[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ale potrafisz potem wszystko odmrozić, prawda? Oczywiście.a przynajmniej mam taką nadzieję. Cały świat jest unieruchomiony, prawda? zapytał Talen jakby mimocho-dem. Takie sprawia na nas wrażenie odpowiedziała Sephrenia. Nikt innyjednak tego tak nie odbiera. A zatem ci ludzie nie mogą nas zobaczyć? Nawet nie będą wiedzieli, że tu byliśmy.Chłopiec uśmiechnął się rozanielony. A to dopiero! No, no.Stragenowi również zabłysły oczy. W rzeczy samej, jaśnie oświecony książę przyznał. Nawet o tym nie myślcie! powiedziała ostro Sephrenia. Stragenie dodał Sparhawk powiedz Kringowi, że nie musimy sięśpieszyć.Dajmy wytchnienie koniom.I tak nikt na świecie się nie ruszy ani ni-czego nie zrobi, dopóki nie dotrzemy do celu.Niesamowicie było galopować o wiecznym wschodzie słońca.Nie było aniciepło, ani zimno; ani wilgotno, ani sucho.Zwiat trwał pogrążony w ciszy, a niebobyło upstrzone nieruchomymi ptakami.Chłopi stali na polach jak posągi.Nawetwysokie brzozy zastygły w podmuchu wiatru, który musiał powiać w momencie,kiedy Ghnomb zamroził czas.Na zawietrznej stronie drzewa zawisła w powietrzuchmara złotych liści. Ulathu, jaką mamy porę dnia? zapytał Kalten, gdy ujechali kilka lig.Thalezyjczyk spojrzał na niebo. Wschód słońca odpowiedział krótko. Ale zabawne skrzywił się Kalten. Nie wiem jak wy, ale ja zaczynamrobić się trochę głodny. Ty urodziłeś się głodny i nigdy z tego nie wyrosłeś rzekł Sparhawk.Zjedli podróżne racje i ruszyli dalej.Teraz nie musieli wprawdzie popędzaćkoni, ale że śpieszyli się, odkąd opuścili Chyrellos, wkrótce znowu jechali galo-pem.Podróżowanie leniwym krokiem wydawało im się nienaturalne.Po godzinie, a może pózniej nie sposób było powiedzieć nadjechał z tyłuKring. Mam wrażenie, że coś jest za nami, dostojny panie Sparhawku złożyłraport tonem pełnym trwożliwego respektu.Nie co dzień wszak rozmawia sięz człowiekiem, który wstrzymał słońce.Rycerz spojrzał na niego ostro. Jesteś tego pewien?292 Niezupełnie.To bardziej uczucie, niż pewność.Nisko nad ziemią wisi czar-na chmura.Jest dość daleko, więc trudno to stwierdzić z całą pewnością, ale wy-daje się, że idzie za nami.Sparhawk spojrzał wstecz.To była ta sama chmura, tylko większa, ciemniej-sza i bardziej złowieszcza.Wyglądało na to, że cień mógł nawet tutaj za nimpodążać. Czy zauważyłeś, że się porusza? zapytał dzikiego wojownika. Nie, ale ujechaliśmy spory kawał, a ona nadal jest tuż nad moim prawymramieniem, tam gdzie była, gdy zatrzymaliśmy się na posiłek. Miej ją na oku rzekł Sparhawk zwięzle. Spróbuj dostrzec, czy na-prawdę zdąża za nami.Domi skłonił się i zawrócił konia.Kiedy przejechali tyle, ile normalnie przebyliby w ciągu dnia, rozbili obóz nanoc.Konie były niespokojne, a Faran podejrzliwie przyglądał się Sparhawkowi. To nie moja wina, Faranie powiedział rycerz, rozkulbaczając srokacza. Nie twoja wina?! dobiegł go z pobliża głos Kaltena. Jak możeszkłamać temu biednemu stworzeniu? Wstydu nie masz.Wciąż panował jasny dzień.Sparhawk nie mógł zasnąć.Inni również kręcilisię na posłaniach.Wreszcie zapadli w krótką, nie dającą odpoczynku drzemkę.Rycerz nie spał długo.Wstał i poszedł do namiotu Sephrenii.Zastał ją w nienajlepszym humorze. Dzień dobry, Sparhawku powitała go z ironią. Czemu się złościsz, mateczko? Nie wypiłam porannej herbaty.Próbowałam bezskutecznie rozgrzać kamie-nie, by zagotować wodę.Nic nie działa żadne zaklęcia ani magia, nic.Jesteśmycałkowicie bezbronni w tym zamrożonym przez ciebie i Ghnomba świecie. Bezbronni? A cóż mogłoby nas zaatakować? zapytał poważnie. Je-steśmy poza czasem.Jesteśmy tam, gdzie nic nie może nas dosięgnąć.Około południa odkryli, jak bardzo się mylili. Rusza się, dostojny panie! zawołał Talen, gdy podjeżdżali do zastygłejw bezruchu wioski. Ta chmura się rusza!Chmura, którą Kring zauważył poprzedniego dnia, z całą pewnością teraz sięporuszała.Była atramentowo czarna.Toczyła się po ziemi w kierunku pokrytychstrzechą chłopskich chat, przycupniętych w dolinie.Temu nieubłaganemu posu-waniu się naprzód towarzyszyło dudnienie ponurego grzmotu pierwszy dzwiękz zewnętrznego świata, jaki usłyszeli, odkąd Ghnomb zamknął ich w czasie.Jejślad znaczyły martwe, zbutwiałe drzewa i trawy.Przesłoniła na chwilę chaty, a pojej przejściu po wiosce nie zostało ani śladu, jakby nigdy nie istniała.Chmura się zbliżała i Sparhawk słyszał wybijany rytm rodzaj głuchegotupotu, jaki wydają bose pięty uderzając w ziemię a wraz z nim zwierzęcypomruk, jakby tłum bestii powarkiwał nisko i gardłowo w zgodnym chórze.293 Sparhawku! krzyknęła czarodziejka. Użyj Bhelliomu! Rozpędz tęchmurę! Wezwij Khwaja!Sparhawk sięgnął pośpiesznie po sakiewkę, rzucił rękawice na ziemię i wy-ciągnął klejnot z płóciennego woreczka. Błękitna Różo! Sprowadz Khwaja!Bhelliom zrobił się gorący i pośród płatków pojawiła się czerwona iskierka. Khwaj! wołał rycerz. Jam jest Sparhawk z Elenii! Khwaj wykurzyogniem nadciągającą ciemność! Khwaj sprawi, by Sparhawk z Elenii mógł zoba-czyć, co jest wewnątrz tej chmury! Uczyń to, Khwaj! Teraz!Ponownie rozległo się pełne niezadowolenia i wściekłości wycie, gdy bóg trol-li został zmuszony do posłuszeństwa.Wtem, w jednej chwili, przed toczącą sięciemną chmurą wyrosła wysoka i długa ściana huczącego ognia.Płomienie stawa-ły się coraz jaśniejsze i Sparhawk czuł bijące stamtąd fale intensywnego gorąca.Chmura nadal posuwała się naprzód, wprost na ognisty mur. Błękitna Różo! rozkazywał Sparhawk w mowie trolli. Pomóż Khwa-jowi! Niech Błękitna Róża wesprze Khwaja swą siłą i potęgą wszystkich bogówtrolli! Uczyń to! Teraz!Wybuch mocy niemal zwalił Sparhawka z siodła.Faran zatoczył się do tyłu,stulając uszy i szczerząc zębiska.Wtem chmura stanęła przed ścianą ognia.Poczęła pękać, rozdzierać się, alenatychmiast się zasklepiała, scalała.Płomienie falowały, rosły, a potem opadałyledwo się tląc, by znowu rozbłysnąć na nowo.Dwie potęgi toczyły zaciętą walkę.W końcu ciemność zaczęła blednąć niczym noc z nadejściem świtu.Języki ogniapojaśniały, wzbiły się jeszcze wyżej, ponownie tworząc huczącą płonącą ścianę. Zwyciężyliśmy! krzyknął Kalten. No tak, myśmy zwyciężyli powiedział Kurik uszczypliwie, podnoszącrękawice swego pana.Nagle chmura odpłynęła, niby gnana huraganem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]