[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Boussier czekał na niego w hallu.Ubrany był we frotowy szlafrok, twarz miał pomiętą od snu.— Czy wszystko przygotowane, monsieuri— Tak — odpowiedział starszy mężczyzna.— Kobiety123i dwoje dzieci śpią na górze.Madame Cartier właśnie tam poszła.— Wiem.— Jak pan widzi, wszystkich mężczyzn mam tutaj —-wskazał na ciała śpiących,pokrywające podłogę hallu i baru.— Dobrze — rzekł Bruce.— Wyruszymy o brzasku.— Ziewnął, przetarł oczy i pomasowałje opuszkami palców.— Gdzie jest mój oficer, ten rudy?— Wrócił do pociągu, był bardzo pijany.Kiedy pan wyszedł, mieliśmy z nim znowuproblemy.— Boussier zawahał się nieco.— Chciał iść na górę, do kobiet.— Niech go diabli.— Bruce poczuł, że znowu ogarnia go gniew.— I jak to się skończyło?— Pański sierżant, ten wielki, wyperswadował mu to i zabrał go stąd.— Dzięki ci Boże za Ruffy’ego.— Zarezerwowałem dla pana miejsce do spania.— Boussier wskazał wygodny skórzanyfotel.— Pewnie jest pan wykończony.— To uprzejmie z pańskiej strony.Ale najpierw muszę jeszcze sprawdzić nasze stanowiska obronne.13Bruce — w pełni ubrany, rozsznurował bowiem tylko buty i odłożył na podłogę karabin i hełm — obudził się i ujrzał pochyloną nad sobą Shermaine, łaskoczącą go w nos.— Ty nie chrapiesz, Bruce — pochwaliła go, parskając swym ochrypłym śmieszkiem.— To bardzo dobrze.Podniósł się powoli, jeszcze otumaniony snem.— Która godzina?— Prawie piąta.Mam dla ciebie śniadanie w kuchni.— Gdzie Boussier?— Ubiera się, zaraz zaprowadzi wszystkich do pociągu.— Mam taki smak w ustach, jakby koza w nich spała.— Przejechał językiem po zębach.— No to nie pocałuję cię na dzień dobry, mon capitai-ne.— Wyprostowała się, w oczach wciąż miała iskierki śmiechu.— Ale w kuchni są twoje przybory toaletowe.Posłałamżandarma, żeby je przyniósł z pociągu.Możesz się umyć w zlewie.Bruce zasznurował buty i ruszył za nią do kuchni, przekraczając po drodze ciała śpiących.— Nie ma ciepłej wody.— To akurat najmniejszy problem.125‘-erko i pokryłuśmisztucznie nad^specjalnie dla ciebie -.Shermaine.odparła, robiącdopodkreślały7 W IndiJ Ztac^y ty^ T ^zerkając na nią spod ^ y “tygrys ~ mr”knął Bruce,białe jraźliwego zeza.Zawała Bn P° ^ ^^ Pze zaciął brzytwą.aWarczała- Bruce roześmiał się i o mało nieminy,ze zlewu- Akuratdwadzieścia, wyEyTz mi -Po raz pierwszy i ostatni.d° normalnejdokawy?126— Trzy, proszę.— Bruce ściął czubek jajka, a ona postawiła przed nim kubek.— Podoba mi się robienie ci śniadania.Nie odpowiedział, to była niebezpieczna rozmowa.Sher-maine usiadła naprzeciwko itrzymając łokcie na stole, oparła brodę na dłoniach.— Za szybko jesz — stwierdziła.Bruce uniósł brew.— Ale przynajmniej z zamkniętymi ustami.Zabrał się za drugie jajko.— Ile masz lat?— Trzydzieści — odparł Bruce.— Ja dwadzieścia, prawie dwadzieścia jeden.— Dojrzały wiek.— Czym się zajmujesz?— Jestem żołnierzem — odpowiedział.— Nie jesteś.— No dobrze, jestem prawnikiem.— Na pewno jesteś mądry — skonstatowała poważnie.— Istny geniusz, dlatego wylądowałem tutaj.— Jesteś żonaty?— Nie, byłem.Co to, oficjalne przesłuchanie?— Czy ona umarła?— Nie.— Udało mu się nie okazać po sobie bólu, to był postęp.— Och! — Shermaine wzięła łyżeczkę i skupiła się na mieszaniu jego kawy.— Jest ładna?— Nie… tak, tak mi się zdaje.— Gdzie ona jest? Przepraszam, to nie moja sprawa — dodała szybko.Bruce wziął od niej kubek i napił się kawy.Spojrzał na zegarek.— Prawie kwadrans po piątej.Muszę jechać po Mike’a.Shermaine natychmiast wstała.— Jestem gotowa.— Znam drogę.Lepiej idź do pociągu.— Chcę jechać z tobą.127— Dlaczego? i— Dlatego i już.— Szukała chwilę argumentu.— Chcę ] jeszcze raz zobaczyć dziecko.— Wygrałaś.Bruce wziął swój plecak i przeszli do hallu.Zastali tam Boussiera, w pełni ubranego i tryskającego energią.Jego ludzie też byli gotowi do wyjścia.— Madame Cartier i ja jedziemy do misji po doktora.Wrócimy za pół godziny.Do tego czasu wszyscy mają wsiąść.— Oczywiście, panie kapitanie.Ruffy stał na werandzie.— Załadowałeś zaopatrzenie dla misji?— Jest w fordzie, szefie.— Świetnie.Zbierz wszystkich wartowników, niech idą już na stację.Powiedz maszyniście, żeby stał pod parą, z ręką na przepustnicy.Odjeżdżamy, jak tylko wrócę z porucznikiem Haigiem.Weź moje rzeczy.— Podał mu swój plecak.— Dobra, szefie.Wzrok Bruce’a spoczął teraz na sporym stosie kartonowych pudeł u stóp sierżanta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •