[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wujek Pa twierdzi, że jedna piosenka gorsza od drugiej, że robimy z tego wieczoru stypę.Czy jest szansa, że ktoś zaśpiewa coś wesołego, czy też przyjdzie się upijać na smutno? O Boże!  woła ciocia Aggie  zapomniałam.Teraz jest zaćmienie Księżyca.Stoimy na uliczce, obserwując, jak Księżyc znika za czarnym kulistym cieniem. Frankie, to dobry znak na twój wyjazd do Ameryki  mówi wujek Pa. O nie  poprawia ciocia Aggie  to zły znak.Czytałam w gazecie, że Księżyc sięprzygotowuje na koniec świata. Koniec świata, też coś  kpi wujek Pa. Dla Franka McCourta to początek.Wróci zakilka lat w nowym garniturze, obrośnięty tłuszczem jak każdy jankes, mając u boku urocządziewczynę o białych zębach. Och, nie, Pa, nie!  protestuje mama.Zabierają ją do domu i pocieszają kropelką sherryz Hiszpanii. Irlandzki Dąb wypływa z Corku póznym popołudniem, mija Kinsale i przylądek Clear.Jest już zupełnie ciemno, kiedy migają światła Mizen Head, ostatniego kawałka Irlandii, jakizobaczę Bóg wie za jak długo.Niewątpliwie powinienem był zostać, zdać egzaminy na poczcie, wznosić się poszczeblach drabiny.Zarobiłbym dosyć pieniędzy, żeby Michael i Alphie mogli chodzić doszkoły w prawdziwych butach i z pełnymi brzuchami.Moglibyśmy się przeprowadzić zuliczki na ulicę, czy nawet aleję, gdzie przy domach są ogrody.Powinienem był przystąpić dotego egzaminu, a mama już nigdy nie musiałaby wypróżniać nocników pana Slineya aniniczyich.Teraz za pózno.Jestem na statku, Irlandia odchodzi w ciemność.Głupio tak stać napokładzie, rozmyślając o O Riordanie, o Limerick, o Malachym i ojcu w Anglii, a jeszczegłupsze jest to, że przez głowę przelatują mi piosenki o Roddym McCorleyu, który maumrzeć; w mojej pamięci mama wzdycha na wspomnienie tańców w Kerry, a biedny panClohessy kaszle na łóżku.Teraz znów marzę o Irlandii; przynajmniej jest tam mama i bracia, iciocia Aggie, choć taka zła, i wujek Pa, który postawił mi pierwszy kufel, i pęcherz tak bliskomoich oczu.Obok mnie na pokładzie stoi ksiądz i widać, że jest bardzo zaciekawiony.Pochodzi z Limerick, ale mówi z amerykańskim akcentem nabytym w ciągu wielu latspędzonych w Los Angeles.Wie, co to znaczy opuszczać Irlandię, sam przecież to zrobił inigdy nie zapomniał tej chwili.Mieszka w Los Angeles pełnym słońca i palm, gdzie prosiBoga choć o jedną chwilę delikatnej mżawki z Limerick. Ksiądz siada obok mnie przy stole pierwszego oficera, który informuje nas, że zmienionokurs i statek zamiast do Nowego Jorku płynie do Montrealu.Po trzech dniach znowu następują zmiany.Jednak płyniemy do Nowego Jorku. Cholerni Irlandczycy.Nie mogą się na nic zdecydować  narzekają trzej amerykańscypasażerowie.Na dzień przed zawinięciem do Nowego Jorku w planach ponownie wprowadzonopoprawki.Płyniemy w górę rzeki Hudson do miejscowości zwanej Albany. Albany? Przeklęte Albany! Dlaczego musieliśmy płynąć na tej przeklętej irlandzkiejłajbie? Cholera!  powtarzają Amerykanie.Ksiądz radzi, żebym nie zwracał na to uwagi.Nie wszyscy Amerykanie są tacy.O świcie, kiedy wpływamy do Nowego Jorku, stoję na pokładzie.Mam wrażenie, że tofilm, który zaraz się skończy, i w kinie Lyric zapalą się światła.Ksiądz chce mi pokazywaćróżne rzeczy, ale nie jest to potrzebne.Widzę Statuę Wolności, wyspę Ellis, Empire StateBuilding, budynek Chryslera, most Brooklyński.Po drogach pędzą tysiące samochodów, asłońce wszystko wyzłaca.Bogaci Amerykanie w cylindrach, krawatach i frakach wracająpewnie do domów, żeby położyć się do łóżek ze wspaniałymi kobietami o białych zębach.Reszta idzie do pracy, do ciepłych, wygodnych biur.Nikt nie ma tu żadnych zmartwień.Amerykanie kłócą się z kapitanem i z człowiekiem, który wszedł na pokład z holownika.Dlaczego nie możemy tutaj zejść na ląd? Dlaczego musimy płynąć do cholernego Albany? Ponieważ jesteście pasażerami na tym statku, a kapitan to kapitan, nie mamy formalnychmożliwości, żeby was tutaj wysadzić na ląd  wyjaśnia człowiek z holownika. Czyżby? To wolny kraj, a my jesteśmy obywatelami amerykańskimi. Naprawdę? Ale jesteście na irlandzkim statku z irlandzkim kapitanem i musicie robić to,co on wam powie, albo płynąć do brzegu.Schodzi po drabince, holownik się oddala, a my płyniemy w górę rzeki Hudson; mijamyManhattan, przepływamy pod mostem George a Washingtona, zostawiamy za sobą setkistatków Liberty, które wykonały swoje wojenne zadania, a teraz zaczynają rdzewieć,zakotwiczone w miejscu.Kapitan oznajmia, że z powodu przypływu będziemy musieli zarzucić na noc kotwicęnaprzeciwko miejsca zwanego Poughkeepsie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •