokciem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •