[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wie pan co?Galiński nie odezwał się.Czekał na kolejną nowinę,następną miażdżącą informację.Doczekał się. Znalazło się parę dni temu.W piramidzie, którawyrosła na Morasku.Archeolog zamilkł, pozwalając swojemu rozmówcyzastanowić się nad tym, co już zostało powiedziane.Zapalił kolejnego papierosa, zaciągnął się dymem, dopiłherbatę.Ani na moment nie spuszczał wzroku zGalińskiego.Nauczyciel otworzył usta.Chciał cośpowiedzieć, ale zamiast tego pokręcił tylko głową.Byłprzybity i zrezygnowany.Doktor Płótniak wstał i podszedł do okna.Niebopociemniało.Gdzieś w oddali zagrzmiało.Nadciągałaburza. Panie Dawidzie, a czy słyszał pan o Quetzalcoatlu?Wie pan, co to takiego?Nauczyciel wciągnął do płuc powietrze i wolno jewypuścił. Nie odparł. Nie sprawdziłem tych informacji,choć wiem już kto to był Netzahu. Głodujący Kojot. Właśnie.Głodujący Kojot. Quetzalcoatl to coś zupełnie innego wyjaśniłarcheolog. Bóstwo.Najpotężniejsze bóstwo IndianMezoameryki.Inaczej Opierzony Wąż, jak nazywali goAztekowie.Albo też Kukulkan, jak zwali go Majowie.Inkowie zaś nazywali go Wirakoczą. Chce pan powiedzieć, że przemówiło przeze mniebóstwo? Galiński wyprostował nogi i zmrużył oczy.Wierzył temu człowiekowi.Wiedział, że Płótniak jestjedyną właściwą osobą, z którą mógł porozmawiać, alepotrzebował czasu na poskładanie do kupy wszystkichinformacji.Nie zamierzał przerywać konwersacji, coś gojednak do tego zmuszało.Coś tkwiącego w głębi niego,jakaś siła.Nakazywało mu opuścić dom i wrócić doKaśki.Nie potrafił się skoncentrować.Zastanawiał się,czy nie powiedzieć tego na głos.Przez moment zdawałomu się, że już gdzieś słyszał to imię: Opierzony Wąż.Niepotrafił sobie jednak przypomnieć gdzie i kiedy. Bardzo możliwe usłyszał. Ale jak to możliwe? zapytał, czując jak coś ściskamu kości czaszki, jakby usiłowało zmiażdżyć jego głowę. Wątpię, aby jakiekolwiek inne bóstwo czy teżjakikolwiek indiański duch podał się za Quetzalcoatla.Cokolwiek pana.nie chciałbym powiedzieć opętało,ale.powiedzmy.cokolwiek przez pana przemówiło,należało do.Inaczej, nie mogło podać się zaQuetzalcoatla, jeśli nim nie było.Poprzez ogromną moc,jaką posiadło to bóstwo. Naukowiec chrząknął.Chyba nie był z siebiezadowolony.Na co dzień był perfekcyjnym mówcą, ateraz język zaczął mu się plątać. Jak to inne bóstwo? zapytał Galiński, skołowany.Wyczuł, że Płótniak jest spięty.Czy dostrzegł w nimjakąś zmianę? Zauważył, że coś jest nie tak? Musi pan wiedzieć, że Quetzalcoatl był dlaAzteków tym, kim dla nas jest Bóg.Wszechmogący.Wierzy pan w Boga? Galiński przytaknął. Nie bardzo tylko wiem, jaki to ma związek. Usiłuję panu w zrozumiały sposób wyjaśnić, kimjest Quetzalcoatl.I że zaznał pan jego potęgi.Bóg tenuważany był za współtwórcę świata.Według wierzeńIndian był bogiem wiatru, nieba co symbolizują pióra i ziemi czego oznaką jest wąż.A więc mamy symbole:pióra i wąż.Stąd wywodzi się imię.Quetzalcoatl znaczyOpierzony Wąż.Swego czasu naukowcy zajmujący sięwierzeniami Azteków, Majów, Inków i innych ludówzastanawiali się nad podobieństwami między bóstwamitychże ludów.Nie będę panu opowiadał o tychpodobieństwach, bo zajęłoby nam to zbyt wiele czasu.Powiem tak: ostatecznie przyjęło się, że mentor, bóstwo,stwórca świata i największy z bogów azteckich. Quetzalcoatl nie miał nic wspólnego znajwiększym bożyszczem Majów Kukulkanem, ani zinkaskim guru Wirakoczą.Dziś słyszymy legendy iopowieści o Aztekach, a co za tym idzie także oQuetzalcoatlu.Jednak kiedy pojawia się temat Inków,nikt raczej nie kojarzy azteckiego bóstwa z inkaskimWirakoczą.Owszem, wspomina się o pewnych cechachwspólnych, ale utarło się, że Aztekowie wierzyli w innychbogów niż Inkowie czy Majowie, nadąża pan za mną? Staram się. Zwietnie.Zmierzam do tego, że Quetzalcoatl todefacto i Kukulkan, i Wirakocza.Mało tego, Mixtekowienazywali go Yucano.Miał wiele przydomków, takich jakExecad, Huemac, zwany był też Gwiazdą Zaranną, czyliTlahuizcalpantecuhtli.Quetzalcoatl jest też imieniemnajwyższego kapłana i władcy Tolteków, Ce AcatiTopiltzin.Był to, proszę pana, wielki, największy bóg wszystkich Indian.Doktor Płótniak rzucał kosmicznie brzmiącymiimionami jakby sam wychowywał się w jakimśmeksykańskim plemieniu.Galiński słuchał uważnie.Quetzalcoatl, największe bóstwo ludów Mezoameryki,przemawiał przez niego.To mu się nie mieściło wgłowie.Płótniak gadał tak, jakby był przekonany o swojejracji.Był w transie.W pewnym momencie sięgnął pokolejną książkę.Tym razem była to całkiem nowapozycja, ładnie oprawiona i jeszcze pachnąca farbądrukarską.Nosiła tytuł Mity i legendy.Archeolognajpierw zajrzał do spisu treści, a następnie odszukałpożądany rozdział. Proszę spojrzeć rzekł, pokazując Galińskiemunieduże zdjęcie przedstawiające Quetzalcoatla.Fotografiabyła tak barwna, że trzeba było dokładnie się jejprzypatrzyć, aby dostrzec postać, od stóp do główozdobionąkolorowymipiórami,grzechotkami,trzymającą w dłoni zielonego węża. Wygląda jak z jakiejś bajki powiedziałnauczyciel. Można tak powiedzieć.Przedstawiano go jednakrównież bardziej po ludzku. Płótniak przełożył kartkę ipokazał Galińskiemu kolejne zdjęcie.Tym razemnauczyciel ujrzał wysokiego, szczupłego mężczyznę zwąsem i długimi ciemnymi włosami, całego odzianego naczarno.Wyraz twarzy Quetzalcoatla budził lęk.Ustazaciśnięte, oczy zmrużone, czoło zmarszczone.Miałwyraziste kości policzkowe i nieproporcjonalnie długinos.W ręku trzymał głowę kobiety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]